sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 9 "Przetrwanie jest wszystkim"

Kate, Lily, Veronica i Colen wkroczyli do budynku, gdy zachodziło słońce. Cała ekipa ratunkowa miała jasne polecenia. Atakować i zabijać jedynie w obronie własnej. Jeśli to możliwe obezwładnić i unieszkodliwić. Nadrzędnym zadaniem było jedna znaleźć Misę i Ladislausa.
-Powiedz, Lily - mruknęła Kate, tak by tylko siostra ją usłyszała - jak ty mnie w to wpakowałaś?
-Misa jest ostatnim z potomków w linii prostej wywodzących się ode mnie. Chcemy ją chronić - stwierdziła lekko młodsza dziewczyna w odpowiedzi.
-Ach tak. Wieczny sentymentalizm - westchnęła Kate. - Przecież ona nie jest do ciebie w ogóle podobna!
-Oczywiście, że jest! - obruszyła się Lily.
-Niby w czym? Wygląda inaczej, inaczej myśli, o ile w ogóle... - mruczała z niezadowoleniem Kate.
-Nie mów tak o niej! Jeszcze nie raz uratuje ci tyłek!
-Póki co to jej trzeba pomagać.
Po tych słowach skinęły sobie głowami i ruszyły w oddzielne korytarze. Plan jasno określał miejsca przeszukiwane przez poszczególne osoby.
Kate weszła w jasno pomalowany hol, pełen obrazów i rzeźb. Pierwsze drzwi napotkała kilka metrów od wejścia. Ostrożnie je otworzyła i cicho warcząc weszła do środka. Z ulgą odnotowała, że nikogo nie było w środku. Trzy następne pomieszczenia także były puste. Czwarty przyprawił ją o wymioty. Pierwszym co zauważyła był smród gnijącego ciała. Obserwując wielkie kałuże krwi porozsiewane po całym pokoju zakryła usta dłonią. Gdy przeszła do malej garderoby zwymiotowała. Na środku leżały zwłoki w wysokim stadium rozkładu.
-Gdy tylko stąd wyjdziemy zatłukę Lily, Misę i Lada - mruknęła pod nosem, wychodząc z pokoju.
W najbliższym lustrze z niesmakiem spojrzała na swoją zielonkowatą cerę i przekrwione oczy.
-Tak, zdecydowanie za to oberwiecie - mruknęła znów do siebie i ruszyła dalej.
Kolejne pomieszczenie okazało się być dla niej bardziej łaskawe. Zastała w nim kobietę, wyglądającą na około pięćdziesiąt lat. Szybko pozbawiła ją przytomności mocnym ciosem w głowę i wzięło głęboki wdech.
"Człowiek" - stwierdziła ze zdziwieniem. - "Tamten pokój... cholera!"
-Katieńka? - dziecięcy głos dochodził z korytarza. - Katieńka!
Nim zdążyła się zorientować jasnowłosa postać tuliła się do jej pleców.
-Tak za tobą tęskniłem, Katieńka! - wybuchnął płaczem. Dziewczyna delikatnie odwróciła się w jego stronę i zamarła.
-Mello... - wydusiła cicho.
-Tak, Katieńka, to ja! Ja, Katieńka! - powtarzał, płacząc coraz głośniej.
-Co ci się stało, Mello? - powiedziała, patrząc na niego z ubolewaniem.
-Nic, Katieńka! Jestem taki jak zawsze, Katieńka! Słyszysz, Katieńka? Nic się nie zmieniłem, nawet nie urosłem, Katieńka! - powtarzał jej imię jak gdyby było magicznym zaklęciem, które miało przekonać nie tylko ją, ale i jego.
-Nie - dziewczyna wyswobodziła się z jego uścisku. - Znam Mello, wiem jaki jest. A ty... jesteś jego wynaturzoną wersją. Nie jesteś moim bratem. Nie jesteś - powtórzyła z przekonaniem, odsuwając się jeszcze dalej.
-Katieńka... Katieńka, przestań! To ja! Jestem taki jak zawsze! Jak zawsze! Jak zawsze! Jak zawsze!
W oczach Kate zalśniły łzy. Kły przecięły dolną wargę.
-Nie jesteś Mello - powtórzyła i stanowczym krokiem ruszyła w jego stronę.
-Jestem Mello - stwierdził z uporem. - Mello! Tak mam na imię! Mello! Jestem twoim bratem, pamiętasz?! Masz pamiętać! Słyszysz? Masz pamiętać! Masz... - nie dokończył.
Kate uderzyła go w głowę najmocniej jak potrafiła. Działała automatycznie, bez emocji, jak robot. Gdy podnosiła chłopca z podłogi zadzwonił jej telefon. Lily.


Korytarz, w który weszła Lily był pomalowany na zgniłozielony kolor. Nie było w nim żadnych mebli, jedynie olbrzymie lustra w bogato zdobionych ramach i ciemne drzwi. Jednak nie musiała szukać długo by znaleźć swój cel.
Jej wzrok od razu przyciągnęły drugie drzwi, jedynie otwarte na tym korytarzu. Gdy tylko zajrzała do pomieszczenia jej oczom ukazał się makabryczny widok. Cały pokój był skąpany we krwi. Przedmioty codziennego użytku leżały porozrzucane po podłodze. W kącie leżała martwa dziewczyna, której Lily nie była w stanie rozpoznać. Niedaleko otwartych drzwi do pomieszczenia wyłożonego kafelkami leżał Ladislaus. Z głęboką raną na piersi, w miejscu, gdzie kiedyś biło jego serce. Obok niego stała Misa, wycierając czerwone ręce w śnieżnobiały ręcznik.


-Misa... Lad... co tu się stało?
-Wygrana to przetrwanie. Jeśli nie nie potrafisz przyczynić się do mojego ostatecznego zwycięstwa to jesteś mi zbędna. Zbędni są przegrani, odepchnięci i zapomniani. Są martwi - mój głos brzmiał inaczej. Zupełnie jakby należał do kogoś innego. Jakbym to nie ja mówiła.  Nie miał żadnego zabarwienia emocjonalnego, nie było w nim nic prócz dźwięku. 
-O czym ty mówisz, Misa? - Lily szybko podeszła do mnie i wyciągnęła ją z pokoju. - Kto to zrobił? Nie martw się, kochanie, ze mną jesteś bezpieczna. Ten kto jest odpowiedzialny za... - jej głos się załamał - to co się tutaj stało, tobie nie zagrozi. jesteśmy tu by cię uratować.
-Uratować? - mimowolnie zaśmiałam się cicho. Ale śmiech też nie brzmiał jak ten mój. Był obcy w każdym tego słowa znaczeniu. - Mnie się już nie uratować. Nie mam już zewnętrznych wrogów. 
To była prawda. Leżący za nami Ladislaus był jedyną osobą, która chciała mnie kontrolować, która chciała na mnie wymusić cokolwiek. Teraz, gdy go nie ma... nie mam żadnych zewnętrznych wrogów.
-Misa, o czym ty mówisz? - Lily złapała mnie za ramiona i potrząsnęła. - Powiedz, co się tu stało! Co... co zrobił ci Ladislaus? 
-Możesz mną nie trząść? To nieprzyjemne - spytałam zdegustowana.
Lily wyglądała na strasznie przejętą, a przecież nic się nie stało. Zastosowałam tylko słowa Stokrotki w praktyce: jeśli ktoś nie może przyczynić się do twojego przetrwania jest Ci zbędny. A bycie zbędnym to bycie martwym.
-Rozumiesz co do ciebie mówię?! - warknęła zrezygnowana Wood. - Pytam co się tu stało!
-Oczywiście, że rozumiem - wyrwałam się z jej żelaznego uścisku i cofnęłam się o krok, rozmasowując ramiona.
-To odpowiedz! 
-Póki co chcę stąd wyjść. Porozmawiamy w stosowniejszej chwili - szybko ruszyłam w głąb korytarza. - Którędy do wyjścia?
Nie miałam ochoty jej teraz o tym opowiadać. Wszyscy będą chcieli wiedzieć co się stało. Nie zamierzam rozmawiać o tym dziesięć tysięcy razy.
-Według planu powinnyśmy iść dalej tym korytarzem, skręcić w lewo i w dół schodami. powinnyśmy tam spotkać Colena - powiedziała Lily odzyskując rezon. Szybko mnie dogoniła i wyjęła komórkę.
-Kate? Znalazłam Misę - powiedziała szybko do telefonu. -To nie jest temat na telefon. Pogadamy, gdy już wszyscy będziemy siedzieć bezpiecznie na tyłkach. Idę do Colena.
 Po kilku minutach dotarłyśmy do miejsca, w którym korytarz rozgałęział się na cztery kolejne. Skręciłam w pierwszy z lewej strony i weszłyśmy do ogromnego, jasno oświetlonego pomieszczenia. Na środku stały jakieś meble. Nie przyglądałam im się dokładnie tylko ruszyłam w stronę znajdujących się w przeciwległej ścianie drzwi, jedynych jeśli by nie liczyć tych, którymi przyszłyśmy.
Tak jak mówiła Lily, za drzwiami znajdowały się schody prowadzące w dół. Zeszłyśmy nimi do dużo mniej przyjemnego pomieszczenia. Wszędzie znajdowały się noże najróżniejszych rozmiarów i każdy inny rodzaj broni białej jaka tylko może przyjść do głowy. Oprócz niej gdzieniegdzie leżały przedmioty wyglądające z pozoru niewinnie – otwarte pudełeczko ze szpilkami, nieprzyciągający uwagi grzebień czy ołówek. Jednak to właśnie te niegroźnie wyglądające przedmioty odstręczały mnie najbardziej. Niby takie niegroźne, a w sprawnych rękach tak bardzo zabójcze. 
Nagle rozległy się kroki. Nie byłam w stanie stwierdzić z której strony ktoś nadchodzi. Miałam wrażenia, że zewsząd, co przecież nie było możliwe, choćby dlatego, że tutaj także były dwie pary drzwi.
-Lily, spotkałaś kogoś zanim mnie znalazłaś? – spytałam łapiąc dwa noże. Jeden mniejszy, taki bym z łatwością mogła schować go do kieszeni, a drugi większy, odrobinę mniejszy od odległości między nadgarstkiem a łokciem.
-Hmm? Nie – odpowiedziała, jakby wyrwana z zamyśleń. – Dlaczego pytasz? 
-Nie słyszysz? – spytałam mimowolnie unosząc brwi. 
-Czego? – rozejrzała się. 
Nie zdążyłam jej odpowiedzieć. Do pokoju wszedł wysoki brunet i zmierzył nas czujnym spojrzeniem. Lufa pistoletu wystawała mu z kabury, a w zakrwawionej dłoni trzymał dziwną broń, której nie byłam w stanie rozpoznać. A miałam nadzieję, że uda nam się stąd wyjść bez żadnych miłych spotkań. Zrobię komuś krzywdę. 
Nie czekając na czyjąkolwiek reakcję ruszyłam w stronę mężczyzny. Miałam kiepskie wspomnienia związane z osobami przebywającymi w tym domu – niemal wszyscy chcieli mnie zabić. Ale nie ma tak dobrze. 
-Misa, nie! - między mnie a mężczyznę wbiegła Lily. 
-Dobrze cię widzieć żywą, Misa - powiedział brunet jak gdyby nigdy nic. - Skoro już się znalazłaś, to trzeba powiadomić resztę i się zwijamy, tak? Wygląda na to, że Misa jest w kiepskim stanie. 
Hę? Że o czym on do mnie gada? Jak widać mój wzrok odzwierciedlał mętlik w głowie, bo Lily zaczęła wszystko wyjaśniać:
-Sporo osób przyszło cię uratować. Znając Lad... - jej głos się załamał - n-nie wiedzieliśmy co m-mógł wymyślić. Gdyby nie Colen nie udało by nam się tego zorganizować.
-Robiłem tylko to co do mnie należało - stwierdził wzruszając ramionami.
Stop! To jest Colen?! Wygląda zupełnie inaczej! Niby brunet i w ogóle, ale... jak dokładnie wyglądał Colen? 
-A właśnie co z Ladislausem?
-To nie jest temat na... - zaczęła Lily i gwałtownie urwała kręcąc głową. A tej co znowu? -Potem.
-Niech będzie - zgodził się najprawdopodobniej-Colen, przyglądając się Lily badawczo.
Wyszliśmy z pomieszczenia i po kilku minutach marszu w ciszy wyszliśmy z budynku. Normalność okolicy odczułam niczym uderzenie obuchem prosto w twarz. Wszytko było takie... normalne. Nie ma innego słowa by to określić. Przypominając sobie to co działo się w tym niewinnie wyglądającym domu... to wszystko wydawało się być nierealne. I chciałabym żeby tak było. Ale ciało Teresy, wkładane do samochodu akurat, gdy wychodziliśmy z terenu posesji Stokrotki boleśnie uświadomiło mi, że każde okrucieństwo popełnione za białymi murami istnieje również i tutaj. 
Pod osłoną nocy żaden normalny człowiek nie zauważył ogromnej grupy ludzi, która wedle praw fizyki nie powinna zmieścić się w dwupiętrowym domu. No ale przecież nikt nie przypuszczał, że rzeczony dom posiada piwnicę wielkości połowy miasta. 
Gdy wsiedliśmy do jednego z podstawionych samochodów, nikt się nie odezwał. Colen wpatrywał się ponuro w drogę, Veronica siedziała z zamkniętymi oczyma i odchyloną głową - pewnie ktos im powiedział o Teresie. Kate patrzyła przed siebie martwym wzrokiem, a Lily ściskała moja rękę patrząc na mnie matczynym wzrokiem. Co było dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że wygląda na młodszą ode mnie.
Zatrzymaliśmy się przed sporym budynkiem, nie mogę o nim powiedzieć nic więcej przez wszechogarniającą ciemność. Wszyscy skierowali się w nieznanym mi kierunku, więc chcąc czy nie, poszłam za nimi, ciągnięta przez Lily. W końcu dotarliśmy do salonu, gdzie wszyscy wbili we mnie wyczekujące spojrzenie.
-Misa, wiem, że to może być dla ciebie trudne, ale powiedz mi co się zdarzyło w domu Ladislausa? - spytał Colen.
Przetrwanie jest najważniejsze. A na chwilę obecną - bez nich nie przetrwam. Odpowiedź jest prosta. Nie mogę im powiedzieć. Choćby nie wiem co. 


 Już po egzaminach, więc nauczyciele postanowili, że zapowiedzą pięć sprawdzianów, a co! Kto bogatemu zabroni? :D
A tak na poważnie to nie miałam pojęcia o czym napisać i wyszło kiepsko no ale cóż. Coś naskrobałam.
 CZYTASZ? SKOMENTUJ!



piątek, 17 kwietnia 2015

Jeszcze nie nowy rozdział + krótkie opowiadanie

Niestety w tym tygodniu nie będzie nowego rozdziału. W następnym tygodniu egzaminy gimnazjalne i mam czas jedynie spać i się uczyć. Dlatego, na pocieszenie wstawiam krótkie opowiadanie, które napisałam jakiś czas temu. W żaden sposób nie jest związane z treścią "Żyć za wszelką cenę"!

Młody, na oko osiemnastoletni chłopak siedział w kafejce w pobliżu plaży. Lubił to miejsce. Nikt nigdy nie hałasował, nikt go nie zaczepiał i zawsze obsługiwała go ta sama kelnerka. Ją też lubił. Była miła i zawsze uśmiechnięta. Nigdy nie narzekała na jego hałaśliwego przyjaciela – blondwłosego, opalonego surfera z ciągotami do każdej dziewczyny jaką zobaczy. Tylko czasem, a ostatnio coraz częściej widział w jej oczach coś co musiał często oglądać także w oczach blondyna – dragi.  Po dwuletnim pobycie w Stanach, wśród najmniej odpowiedzialnych ludzi jakich potrafił sobie wyobrazić, potrafił rozpoznać narkomana. Potrafił dostrzec tę niewidoczną różnicę już po pierwszej działce. Kelnerka była uzależniona. Od jakiegoś miesiąca – tak wynikało z jego obserwacji. Ale i tak ją lubił.
Sam brunet nigdy nie dotknął żadnych używek. Ba! Jedyny alkohol jaki pił to wina – a i to tylko przy większych okazjach. Był z tego rodzaju ludzi, którzy mogą wszystko przeżyć, wszystko zobaczyć i pozostaną nieskalani. Brud życiowych odmętów nie miał do nich dojścia. Z nim było trochę inaczej. Mimo przyjaciół stawał się przez to coraz bardziej samotny. Trochę tak jakby po trochu każdego dnia umierał.
Dziś zmarnował w kawiarni trzy godziny. Przyszedł tu z zamiarem napisania eseju na język angielski, ale nie szło mu najlepiej. Co jest rzeczą niespotykaną, zwłaszcza przy temacie dowolnym. Bo brunet bardzo lubi swoje nostalgiczne myśli przemieniać w długie kartki zapisane czarnym, pajęczym pismem – jedynym śladem jego osoby w świecie. Jego myśli uciekały na zewnątrz – ku przeszłości, zamiast formować idealne określenia. Brakowało mu natchnienia. Czegoś, co go zainspiruje. Zazwyczaj widział to właśnie w kelnerce. Nie znał jej. Zamienili ze sobą słów, ale w jej uśmiechu widział tę samą dobroć, którą widywał w uśmiechach starszych pań, wychodzących na spacery w jego rodzinnym kraju. Rozmyślał na temat wszystkiego co już się wydarzyło. Nad pożegnaniem z rodziną. Nad swoją własną rodziną.
-Nie powinienem tego robić – mruknął do siebie pod nosem. – Kiepsko na tym wychodzę.
-Dolać kawy? – nie zauważył kiedy ciemnowłosa kelnerka do niego podeszła. Nie mniej stała przed nim, trzymając dzbanek w połowie wypełniony kawą.
-Tak – uśmiechnął się krótko po czym odwrócił głowę w stronę ulicy.
Nieprzerwany potok ludzi zmierzających we wszystkie strony nie zwrócił jego uwagi. Widział ich codziennie. Byli nieodłącznym elementem jego marnowania czasu w kawiarni. Za to dziewczyna w fioletowej koszuli w kratę, z plecakiem na plecach i różową walizką na kółkach w dłoni, tkwiąca przed kafejką niczym mała wysepka na oceanie, nie należała do codzienności. Jej duże piwne oczy wbijały w niego po części smutne, po części zaskoczone spojrzenie. Nie… nie w niego. Obok. W kelnerkę. Gdy kobieta odchodziła do następnego klienta wzrok dziewczyny minął bruneta, nawet go nie zauważając. 
Dopiero po kilku minutach spojrzenie obu –bardzo do siebie podobnych, jak uzmysłowił sobie brunet – dziewczyn, spotkało się. Nastąpił przełom.
Kelnerka zbladła, w jej rysach odmalował się szok. Drżącymi rękoma odstawiła dzbanek – teraz niemal pusty – i wybiegła z kawiarenki. Z początku rozmawiały spokojnie. Jedynie z ich sylwetki chłopak odczytał nieprzyjemną atmosferę. Z spiętych ramion i nienaturalnie wyprostowanych pleców. Niemal identycznie.
„Siostry” – stwierdził bezbarwny głos w głowie bruneta.
Chwilę później młodsza dziewczyna (Podróżniczka, jak ją w myślach zaczął nazywać chłopak) zaczęła krzyczeć, z jej oczu polał się strumień łez. Prócz nich dwóch nie słyszał żadnego z gniewnie wypowiadanych słów.  Kelnerka, nie zwracając uwagi na łzy, wyrwała walizkę siostrze z ręki i zaczęła wyrzucać z niej ubrania. Czegoś szukała. Tłum mijał je obojętnie, nie zaszczycając nawet spojrzeniem. W końcu kelnerka zacisnęła dłonie na dużej, białej kopercie z tych, w których przechowuje się jedynie jedno.
„Pieniądze. Zawsze chodzi o pieniądze” – rozleniwiony od rzadkiego używania głos myśli przemknął przez umysł bruneta.
Niewiadomo, w którym momencie kelnerka wstała z klęczek, ale chłopak dostrzegł chwilę, w której postanowiła uciec. Cień rezygnacji przemknął przez jej twarz. Smutek i żal zniknęły z zaciśniętych warg. Wyprostowała się  i sprintem ruszyła przed siebie. Podróżniczka próbowała ją dogonić. Przebiegła kilka kroków, po czym się zatrzymała, by spojrzeć na porozrzucane rzeczy. Iść za siostrą czy wrócić po swoje? Nie mogła mieć wszystkiego.
Zagryzła wargę – podjęła decyzję. Podeszła do walizki. Zaczęła wrzucać ubrania jak popadnie. Jej ramionami wstrząsnął szloch. Cierpiała. Reakcja siostry sprawiła jej ból.
„Powinieneś jej pomóc” – stwierdził głos w głowie bruneta. – „Ale jesteś zbyt leniwy, by pomóc choćby samemu sobie. Nic nie zrobisz. Ona potrzebuje pomocy. Jest tu obca i najprawdopodobniej nie ma nikogo prócz siostry. Ale jesteś zbyt leniwy by pomóc komukolwiek. Nawet samemu sobie.”
W końcu dziewczyna otarła łzy, pozbierała resztę rzeczy i ruszyła w przeciwną stronę niż kelnerka. W stronę plaży. A brunet napisał na pustej kartce: „Rodzina czy ja? Mit o wartości więzi z bliskimi, czyli kiedy staliśmy się jedynymi, którzy mają dla nas znaczenie.”
-W sumie – stwierdził, tym razem na głos – to jesteśmy do siebie podobni.
„Lubię dla odmiany nie marnować czasu” – dopisał jeszcze. Schował zeszyt do torby i wyszedł w ślad za Podróżniczką.  Wiedział gdzie jej szukać.
Gdy oddalił się od miejskiego gwaru, a piasek zaczął parzyć go w stopy, w jego głowie uformowały się następujące wnioski:
Kelnerka wcale nie była inna. Była taka sama jak cały świat.
Polubił Podróżniczkę.
Jest sam.
Właśnie tacy są ludzie.
I to jest piękne.
Znalazł kogoś dzięki komu być może samotność będzie trochę mniej dokuczliwa.       


I jak? Chcielibyście żebym częściej wstawiała takie opowiadania? 


piątek, 10 kwietnia 2015

Rozdział 8 "Wszystkie grzechy i świętości"

Pierwsza lekcja ze Stokrotką była koszmarna. Delikatnie mówiąc. Nigdy nie byłam szczególnie wrażliwa na śmierć, zwłoki i w ogóle, ale to co zrobił Teresie było znacznie gorsze niż tortury. Wyglądała jakby ją ktoś od szyi w dół przepuścił przez maszynkę do mięsa. Nie że twarz była nietknięta. Pomijając odcień (fioletowy), jeden policzek miała rozcięty do kącika ust, a drugi... drugiego policzka nie było.
W pierwszym odruchu miałam ochotę zacząć krzyczeć. I pewnie zrobiłabym to, nawet zaczęłam otwierać usta, ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Zupełnie jakbym była niemową.
Podłoga była zakrwawiona, a wokół leżało mnóstwo z pozoru niewinnych przedmiotów, którymi Stokrotka zapewne zrobił... to. Wśród nich były nożyczki, młotek kuchenny i szpilki. Takie nic, które można znaleźć w każdym domu.
-Pobudka, panno Memphis! - zawołał Stokrotka, podchodząc do Teresy. Z każdym krokiem rozchlapywał na boki fontanny krwi. - I.. Miza, przepraszam za bałagan. Kazałbym to komuś posprzątać, ale sama rozumiesz. Artystyczny klimat.
Nie odpowiedziałam.  Co za popieprzony psychol! Artystyczny klimat?!A on to może artysta?!
-Czas na pierwszą lekcję,  my lady - rozłożył szeroko ręce. - Jeśli chcesz nauczyć się zabijać... a chcesz, musisz wyzbyć się wszelkiej litości dla innych. Twoim pierwszym zadaniem będzie... dobicie panny Memphis. Kogoś kogo znasz. W dodatku w takim stanie jest idealnym materiałem na pierwszą lekcję - rozłożył się na łóżku z szerokim uśmiechem. - Możesz zaczynać, Miza. 

Colen i Veronica powzięli wszelkie kroki by Misa została jak najszybciej odnaleziona. Zorganizowali akcję ratunkową i razem z siostrami Wood przylecieli do Tokio, gdzie pozostawało im już tylko czekać na odzew ludzi śledzących Ladislausa.
- Dlaczego jesteście takie pewne, że Wodostocki, mając Misę pod ręką od razu jej nie zabił? Wcześniej nie dbał o oprawę swoich mordów. Znaleźć, zabić, szukać kolejnej ofiary, taki był mechanizm jego działania - powiedział Colen, siadając naprzeciwko Kate i Lily.
-Misa nie jest taka jak reszta. Jest ostatnią z wszystkich potomków, a Lad jest... sentymentalny. Najprawdopodobniej czeka aż odnajdzie całą swoją rodzinę. Lubi się chwalić swoimi dokonaniami. Nie było by w tym nic dziwnego - wyjaśniła Lily.
-Nie, to niemożliwe. Jego siostry nie żyją - mruknął Colen pod nosem. Jego oczy zamgliły się, jakby usilnie się nad czymś zastanawiał.
W tym czasie Veronica, do tej pory stojąca przy oknie podeszła bliżej rozmawiających.
-Teraz ja mam pytanie. Skąd tyle wiecie o Ladislausie?! - jej oczy zwęziły się w szparki.
-Ver! - syknął Colen, momentalnie przytomniejąc.  - Nie powinnaś...
-A właśnie, że powinnam! Nie wiemy o nich praktycznie nic! Gdyby rzeczywiście było prawdą to co mówiły wcześniej, nie byłoby szans, że w ogóle wiedziałyby kim jest Ladislaus! - wyrzuciła z siebie Loss.
-Fakt, wcześniej kłamałyśmy - przyznała niechętnie Kate.
-Ale musiałyśmy coś powiedzieć! Nie miałyśmy wyjścia! Chciałyśmy poznać Misę! Zawsze staramy się poznać potomków zanim Lad ich znajdzie - dopowiedziała Lily.
-Dlaczego? - naciskała Veronica.
-Bo to też nasi potomkowie. I to w linii prostej. Jesteśmy... - Lily gwałtownie urwała, patrząc niepewnie na siostrę.
-Jesteśmy siostrami Lada - dokończyła za nią Kate.
Colen gwałtownie wciągnął powietrze.
-Niemożliwe! Obie siostry Ladislausa nie żyją! Zgniły w lochach setki lat temu! - warknął.
-Chciałbyś co? - na ustach Kate pojawił się nieprzyjemny uśmiech. - Takie wyjaśnienie byłoby znacznie wygodniejsze! Ale spójrz na mnie! Stoję tu i żyję. Coś kiepsko ci wyszło pozbycie się żony!
-O czym ona mówi? -wycedził Veronica, skierowując wzrok na swojego brata.
-Dawno, dawno temu, gdy ja, Katieńka i Lad byliśmy normalnymi ludźmi, ojciec postanowił wydać nas dwie za mąż. Lada akurat nie było w wiosce, a Colen i Mikael tamtędy przejeżdżali - zaczęła opowiadać cicho Lily.
-Sprzedali! Właśni rodzice sprzedali nas twoim braciom jak bydło! - warknęła Kate.
-To co się z nami później działo... nie było przyjemne. Zostałyśmy zamknięte, nikt nie dawał nam jeść... w końcu wyrzucono nas do rzeki, bo myśleli, że jesteśmy martwe - zakończyła Lily.
-I byłybyśmy, gdyby nie Lad! Wszyscy jesteśmy nieśmiertelni, bo Lad chciał nas ocalić! Zabija potomków, by nikt nie zniszczył jego planów, by nikt nie odebrał nam życia!
I tak pierwsza część historii ujrzała światło dziennie.

Brzydziłam się samą sobą. Jak mogłam... zabić? Przecież... ja takich rzeczy nie robię! Jestem dobrą uczennicą ze stuprocentową frekwencją, a nie mordercą! Cholera, przecież ja się nawet pająków boję, co dopiero myśleć o zabiciu kogoś?! W dodatku Teresy, która jako pierwsza kazała mi ogarnąć dupę, która dbała, żebym nie wpadła w to bagno?! Jak mogłam... Teresę?
Pobiegłam do toalety i upadłam na kolana. Zwymiotowałam. Raz. Drugi. Trzeci. Ale obraz tego co zrobiłam nieustannie do mnie wracał.
Krew... na moich rękach... ubraniu... twarzy... krew Teresy... jak mogłam?
W końcu, gdy już nic nie zalegało mi na żołądku, wstałam i na chybotliwych nogach ruszyłam w kierunku najbardziej oddalonej od drzwi ściany. Łazienka, w której się znajdowałam miała tylko jedno wyjście na korytarz - przez pokój, w którym... ja... Teresę... Stokrotka mnie tam zostawił, a ja szybko wybiegłam do łazienki. A teraz nie mam odwagi stąd wyjść i przejść obok niej. Jej oczy... nie zamknęła ich nawet na chwilę. Pewnie wciąż wbija martwe spojrzenie w miejsce, w którym stałam. Nie przejdę. Nie mogę! 
W tym momencie do sypialni ktoś wszedł. Jakiś mężczyzna. Wysoki, ciemnowłosy. Nigdy wcześniej go nie widziałam. 
-Tereso.. - westchnął podchodząc bliżej niej. - Siostrzyczko... przecież obiecaliśmy sobie... jeśli ktoś nas kiedyś zabije... to zrobimy to nawzajem... 
Teresa miała brata?! Nie przeszło mi przez myśl, że mogła mieć jakąkolwiek rodzinę. Wydawała się być taka samowystarczalna...
Z gardła mężczyzny wyrwał się szloch.
-Ladislaus, ty skurwielu! - warknął wściekły, odwracając się plecami do ciała Teresy. - Pokaż się, ty popaprańcu!
Stokrotka pojawił się znikąd tuż przed nim.
-Z drugiego końca domu słyszałem jak rozpaczliwie mnie wołasz - powiedział. Na jego ustach igrał drwiący uśmieszek. - Jaka sprawa była tak niecierpiąca zwłoki?
-Powiedziałeś, że nie zabijesz Teresy. Ty skurwielu, przysięgałeś na krew swojego rodzeństwa! Czy to przypadkiem nie jest święta przysięga?! Zabicie Teresy było dla ciebie ważniejsze niż twoja rodzina? Jedyna świętość jaką uznajesz?! - wrzeszczał brat Teresy.
-Przyznam ci rację. Moje rodzeństwo to jedyna świętość jaką uznaję. I gdybym złamał przysięgę miałbyś wszelkie prawo do krwi całej trójki - zaczął spokojnie Stokrotka. - Ale nie zabiłem Teresy.
-Co? - mężczyzna na chwilę stracił rezon. - Ona nie żyje...
-Zgadza się. Ale, Kirisaki, to ona ją zamordowała - machnął ręką w moją stronę.
Mężczyzna błyskawicznie odwrócił się w moją stronę. W jego oczach jarzyła się wściekłość i rozpacz.
-Misa Hastings - syknął. - Dlaczego? Opiekowała się tobą. Ryzykowała własne życie dla ciebie-skąd to wie?! Przecież zadanie Teresy miało być ściśle tajne! - Zanim cię zabiję, chcę wiedzieć, dlaczego zamordowałaś moją siostrę. Liczę na sensowną odpowiedź.
Ruszył w moją stronę.


Kate nie odzywała się do Colena do późnego wieczora. Dopiero, gdy okazało się, że oboje są w tej samej grupie i będą musieli współpracować, by ocalić życie Misy, postanowiła zerwać zasłonę milczenia.
-Wiesz, Jungkey - zaczęła, gdy zostali sami - to wcale nie tak, że cię nienawidzę za to co mi zrobiłeś.
-Naprawdę? - spojrzał na nią zaskoczony.
-Tak. Na początku, jakieś pierwsze dwieście lat, przeżyłeś tylko dzięki Lil. To ona hamowała mordercze zapędy. Nie tylko u mnie - ściszyła głos - Lad chciał cię nauczyć tego i owego o traktowaniu kobiet - na te słowa Colen się wzdrygnął i spojrzał na dziewczynę z przestrachem - Przez te pierwsze dwieście lat marzyłam byście ty i twój brat poczuli to wszystko co ja i Lil czułyśmy w lochach. Zamknięte niczym zwierzęta, bez żadnej pomocy. Ale potem dałam sobie z tym spokój. Jaki sens miało wymyślanie planów zemsty, których nigdy nie zrealizuję? A teraz... - wzruszyła ramionami. - Teraz jest mi to obojętne. Minęło zbyt wiele czasu. Dorosłam. Jaki sens miałoby krzywienie się na bóle sprzed lat? 
-Doceniam twoje wybaczenie - Colen podszedł do Kate i dotknął jej ramienia. - Nie wiem czy potrafiłbym zdobyć się na podobny gest.
-Hę? - parsknęła dziewczyna w odpowiedzi. - Źle mnie zrozumiałeś. Ja ci nie wybaczyłam. Po prostu mam cię w dupie. I tam, w domu mojego brata też tak będzie. Nie ważne co się będzie działo i jak duże będą szansę na powodzenie misji. Módl się, by twoje przeżycie nie zależało ode mnie - strzepnęła jego rękę.
-Kate... - zaczął.
-Jakim prawem zwracasz się do mnie po imieniu? Nie pamiętam żebym ci pozwoliła. I... nigdy więcej mnie nie dotykaj - po tych słowach wyszła na korytarz. 
Kierowała się do głównego pokoju, który przemianowano na główny sztab dowodzenia. 
-Jak wygląda sytuacja? - spytała, rozwalając się na jednym z foteli. Nikt jej nie odpowiedział. - Ktoś powie? - rozejrzała się. 
Przy dużym stole na środku pomieszczenia kilka osobników obojga płci różnych ras głośno się nad czymś sprzeczało. Młodsi od nich biegali z jakimiś papierami. Veronica z jakąś kobietą rozmawiała cicho w drugim kącie pokoju. 
-Ktoś mi powiem jak wygląda sytuacja?! - warknęła zezłoszczona dziewczyna.
-Ladislaus Wodostocki i Misa Hastings są w budynku - odpowiedział na oko dwudziestokilkuletni chłopak nerwowo zerkając w stronę Kate.
-Sami? - brwi dziewczyny uniosły się w zdziwieniu. - Lad nie postawiłby się w tak głupiej sytuacji. 
-Nie, pani... - zaczął ten sam chłopak, ale przerwał mu jeden ze starszych mężczyzn naradzających się przy stole:
-Jonah, wróć do swoich zadań! Kapral Wood, zapraszam do nas, zapoznamy panią ze wszelkimi szczegółami.
-Awansowałam na kaprala?- zaśmiała się Kate, wstając z fotela. - Nierozważnie przydzielają stopnie w tym "wojsku na pięć minut".
-Jestem sierżant Schmitt, wilkołak z Niemiec - przedstawił się mężczyzna, gdy Kate do niego podeszła. - Jestem do pani dyspozycji, kapral Wood.
-Aha - mruknęła Kate w odpowiedzi.
-Eee... czy jest coś co mógłbym dla pani zrobić? - spytał po chwili niezręcznego milczenia.
-Przedstaw mi plan, sierżancie Schmitt - stopień Schmitta wymówiła z rozbawieniem.
-Obecnie trzy oddziały znajdują się w terenie: kaprala Wiśniowicza, kaprala Gawriłowa i kaprala Gregorowicza. Wszyscy trzej są protegowanymi wicedowódcy Friedricha, który jest odpowiedzialny za służby wywiadowcze z terenu Rosji. Wicedówca Friedrich podlega bezpośrednio... 
-Stop! - Kate zatkała usta Schmittowi. - Jak wygląda sytuacja. Nie chcę wiedzieć kto jest czyim przełożonym.
-Tak jest! Wyruszymy w formacji przedstawionej na tym rysunku - Schmitt wskazał leżący najbliżej nich arkusz papieru. - Pierwsze wyruszą jednostki B1 i B4. Jednostką B1 będzie dowodził....
"Rany!" - jęknęła w duchu Kate. - "Czy ten cholerny Jungkey musi tak wszystko komplikować? Kiedy powiedział, że akcja ratunkowa jest zorganizowana, nie powiedział, że zadzwonił po wojska z całego świata! Jak on zamierza wejść niepostrzeżenie do domu Lada?!"
-Kapralu Loss! - wykrzyknęła jakaś blondynka, wbiegając do pokoju. - Złe wieści! Trzeba wyruszać natychmiast, w przeciwnym razie misja nie ma szans powodzenia. 
-Zawiadom dowódcę! - wykrzyknęła Veronica w odpowiedzi. - A wy wszyscy na stanowiska. Misja zostaje przyspieszona! 
Wszyscy zaczęli w pośpiechu wychodzić. Nawet Kate poddała się tej fali. Gdy była już przy drzwiach poczuła czyjś mocny uścisk na ramieniu.
-My nie - usłyszała szept Lily. Obie szybko zeszły z drogi innym.
"Lily... siostrzyczka... gdzieś ty była przez ten cały czas?" - przemknęło Kate przez głowę.
-My razem z Veronicą i Colenem mamy uratować Misę - wyjaśniła młodsza z sióstr.
-Wreszcie coś się zaczyna dziać - mruknęła pod nosem Kate.

Uderzyłam o ścianę.
-Więc co było tak cholernie ważne, że musiałaś przez to zamordować moją siostrę? W obronę własną raczej nie uwierzę. 
-Kirishima, uspokój się - jakiś głos z oddali. Stokrotka.
-Zabiłaś ją! - warknął Kirishima.
Mimo zamroczenia po uderzeniu niemal widziałam jak bierze zamach i uderza mnie w brzuch. Nazwijcie mnie masochistką, ale nie miałam mu tego za złe. Czułam, że na to zasłużyłam.
-Kirishima, powiedziałem coś. To, że Miza zabiła pannę Memphis nie oznacza, że... - resztę wypowiedzi Stokrotki zagłuszył wrzask wściekłości Kirishimy.
-Tylko ja miałem prawo ją zabić! Ja!
Słowa "zabić" i "zamordować" oznaczają to samo. A jednak dużo łatwiej jest mi znieść myśl, że zabiłam niż zamordowałam. Dlaczego? Przecież to tylko kilka literek. Nic wielkiego. Nie jest to sprawa, którą warto zaprzątać sobie głowę, więc... dlaczego? 
Następne uderzenie nie nadeszło.
-Lekcja druga, Miza. Tym razem twój przeciwnik jest całkiem sprawny - co?!
Moją reakcję uprzedził Kirishima.
-Coś ty powiedział, Ladislaus?! - warknął.
-Słyszałeś. Po za tym - Stokrotka uśmiechnął się nieprzyjemnie - pomyliłeś się w jednym. To nie rodzeństwo jest jedyną świętością jaką uznaję. Jest nią rodzina. A ona do niej należy. Przysięgałem, że nie zabiję twojej siostry, a nie, że ona nie umrze. Przysięgałem też, że na przyjaciół nigdy nie podniosę ręki. Zrobi to Miza. My lady, czy mogę cię prosić o przysługę? Zabij go i zdobądź moje zaufanie. 
Cholera.