niedziela, 25 października 2015

"Na zawsze razem" Rozdział 2

Poszliście kiedyś na imprezę na której nikogo nie znacie jako czyjaś osoba towarzysząca? Nie? Ja też nie. Ale na uczelni miałam okazję dowiedzieć się jak to jest.
Zdążyliśmy wysiąść z samochodu, a do Kim Young od razu przyczepiły się dwie dziewczyny - nie wiem czemu, ale pierwsze z czym mi się skojarzyły to ganguro*. Co jest bez sensu bo w niczym ich nie przypominały. Ale mniejsza o szczegóły. Rozmowa zaczęła się bardzo kulturalnie. Kim Young przedstawił wszystkich zebranych. Wymieniłyśmy wszystkie grzeczności, z Alex opowiedziałyśmy im swoich ojczystych stronach, one powzdychały jaka to Korea jest wspaniała (jakbym o tym nie wiedziała. Przecież gdybym uważała inaczej to nie przyleciałabym tutaj, na drugi koniec świata, na studia, prawda?). W tym miejscu wypadałoby się pożegnać i rozejść. Ale te dziewczyny nawet o tym nie myślały! Co więcej, wyraźnie próbowały mi dać do zrozumienia, że to ja i Alex powinnyśmy sobie pójść.
-Wiesz, Kim Young - zaczęła ciemnowłosa (dużo takie określenie nie daje, tutaj niema każda kobieta ma ciemne włosy) - w wakacje...
Naprawdę nie miałam ochoty słuchać wywodu o jej wakacjach. O wakacjach żadnej z nich. Gdybym była w miejscu, które znam mogłabym się zachować po swojemu. Powiedzieć im parę słów do słuchu, co myślę o ewidentnym podrywaniu chłopaka, gdy obok stoi jego dziewczyna. W następnej kolejności wytłumaczyłabym Kim Youngowi co myślę o jego ignorowaniu mojej osoby i całkowitym oddaniu się dyskusji z obcymi dla mnie dziewczynami. Jedynie ręka Alex, ostrzegawczo zaciśnięta na moim nadgarstku przypominała mi, że nie mogę czegoś takiego zrobić.
Panie Boże, dzięki Ci za Alex. Bez niej zostałabym mordercą znacznie wcześniej.
Niespodziewanie dziewczyny rzuciły kilka słów, brzmiących angielsko, ale z pewnością nie był język angielski, pożegnały się i odeszły.
-Co powiedziały? - spytałam się, gdy dziewczyny wystarczająco się oddaliły.
-Że mimo tego, że nie jesteś stuprocentową Koreanką to jesteś bardzo mądrą dziewczyną - stwierdził Kim Young i z uśmiechem cmoknął mnie w czoło.
-Halo? Ludzie, ja tu jestem! - Alex zaczęła machać ręką między naszymi twarzami. - Te swoją romantyczną atmosferę schowajcie w kieszeń, przynajmniej póki tu jestem.
Cofam to co powiedziałam. Jednak nie jestem wdzięczna za Alex.
Odsunęliśmy się od siebie i weszliśmy do dużego budynku, który od razu przywodził mi na myśl naukę. Nie musieliśmy długo czekać na kolejną zaczepkę ze strony znajomych Kim Younga. Tym razem podeszło do nas dwóch chłopaków:jeden wysoki i smukły, drugi niższy i nieco szerszy.
-Kim Young - zaczął niższy chłopak wesoło. - Dobrze cię widzieć!
-Ciebie też, Min Ho - odpowiedział Kim Young spoglądając na chłopaka z pobłażaniem. - Pozwólcie, że przedstawię, moja dziewczyna Lee Kamila i jej kuzynka Johnlocke Alexandra. Kama, Alexandro, moi koledzy z liceum, Young Min Ho i Jung Ha Kyung.
-Hej! - Jung Ha Kyung pomachał wesoło ręką tuż przed moją twarzą.
-Taa... siema - mruknął Young Min Ho uśmiechając się wrednie.
-Z jakiej pochodzisz rodziny, Lee Kamila? - spytał Jung.
Zapomniałam o koreańskim umiejscawianiu ludzi w hierarchii. Dla nich te pytania są całkowicie naturalne. O rodzinę, wagę, pieniądze. 
-Jestem córką dyrektora Channel A*, Lee Hwa Rin.
Jung Ha Kyung pokiwał głową z uznaniem.
-A kto jest twoją matką, Lee Kamila? - wtrącił Young Min Ho. 
Oho, nie przyjemny temat. Bądź co bądź jestem dzieckiem z nieistniejącego już małżeństwa. Co więcej, w świetle koreańskiego prawa małżeństwo moich rodziców nigdy nie istniało. Tak, sytuacja jest nieco skomplikowana jeśli chodzi o więzi, Problemem jest to, że jeśli to się wyda, nie będę miała życia. Do tego kwestią czasu jest kiedy sprawa trafi do gazet. Nieślubna córka jednego z największych koreańskich biznesmenów... nie, to nie może się dobrze skończyć. 
-Moja matka... - zawahałam się. Kłamstwo nikogo nie zaboli. Mama nigdy się nie dowie. - Nie żyje - dokończyłam, a Kim Young mocniej ścisnął moją ręką.
-Przepraszam! - Jang Ha Kyung zaczął się kłaniać. - Mianhamnida! Naprawdę nie chciałem! Nie wiedziałem!
-W porządku - machnęłam ręką. - To było dawno.
-Strata matki zawsze jest dotkliwa - albo mam zwidy, albo mina Min Ho przestała być aż tak wredna?
-Zrobiło się niezręcznie! Zmiana tematu! - zapiszczał Ha Kyung, machając rękoma w każdą stronę.
Zaśmiałam się. Ha Kyung jest naprawdę śmieszny.
-Na jakim jesteś kierunku? - tym razem zwrócił się do Alex. 
-Psychiatria - odpowiedziała beznamiętnym tonem. 
-Będziesz leczyć psycholi? - zaśmiała się Ha Kyung. - Mamy kilku, którym leczenie by się przydało... właściwie to niemal wszystkim. Tylko  Kim Young jest względnie. A i to nie zawsze.
Ignorując wszelkie społeczne konwenanse, Ha Kyung złapał Alex pod rękę i pociągnął ją w głąb korytarza.
-Później wam ją zwrócę! - zawołał.- Praktyki do zawodu czas zacząć. Chętnie zapoznam cię z wszystkimi traumami wszystkich przyszłych klientów - dobiegło nas jeszcze, a potem wtopili się w tłum ludzi.
-A ty, Young Min Ho? Co studiujesz? - spytałam, a usta chłopaka ułożyły się w zgorzkniały uśmiech.
-A co ja mogę studiować? Przecież moje życie zostało ułożone zanim się urodziłem - burknął.
-Min Ho nie może się pogodzić z tym, że przejmie rodzinny interes i nikogo nie obchodzi jego zdanie w tym temacie. Studiuje zarządzanie - powiedział jak gdyby nigdy nic Kim Young. 
To raczej nie należało do codzienności - otwarte mówienie o braku chęci do dziedziczenia. 
-Taki mój los. Nie każdy jest takim szczęściarzem i może wybrać co chce robić w życiu - w głosie Min Ho nie było słychać gniewu. Jedynie zrezygnowanie. Pogodził się ze swoim losem, który tak naprawdę nigdy nie będzie jego.
-Ale nie martwcie się. Odbiję to sobie na własnym dzieciaku. Przejdzie taką izbę tortur, że będzie gorszy ode mnie - stwierdził całkiem poważnie.
Poczułam się nieswojo. 
-Dobra ja się zbieram - dopowiedział głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji, zerkając na zegarek. - Jeszcze ktoś pomyśli, że naprawdę mam zamiar iść na apel.
Wyminął nas i ruszył do wyjścia, a my kontynuowaliśmy wędrówkę do auli.
-Young Min Ho jest... - zawahałam się. Nie wiedziałam co powiedzieć o chłopaku.
-Wiem. Ale to nic wyjątkowego. Większość moich znajomych z liceum właśnie taka jest. Zgorzkniała. Nie wybrali swojego życia. Po prostu zostali poinformowani, że przejmą biznes rodzinny. Nawet jeśli marzy im się coś zupełnie innego - wyjaśnił.
-Niezbyt przyjemna wizja. 
- Han Ji Woo zawsze marzył o filmówce. Skończył jako szef jednej z największych korporacji w kraju. W międzyczasie odwiedził kilka zakładów psychiatrycznych. Jego rodzice zrobili wszystko by udowodnić mu, że jego marzenia to choroba psychiczna. Od tamtej pory jest zupełnie innym człowiekiem. A my ani myślimy robić awantury o swoją przyszłość. Nawet Young Min Ho od tamtej pory nie bąknął nawet słówka, że coś mu się nie podoba.
Niezbyt przyjemna wizja. Zostać uznanym za chorego psychicznie tylko dlatego, że twoje plany i plany twoich rodziców się nie pokrywają. Tego oblicza Korei nie znałam.


*przykład ganguro girl:
*Channel A - kanał w koreańskiej telewizji, imię dyrektora stacji fikcyjne
*Mianhamnida (kor.) - przepraszam

Uniwersytet Chung Ang


Tak wiem, rozdział miał być wczoraj. Nie bijcie. To się więcej nie powtórzy. Rozdział trochę o niczym, ale akcja musi się rozkręcić.
A z innej beczki: jak się wyspaliście po zmianie czasu?
Do zobaczyska ( zwrot odrobinę nieadekwatny, wiem) :D
Nataria


sobota, 24 października 2015

"Śmierć za życia" Rozdział 3

A więc kto mógł wejść w takim momencie? Z pewnością ktoś kto mnie nie cierpi. I kogo ja nie cierpię. Kto zgadnie?
Pomiędzy mną, a Kastielem pojawił się mężczyzna z niebywale jasnymi włosami. Wpatrywał się w nas swoimi niezwykłymi oczami w dwóch kolorach.
Jego niebywale eleganckie ubranie z jakby innej epoki. Przede mną stał nie kto inny jak Lysander Meriwether. Nienawidzę faceta.
-Lysander?! Skąd ty się tu wziąłeś? - spytał zdziwiony Kastiel.
-Zauważyłem jak tu wchodzisz.... - mimo, że nie mówił do mnie, to przeszywał mnie chłodnym spojrzeniem - z panną Phantomhive. A że akurat mam dla ciebie tekst...
-Ok - Kasiel wzruszył ramionami.
-A tak po za tym chciałbym zamienić słówko z Caroline.
-Obawiam się, że nie mam czasu, panie Meriwether - powiedziałam zimno i uśmiechnęłam się wrednie - nie bierz tego do siebie. Czas mnie nagli.
-Nie mniej.... nalegam - powiedział z naciskiem, łapiąc mnie za ramię. Poczułam jak jego palce wpijają się w moje ramię. -To sprawa najwyższej wagi - mówił z powagą niepasującą zwyczajnemu osiemnastolatkowi. Tylko, że on nie był zwyczajnym osiemnastolatkiem.
-Jeśli tak to... nie pozostawia mi pan wyboru - Kastiel patrzył to na mnie to na Lysandra z oczami jak spodki.
-Znacie się? - spytał zdziwiony.
-Stare dzieje - powiedział Lysander.
-Ja bym tak tego nie nazwała. To nie było tak dawno - na "tak'' położyłam szczególny nacisk. Lys zesztywniał.
-To twoja subiektywna ocena - obrzucił mnie mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.
-Nie martw się. Ja też... -zaczęłam mówić, ale Lysander mi przerwał:
-Kas, mógłbyś zostawić mnie samego z panną Phantomhive? Chciałbym przedyskutować z nią... pewne sprawy. Na osobności - wyjaśnił.
-Spoko - Kastiel miał już wychodzić, kiedy złapałam go za ramię.
-Spotkajmy się potem. Wszystko ci opowiem - zaproponowałam.
-Ok - wyszedł.
-A więc? -spytała, gdy tylko drzwi trzasnęły - co było tak ważnego?
-Co ty do jasnej cholery wyprawiasz? - wycedził.
Maska chłodnej uprzejmości zniknęłam. Pozostała tylko znajoma twarz. Teraz - wykrzywiona w grymasie wściekłości.
-O co ci chodzi? Nie wyglądasz jakbyś się cieszy.
-A niby z czego mam być zadowolony, co? - warknął.
-Że mnie widzisz? - zasugerowałam.
-Dobre sobie! Ale skoro już mamy polować na tym samym terytorium musimy spisać konwencję - nie był zadowolony. Ja mu się nie dziwię. Też nie skaczę ze szczęścia. Trzeba wyznaczyć granicę. A ja nie cierpię granic. Określają. Jak reguły.
-Na to wygląda - skrzywiłam się.
-I dla twojej informacji, Kastiel jest mój - powiedział. Spojrzałam na niego zawiedziona.
-Spotkanie zostanie ustalone - gdy tylko wypowiedziałam te słowa zadzwonił dzwonek. Cholera jasna! A ja nadal nikogo nie... wyssałam, zjadłam... jak zwał tak zwał.
-Wybacz, ale jestem głodna - uśmiechnęłam się drapieżnie.
Wyszliśmy na korytarz i każde z nas skierowało się w swoją stronę. Weszłam do najbliższej toalety. Mimo, że od kilku minut trwała lekcja jeszcze parę dziewczyn poprawiało makijaż przed lustrem. W tym Mela. Kiedy tylko mnie zauważyła wygięła usta w paskudnym grymasie przez co rozmazała błyszczyk. Zachichotałam.
-Czego suszysz zęby?! - warknęła.
-Mam mokre to susze.
Po chwili zostałyśmy same w łazience. Mela schowała kosmetyki do torebki i podeszła do mnie.
-Zostaw Nataniela w spokoju - wycedziła.
-Przecież nigdzie go nie trzymam - odpowiedziałam. Właśnie znalazłam sobie nowe hobby! "Wkurz Mel w 10 sekund!"
-Dobrze wiesz o czym mówię! On jest mój!
-Nat nie jest niczyją własnością - zakończyłam temat. - Natomiast ty... - rzuciłam się na nią.
Czułam jak przepływa przez mnie życiodajna energia. Miała okropny posmak - osobisty swąd Melanie. Ale cóż...
-Jesteś cholernie niesmacznym lunchem - dokończyłam, patrząc z wyższością na oszołomioną dziewczynę.
Miała podkrążone oczy, zbladła. Wyglądała okropnie. Tego nie będzie tak łatwo zatuszować. Złapałam ja za podbródek.
-Zapomnij - poleciła i wyszłam z łazienki na zajęcia.
Reszta lekcji minęła mi szybko. Na szczęście nigdzie nie widziałam Lysandra. Skąd on się tu wziął? Kastiel musi znać go dość dobrze, więc na pewno mieszka tu od dłuższego czasu. Dlaczego go nie wyczułam? Może dopiero przyszedł? W zwyczaju miał gubić swoje rzeczy przez co się spóźniał. Lysander... jak ja go dawno nie widziałam. I dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo za nim tęskniłam. Za jego towarzystwem dwadzieścia cztery godziny na dobę... dobra, Phantomhive! Ogarnij się! To przeszłość!
Wychodziłam właśnie ze szkoły, kiedy go zobaczyłam. Siedział w klubie ogrodników i z zapałem pisał coś w notatniku. Kilka kosmyków opadło mu na oczy. Takiego go zapamiętałam. Słodkiego. Kochanego. Sporo się pozmieniało. Szybko ruszyłam po za teren szkoły. Samochód już na mnie czekał.
-Dokąd panienko? - spytał kierowca.
-Do domu państwa Wood - poleciłam.
-Adres... - zaczął.
-Znajdź!
Wyciągnął małe urządzenie i coś wpisał.
-Bag End 22 - wymruczał zadowolony i ustalił współrzędne w GPS-ie.
Zostałam odprowadzona przez spojrzenia innych uczniów.
Po 10 minutach stałam przed zielonym budynkiem z ogródkiem. Takim nie-Kastielowym. Podeszłam do drzwi i zapukałam. Otworzyła mi pulchna kobieta ok. siedemdziesiątki.
-Dzień dobry, nazywam się Caroline Phantomhive - przywitałam się grzecznie - czy zastałam Kastiela?
-Niestety jeszcze go nie ma. Przekażę, że byłaś - powiedziała kobieta szybko zamykając drzwi. Uh, chyba mnie nie lubi.
-Dziękuję, do widzenia - pożegnałam się i wróciłam do samochodu. -Do domu.
Po kwadransie otwierałam drzwi wejściowe prowadzące do ogromnego holu. Nie zdążyłam jeszcze ich zamknąć, a już stałą przy mnie jakaś służąca.
-Dzień dobry, panienko. Pan jest w biurze, a pani pojechała do państwa Meriwether - powiedziała.
-Mhm. Obiad zjem u siebie - nie czekając na odpowiedź pobiegłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko.


Hej wszystkim ^^ co u was? Czy tylko moi nauczyciele ścigają się w wymyślaniu tysięcy sposobów żeby uczniowie "się nie nudzili"? I spali jak najmniej? :D A z przyjemniejszych spraw: kolejny rozdział "Na zawsze razem" pojawi się dziś wieczorem. A tymczasem wracam do lekcji :/ (ostatnimi czasy mam wrażenie, że nie robię nic po za uczeniem się).
+najlepsze zdanie dotyczące szkoły, jakie usłyszałam w ciągu ostatnich dwóch miesięcy: "Ma być kartkówka jest sprawdzian, w dodatku nie z tego co było zapowiedziane."
Miłego  weekendu ^^

piątek, 16 października 2015

"Śmierć za życia" Rozdział 2


Zapukałam do drzwi klasy. Głosy za drzwiami momentalnie ucichły.
-Proszę - stwierdził jakiś męski głos. Grzecznie weszłam do środka.
-Dzień dobry, nazywam się Caroline Phantomhive - powiedziałam do nauczyciela, przysadzistego faceta po pięćdziesiątce. Jego twarz miała odcień dojrzałego buraka, a oczy ciskały gromy. Nie było lekko z tą klasą. Od teraz - z moją klasą.
-Ach! - podbiegł do mnie na krótkich nóżkach - Panna Phantomhive! Jestem profesor Silvester, miło poznać! - uścisnął mi dłoń energicznie.
-Gospodarz prosił, by, panu przekazać pewien dokument - podałam mu kartkę. Szybko przeczytał i odłożył ją na biurko.
-Nie zamierzałem wpisywać pannie spóźnienia! Zwłaszcza w pierwszym dniu szkoły, panno Phantomhive - roześmiał się serdecznie. Klasa patrzyła na mnie jak na przybysza z kosmosu. - Proszę zajmij, któreś z wolnych miejsc - powiedział i wrócił za katedrę.
Poszłam na koniec klasy, zajęłam ostatnią ławkę w środkowym rzędzie i już miałam wyjmować podręczniki, gdy Silvester oderwał oczy od tabeli, którą szczegółowo tłumaczył (zawierała coś co wyglądało na system oceniania).
-Ależ gdzie tak daleko? Panno Phantomhive, niechże panienka zajmie miejsce bliżej tablicy - wskazał na pierwszą ławkę.
"Facet dostałeś duży plus za brak negatywnej reakcji i zerknięć na moje zielone włosy. Ale za tę akcję masz zdecydowanie minus" - poinformowałam go w myślach i bez żadnych sprzeciwów przeniosłam się na wskazaną ławkę. Silvester zaklaskał z uciechy.
-Dobrze, kontynuujmy lekcję. Na ocenę dobrą... - wyłączyłam się. Wymogi nauczania nigdy mnie nie pasjonowały. Zresztą reszta uczniów też nie wyglądała na zainteresowanych.
Przez resztę lekcji wpatrywałam się w grzywkę, przysłaniającą mi oko. Po dwudziestu minutach zadzwonił upragniony dzwonek. Szybko wrzuciłam swoje rzeczy do torby i już miałam wyjść, gdy....
-Panno Phantomhive, zostań na chwilkę! - szlag by to!
-Oczywiście, proszę pana - podeszłam do biurka. Silvester czekając aż reszta uczniów wyjdzie z klasy, otworzył jakąś teczkę i zaczął ją przeglądać. Dopiero kiedy zostaliśmy w klasie sami zaczął mówić:
-Twoje wyniki z biologii są imponujące. Konkurs kuratoryjny, dwa razy, prace o zanieczyszczaniu środowiska, o lasach, plakaty na akcje przyrodnicze, honorowy członek Stowarzyszenia ds. rozwiązywania problemów dotyczących warstwy ozonowej... to doprawdy imponujące - powiedział. Musiał się do tego przyczepić! Nikt nigdy nie przegapił takiej okazji do pastwienia się nade mną.
-Dziękuję - nie wiem za co. Uśmiechnęłam się promiennie.
-Niedługo odbędzie się w naszej szkole "wyścig o wiedzę". Tutaj możesz o tym przeczytać - podał mi jakąś kartkę.
-Na pewno się nad tym zastanowię, proszę pana.
Pożegnałam się i wyszłam na korytarz, kartkę szybko schowałam do torby. Według mojego planu lekcji następną lekcję miałam w sali nr 57. Tylko, że przed lekcją czas na mały... zastrzyk energii. Trzeba znaleźć kogoś , kto... zostanie moim... nazwijmy to ładnie - przyjacielem.Musi to być ktoś na tyle silny by znieść bez mrugnięcia okiem osłabienie i na tyle głupi by nie zauważyć, że moje towarzystwo mu szkodzi. No i co najważniejsze - zdrowy.
Nie chcę zakażonej energii, to byłoby niewłaściwe. Najmniej podejrzeń wywoływałaby ofiara będąca dziewczyną. Tylko która? Może ta cała Gośka... albo...
-Care! - odwróciłam się. Nataniel lawirował w tłumie uczniów, machając do mnie jakimś świstkiem.
-Zapomniałem.... kluczyk do szafki.... - mówił dysząc. Ludzie są naprawę głupi.
-Co? - powiedzenie, że niezbyt go rozumiałam jest ogromnym niedopowiedzeniem. Ja nie miałam zielonego pojęcia o czym on mówi. A teraz trzeba zagrać świętą Tereskę i być taką miłą, słodką, delikatną i wyrozumiałą... rzygnę tęczą. 
Uśmiechnęłam się uśmiechem nr. 6 - jestem wcieleniem dobroci i położyłam mu ręce na ramionach. Ożywcza fala energii przemknęła przez mnie.
-Uspokój się, Nat. Weź głęboki wdech - poradziłam mu. To ma być gospodarz? Strasznie nieporadny.
Po chwili znowu się odezwał. Tym razem dało się go zrozumieć.
-Kiedy byłaś w pokoju gospodarzy zapomniałem dać ci kluczyk do szafki.
-Och! A więc masz go teraz dla mnie? - uśmiechnęłam się po raz kolejny, tym razem jak idiotka z brazylijskiej telenoweli.
Mowę mu odjęło. "Mój szacunek spadł dla ciebie o jakieś 10" - zwróciłam się do niego w myślach.
-T-tak - wydusił i mi go podał.
-Dzięki Nat! - zaśmiałam się. Namieszamy ci w głowi, kolego. Oj, namieszamy.
-Możesz pomóc mi w jeszcze jednej rzeczy? - spytałam robiąc minę zbitego psiaka.
-Oczywiście. Po to tu jestem.
-Mam teraz lekcję w sali 57. Wiesz gdzie to jest? - spytałam.
-Akurat też mam tam lekcję. Mogę cię zaprowadzić - zaproponował i spiekł raka.
Opanuj się, chłopie. Nie zapraszasz mnie na randkę, masz mnie tylko zaprowadzić do klasy.
-Będę dozgonnie wdzięczna - uśmiech nie schodził mi z ust. Na coś przydały się te lekcję dobrych manier.
Wzięłam od niego kluczyk i razem poszliśmy w kierunku sali 57. Szliśmy właśnie po schodach, gdy jakiś chłopak na mnie wpadł. Nataniel pomógł mi wstać, a ja już chciałam przygadać temu debilowi, wygarnąć mu co myślę o takim zachowaniu, gdy... zorientowałam się, że chłopak się zmył!
-Kto to był? - spytałam Nataniela mrużąc gniewnie oczy.
-Ah, on - Nat rzucił niechętne spojrzenie w miejsce gdzie ktoś na mnie wlazł. - Nie raz będziesz miała z nim do czynienia. To przygłup. Nikt ważny - zbył moje pytanie.
To, że szczerze się jak idiotka nie znaczy, że nią jestem! Nie będziesz mnie zbywał!
-Czyżby mała dziewczynka nie dostała cukierka? - usłyszałam melodyjny głos w swojej głowie.
To... nie jest możliwe! Nikogo nie mogę słyszeć!
-Idziesz? -spytał Nataniel. Skinęłam głową. Razem zeszliśmy piętro niżej.
-Nati, mogę ci zająć chwilkę? - usłyszałam miły głos. 
-Cześć Mel. Poznaj Caroline Phantomhive. Care, to jest Melanie Order - przedstawił nas sobie.
Melanie okazała się być brunetką o niebieskich oczach. Ubrana w zieloną bluzkę i ciemne spodnie sprawiała wrażenie nijakiej i niegroźnej.
-Miło mi cię poznać Caroline - jej głos ociekał jadem. Biorąc pod uwagę to, że jest nikim i podskakuje nie tym co powinna, mam ochotę ją wypatroszyć.
Cóż.... nie należy oceniać książki po okładce.
-Mi ciebie też, Mel.
Położyła Natanielowi dłoń na ramieniu.
-Nati, naprawdę potrzebuję twojej pomocy. Chodź do pokoju gospodarzy - mówiła jakby chciała zaciągnąć go do łóżka, a nie do papierów. Chociaż... kto ją wie?
-Ok. Daj mi chwilę - powiedział do niej, a następnie zwrócił się do mnie - sala 57 to tamte drzwi - wskazał właściwe - widzimy się na lekcji.
-Co ja bym bez ciebie zrobiła, Nat. Pa - odwróciłam się i poszłam we wskazanym kierunku.
Droga Mel, ty chyba nie myślisz, że masz prawo ze mną zadzierać, kotku?
-Widzę, że blondynek zostawił cię samą - powiedział obcy, czerwonowłosy chłopak. -Już się nie boi?
-A niby czego ma się bać? - spytałam zaczepnie nieznajomego.
Miał ciemne oczy, ok. 1,8m wzrostu. Ubrany w czerwoną podkoszulkę z logo jakiegoś zespołu, czarną, skórzaną kurtkę, ciemne spodnie i glany.
Patrzył na mnie drwiąco, niemal szyderczo, stojąc w buntowniczej pozie.
Właśnie ktoś taki był mi potrzebny. Zupełnie nie-idealny i nie-ułożony, kogo słowom nikt nie będzie chciał wierzyć.
-On? Tylko tego, że nie dopełni obowiązków. Wiesz, jakiegoś druczku nie wypełni. Natomiast ty masz mnóstwo powodów do strachu. – westchnął teatralnie.
-Na przykład? – sceptycznie uniosłam brwi.
-Chociażby ta dziewczyna Melusia. Wbrew pozorom to całkiem niezła agresorka.
-Zauważyłam.
Zaśmiał się.
- Bo widzisz ona lubi Najtusia. Najtuś lubi ciebie. Jasny z tego wniosek. Nie zostaniecie najlepszymi przyjaciółkami. Zwłaszcza, że aż dwa razy was widziała razem. W pokoju świrów to jeszcze, ale na korytarzu? –zacmokał – nieładnie.
-Nie musisz się o mnie martwić – przerwałam mu. – Nikt w tej szkole nie jest dość silny by zrobić mi krzywdę.
-Tak ci się tylko wydaje. Ale uważaj, bo już zadałaś się z osobą, przed którą chciał cię Najtuś uchronić.
-Niby kim? – skrzyżowałam ręce na piersiach.
-Mną. Złym, podłym i zdemoralizowanym.
-W takim razie cieszę się, że cię poznałam. Care Phantomhive.
-Mam do czynienia z „panienką"! – powiedział ze śmiechem.
-Właściwie to jestem córką najmłodszego księcia brytyjskiego klanu.
-Oczywiście. Kastiel Wood – uścisnęliśmy sobie ręce.
-Przyjmuję twoje wyzwanie, Kastiel.
-Na to liczyłem, panno Phantomhive – zadzwonił dzwonek. Szybkim krokiem weszłam do klasy rzucając przelotne spojrzenie na chłopaka. Ciekawy typ. Mój lunch.
Do klasy wszedł nauczyciel i postawił teczkę na biurku.
-Good morning! – zawołał donośnym głosem.
-Good morning!
-Dzisiaj zaczynamy... - w tym momencie się wyłączyłam.
Po kilku minutach do klasy wszedł Nataniel przepraszając za spóźnienie. Szybko wziął się za notowanie. Jaki pilny.
„Masz u mnie za to plus" – gadanie do ludzi w myślach, to chyba choroba psychiczna, prawda?
Już dawno nie miałam takiego spokoju. Żadnych natrętnych szeptów w głowie. To jakiś cud.
Po piętnastu minutach wszedł Kastiel. Dostał burę od nauczyciela i podszedł do mnie.
-To moja ławka! – warknął z krzywym uśmieszkiem.
-Teraz i moja kotku. Masz z tym jakiś problem? – uśmiechnęłam się niczym cherubinek.
-Najmniejszego. Ale ty nie możesz beze mnie wytrzymać?
-O mnie się nie martw.
-Czy ktoś mówił coś o zamartwianiu się? Chociaż... Amber usiłuje zabić cię spojrzeniem.
-Kto?
-Amber –wskazał dziewczynę ręką.
Spojrzałam na blondynkę, która zawzięcie żuła gumę. Rzeczywiście. Planowała moją śmierć.
-Coś kiepsko jej idzie.
-Kim jest?
-Siostrą Najtusia.
-O nią się nie martw. Jeszcze się zdziwisz- powiedziałam. Resztę lekcji spędziłam na notowaniu. Tak samo kolejne. Pod koniec dnia poszłam w kierunku Amber i jej straży.
-Czeeść! – zawołałam radośnie – jestem Care.
-Amber, a to Li i Charlotte. Czego chcesz?
"Twojej śmierci suko. Giń!" - to nie brzmi przyjacielsko, prawda?
-Jak to czego? – dobra koniec tego dobrego. Przestałam się uśmiechać. Czułam jak całe ciepło z mojego ciała kumuluje się w oczach.
-Musimy porozmawiać – szarpnęłam ją za rękę i wepchnęłam do toalety.
I wtedy uwolniłam tę energię.

Jestem padnięta! Chyba czas na lunch! To gdzie jest Kastiel? Co prawda mam już stałe źródło energii, ale już sobie obiecałam, że ten zaszczyt dzisiaj dostanie Kastiel.
-Kogo szukasz? – usłyszałam znajomy głos przy uchu. W samą porę.
-Znalazłam – uśmiechnęłam się niczym Julia.
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Jak ci poszło z Miss Suk? – spytał.
-Nie wyobrażasz sobie jak dobrze – kolejny uśmiech. – Chodźmy w jakieś cichsze miejsce – zaproponowałam. – Tutaj za wiele się nie dowiesz.
-Ok.
Zaprowadził mnie na opuszczona klatkę schodową. Gdy tylko drzwi się zamknęły, niewiele myśląc rzuciłam się w jego stronę, gdy...


I w tym dramatycznym momencie zakończymy xd Niestety nowy rozdział "Na zawsze razem" nie pojawi się w ten weekend. Liceum to stanowczo za dużo :/
Jak wam się podoba rozdział?

niedziela, 11 października 2015

"Śmierć za życia" Rozdział 1

Nazywam się Care. Care Phantomhive w gwoli ścisłości. Mam 17 lat. Dzisiaj zaczynam swoje życie od początku. Bez żadnych znajomych twarzy. Bez starych przyjaciół i wrogów. Nie ukrywam, że się cieszę. Bo niby czemu nie? Kiedy nie będzie żadnych graczy będę mogła robić co mi się żywnie podoba. Będę mogła grać o co chcę nie martwiąc się, że ktoś nakryje mnie na oszustwie. Po prostu raj. Żyć nie umierać!
 -Care!- usłyszałam z dołu głos mamy - Jeśli za 5 minut nie stawisz się na śniadaniu to... - reszta jej słów została zagłuszona przez trzask otwieranej szafy.
-W co by się tu... - zastanawiałam się na głos. Nie miałam dużo czasu. Szybko zdecydowałam się na jasne dżinsy a'la grunge, adidasy i czarną bokserkę. W rękę złapałam czarną, skórzaną kurtkę i torbę w czarno - czerwoną kratę. Swoje krótkie zielone loki przeczesałam palcami i byłam gotowa.
Spojrzałam na zegarek. Cztery i pół minuty.
"Nieźle" - oceniłam swój czas i zeszłam po schodach do jadalni.
Rodzice siedzieli przy stole. Tata czytał gazetę, a mama popijała wodę wpatrując się w krajobraz za oknem.
Gdy tylko przekroczyłam próg, ich wzrok został skierowany na mnie. Tata odłożył gazetę i się odezwał:
-Dokładnie... - spojrzał na zegarek - pięć minut. Siadaj.
Posłusznie zajęłam swoje miejsce. Bez słowa każdy z nas zabrał się za śniadanie. Nalałam sobie mleka do miski i wsypałam płatki kukurydziane, dodałam rodzynki. Po 10 minutach naczynie było puste.
Wstałam od stołu i podeszłam do drzwi.
-Wrócę ok 17.00 - powiedziałam i ruszyłam w kierunku drzwi frontowych. Przy nich zatrzymała mnie gosposia.
-Panienki śniadanie - wręczyła mi pakunek.
-Dziękuję, Sophie - uśmiechnęłam się promiennie do dziewczyny. Kiedy zabierałam od niej II śniadanie nasze dłonie się zetknęły. Poczułam ożywczy przepływ energii. Schowałam pakunek do torby, założyłam kurtkę i wyszłam na żwirowy podjazd. Tam czekał na mnie czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Czasem cała ta 'wspólnota' się przydaje, a czasem wręcz przeciwnie. Przez to, że wszyscy jesteśmy jedną, wielką familią mamy niewiarygodnie dużo kasy. Więc taki samochód z szoferem to pikuś. Tylko, że nie zawsze mam ochotę na takie pikusie. Dziś był jeden z tych dni. Niestety moje zdanie niezbyt się liczy. Rodzice wydali polecenia, żeby mnie zawieźć do szkoły, więc nie ma mocnych, żeby jakże wspaniały Bogu-ducha-winny szofer mnie nie zawiózł do szkoły.
Niezadowolona zajęłam miejsce pasażera i rzuciłam torbę na tył.
-Dokąd panienko? - spytał szofer.
Kolejna niezręczna zasada. Dla wszystkich byłam panienką. Nikt nigdy nie zwraca się do mnie po imieniu. Wkurzające i wymuszone. Ani ja ani służba tego nie lubi.
-LO na Lacross - powiedziałam krótko i zaczęłam gapić na budynki za oknem.
W tym miejscu było coś co uwielbiają moi rodzice - idealność. Ładne, eleganckie domy z ogrodami stały w rzędzie obok siebie. Różniły się tylko paroma szczegółami. Nasz z pewnością był urządzony z większym gustem.
Po raz pierwszy widzę tę część okolicy, ale już wiem jedno. Jest tu do kitu. Dlaczego nie mogliśmy wprowadzić się do jakiegoś ciekawszego miejsca? Uhhh... dobrze chociaż, że się wyprowadziliśmy.
Po 10 minutach byłam na miejscu. Stałam przed dużym budynkiem z dziedzińcem, gdzie wszędzie wałęsali się uczniowie. Tylko jeden kąt- ławka ukryta w cieniu drzewa przy murze była pusta. Niech zgadnę... ta "niedobra" część lubi tam siedzieć?
Prychnęłam. Gołym okiem widać jak ci ludzie są pogrupowani. Patrzą wrogo albo z pogardą na innych. Dać im spokój, a wybiją się sami.
Weszłam do budynku. Wśród tych ścian pomalowanych na neutralny kolor mam żyć przez najbliższy czas.
"Gdzie jest gabinet dyrektorki?" - zapytałam w duchu. Jeden z nielicznych skutków braku "Wybrańców", nie można z nimi porozumieć się telepatycznie. W swoim gronie już bym wiedziała gdzie iść, kogo szukać, kto już do kogoś należy. A tak... nic. Zero odzewu.
Nie mając większego wyboru podeszłam do rudej dziewczyny grzebiącej w szafce.
-Cześć - przywitałam ją promiennym uśmiechem - Jestem Care.
-Hej - odwzajemniła uśmiech. -Gośka. Nie widziałam cię tutaj wcześniej. Nowa?
Dziewczyna była przyjemna w obyciu.
-Taak. Wiesz może... - zaczęłam, ale mi przerwała.
-Gdzie jest gabinet dyrektorki? Jasne. Niby każdy musi się do niej zgłosić, ale to tylko strata czasu. Ona odeśle cię do gospodarza. Takie odbijanie - paplała. -Chodź, akurat mam niedaleko lekcje to mogę cię zaprowadzić.
Razem przeszłyśmy dwa piętra wyżej, w tym czasie dziewczyna zalewała mnie pytaniami:
-I w ogóle skąd twoje imię: Care? Ono nie jest stąd i jakoś dziwnie mówisz. Skąd jesteś, Care? - za każdym razem, gdy wymawiała moje imię robiła w nim mnóstwo błędów.
-Care to skrót - zatrzymałyśmy się przed gabinetem. - Dzięki. Do zobaczenia.
Zapukałam do drzwi opatrzonych numerem 101.
-Jakby co to mam teraz lekcję w 105. Paa - powiedziała i poszła dalej.
Gosia była taka ufna, pomocna... nie po raz pierwszy ludzka głupota mnie zadziwia. Jak można być tak niewinnym?
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek. Chwilę po nim usłyszałam szczekanie psa i skrzeczenie jakiejś kobiety. Drzwi się otworzyły. Przede mną stanęła niemal idealna kopia Dolores Umbridge z "Harry Pottera". To właśnie przez takie osoby można się w łatwy i szybki sposób nabawić wstrętu do koloru różowego.
-Dzień dobry - przywitałam ją grzecznie. Wiadomo pełna kulturka.
Szkoda tylko, że ona na dzień dobry spojrzała z odrazą na moje zielone włosy. Ale chcieć czy też nie musiałam być miła, grzeczna i uprzejma. Gdyby rodzice dowiedzieli się, że pierwsze wrażenie dyrektorki (po za włosami) było niepochlebne padłabym trupem (Tu leży pamięci diabłów... rozstrzelana przez rodziców).
-Moje nazwisko Phantomhive. Caroline Phantomhive - przedstawiłam się.
W oczach kobiety zauważyłam przebłysk... czegoś. Nie wiem dokładnie czego. Nigdy nie byłam dobra w odgadywaniu emocji.
-Ach tak, Caroline Phantomhive - wymruczała pod nosem - Twoi rodzice...
Oczywiście. Moi kochani rodzice dali ogromny datek na szkołę, więc jak mogłaby ich zapomnieć?
-Miło mi cię powitać w naszym liceum, panno Phantomhive. Jestem Amanda Privet, dyrektorka - żeby cholera jasna wzięła moich świątobliwych rodziców! Nie omieszkali zaznaczyć, że jestem panną Phantomhive. Z pewnością kopia Umbridge poinformowała o tym nauczycieli. Żadnego spoufalania, jedynie bezwzględny, obustronny szacunek. To samo działo się w poprzednich szkołach. Nauczyciele do wszystkich z wyjątkiem mnie zwracali się po imieniu, nazwisku,przezwisku. Ja natomiast niezmiennie pozostawałam panną Phantomhive.
-Cieszę się, że mogę uczyć się w tak świetnej placówce - powiedziałam uśmiechając się promiennie. To zawsze załatwiało sprawę. Nienaganne maniery, uśmiech i pochwała, a zielone włosy poszły w zapomnienie. Już nie spoglądała na moje zielone loczki, tylko na promienny uśmiech pięciolatki. Ma on swoje zalety.
-Zaprowadzę cię do pokoju gospodarzy. Tam przewodniczący klas wraz ze swoim przełożonym rezydują. Nataniel, gospodarz szkoły z pewnością wszystko pannie wytłumaczy - powiedziała. Wyszłyśmy z gabinetu pozostawiając żałosnego pulpeta, który, prawdopodobnie był imitacją psa.
Okazało się, że pokój gospodarzy mieści się na tym samym piętrze. Na drzwiach była zawieszona tabliczka "Sala nr 89 - Pokój Gospodarzy". Dyrektorka zapukała energicznie i weszła nie czekając na odpowiedź.
W środku królowały biel i błękit. Ściany, wszelkiego rodzaju drobiazgi, ramki - w różnych odcieniach niebieskiego. Natomiast wszystkie krzesła, stół, biurka, drukarki itp. były białe. Akcenty stanowił komputer, zielona roślinka i kserokopiarka, przy której stał ładny blondyn o niebieskich oczach. Ubrany w jasną koszulę i brązowe spodnie, z porządnie zawiązanym krawatem stanowił wzór praworządności. Nawet w kieszonce koszuli miał dwa długopisy.
Gdy tylko weszłyśmy odłożył dokumenty i podszedł do nas.
-Dzień dobry - przywitał się. Miał przyjemny głos - W czym mogę pomóc?
-Panno Phantomhive to jest Nataniel Caspellano, gospodarz szkoły. Natanielu poznaj pannę Caroline Phantomhive, nową uczennicę - słowo "pannę" podkreśliła wyjątkowo dosadnie. - Załatw wszystkie formalności związane z dokumentacją.
-Oczywiście, pani dyrektor. Po to tu jestem - powiedział do dyrektorki i zwrócił się do mnie - miło mi cię poznać Caroline.
-Panno Phantomhive- poprawiła go dyrektorka. - Do zobaczenia. I panno Phantomhive gdybyś miała jakikolwiek problem nie wahaj się z nim do mnie przyjść.
-Oczywiście, pani dyrektor. - znów się do niej uśmiechnęłam. - Tak zrobię.
Privet wyszła zostawiając mnie i Nataniela samych sobie. Uff... jej perfumy zaczynały mnie dusić.
-A więc panno... -zaczął Nataniel, ale szybko mu przerwałam:
-Po prostu Care - uśmiechnął się.
-Dobrze. A więc po prostu Care... zobaczmy twoją dokumentację - otworzył jedną z niezliczonej ilości szuflad i zaczął w niej szperać co chwila rzucając mi ukradkowe spojrzenia. Chyba chodziło o moje włosy.
"Masz u mnie minusa za osądzanie po wyglądzie" -zwróciłam się do niego w myślach.
Kiedy znalazł moje dokumenty, zaczął się im uważnie przyglądać.
-Imponujące - mruknął.
Jak zwykle rubryka "osiągnięcia" skupia najwięcej uwagi.
-Dzięki, czy mógłbyś...
-Oh - szybko się zreflektował. - Odnośnie papierów... brakuje aktualnego zdjęcia do dokumentów i jednego do legitymacji.
-To nie problem - z torby wyjęłam dwie fotografie w małym formacie. Jedną włożył do teczki, a drugą przybił do różowego kartonika, który zaczął wypełniać pochyłym pismem.
Podał mi kartonik wyjaśniając, że jest to moja nowa legitymacja. I, że prawnie jestem już uczennicą LO. Dał mi też kilka innych kartek tłumacząc, które są do dyrektorki,a które do poszczególnych nauczycieli. Nabazgrał mi jeszcze zwolnienie i mogłam uwolnić się od niego.
-Do zobaczenia - zawołał.
-Taak, narazka - szybko się ulotniłam.
To teraz czas zacząć życie towarzyskie...


Dobra, teraz już  naprawdę biorę się za francuski... xd