niedziela, 27 grudnia 2015

"Śmierć za życia" - Rozdział 6

Kiedy Amber po mnie przyszła byłam już gotowa. Piżama, kosmetyki i setki innych pierdół, zapakowane, spoczywały w mojej przepastnej torbie, gotowe do użycia. Sama też (muszę przyznać nieskromnie) prezentowałam się świetnie.
 Wsiadłyśmy do samochodu rodziców Amber (szok! Amber ma prawko!) i pojechałyśmy po Li i Charlotte, a potem skierowałyśmy się w stronę centrum handlowego.
-Ja koniecznie muszę sobie kupić nowe czarne szpilki! - powiedziała Charlotte, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać.
-A ja kieckę! I bokserkę! I.. - zaczęła paplać Amber.
-A może po prostu obejdziemy sklepy po kolei, zamiast latać z jednego końca na drugi? - zasugerowała Li, patrząc z politowaniem na przekrzykujące się dziewczyny.
-Popieram!- wstawiłam się szybko za dziewczyną.
-W sumie... możemy - stwierdziła z wahaniem Amber. - A ty, Lottie? Jak myślisz?
-Mhm - mruknęła tylko zapytana jakby tracąc zainteresowanie.
Weszłyśmy do znajdującego się najbliżej nas sklepu z kolorowym szyldem. Wszędzie wisiały letnie, przewiewne SUKIENKI w pogodnych kolorach. Amber i Charlotte szybko oddaliły się w dwóch przeciwnych kierunkach, zostawiając mnie samą z Li. Dziewczyna wolno przechadzała się, oglądając kolejne fasony z niezadowoleniem. Chyba nie widziała nic dla siebie. W sumie jej się nie dziwiłam, bo wszystko, zaczynając na wystroju wnętrza, przez ekspedientki, do ubrań wydawało mi się kiczowate.
-Wszystko jest takie... terrible - wymruczała Li pod nosem.- Dlaczego?
-Charlotte i Amber lubią ... - zawahałam się, niepewna jakiego słowa użyć.
-... tandetę? - dokończyła za mnie dziewczyna ze śmiechem. -Tak! Rzadko się w tym pokazują, bojąc się opinii publicznej, no bo to przecież ONE. Im tak nie wypada! - Li zaczęła parodiować cudze głosy. Wyglądało to komicznie. - A ja chcąc, czy też nie muszę znosić męczarnie w takich sklepach.
-A ty jakie stroje lubisz? - spytałam ją.
-Coś bardziej w stylu Lolita Girl. L-O-L-I-T-A - przeliterowała, jakbym była chora umysłowo - Nie lolitka!
-Wiem! - obruszyłam się. - Rozróżniam!
-To dobrze - Li nie zwróciła uwagi na mój ton i kontynuowała - wielu ludziom to się myli.
-Mi nie - stwierdziłam sucho.
-To dobrze - spojrzała ze mną z czymś na kształt sympatii w oczach.
-Kit z tym, ale skoro i tak tu jesteśmy to możemy się rozejrzeć - powiedziałam i ruszyłam przed siebie.
W tym sklepie naprawdę nie było kompletnie nic dla mnie. A solidnie przeszukałam wszystkie wieszaki zanim Amber i Charlotte wreszcie zdecydowały się na ciuchy, które wyglądały tylko trochę tandetnie. Kiedy płaciły za zakupy patrzyły na mnie nerwowo, jakby obawiały się komentarzy. Oczywiście nic nie powiedziałam (nie wypada), uśmiechnęłam się jedynie.
-Ruszamy dalej? -spytała wesoło Li. Kiedy się uśmiechała wyglądała jeszcze lepiej.
-Jasne! - Ami zaśmiała się wesoło. Skierowałyśmy się do drzwi. Już miałyśmy wejść do następnego sklepu, gdy....
-UWAGA! - jakiś chłopak krzyknął i w ostatnie chwili skoczył w górę. Nie zdążyłyśmy nawet zareagować. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund.
Chłopak wylądował kawałek za nami, cudem nie wpadając na żadnych ludzi. Podbiegł do nas zdyszany:
-Sorry, nie zauważyłem was - powiedział i uśmiechnął się przepraszająco.
-Nie szkodzi, Jace - powiedziała Li z uśmiechem.
-Ale następnym razem uważaj - dopowiedziała Ami.
-Taa... - Charlotte była wyraźnie zła na chłopaka.
-Naprawdę przepraszam... - spojrzał na mnie - my się chyba jeszcze nie znamy. Jace Bower.
-Care Phantomhive - chłopak gwizdnął i zaśmiał się.
-A więc mam do czynienia ze słynną Phantomhive'ówną? Siostrą Iana Phantomhive?
-Widzę, że sława naszej dwójki szybo rozeszła się po świecie - uśmiechnęłam się ze smutkiem. Ian jest cholernie bolesnym tematem.
Jace najwyraźniej dostrzegł jaką popełnił gafę, bo szybko przeprosił i złożył kondolencję. Dodał, że nigdy nie słyszał o tak genialnym snowboardziście, i że Ian na zawsze pozostanie niedoścignionym wzorem.
-A w ramach przeprosin, że wywołałem ten niewygodny temat zapraszamy wszystkie panie na lody - powiedział wesoło i machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.
Podeszło do nas dwóch chłopaków. Jeden był obcym brunetem, a drugi... to Nat! Moje oczy musiały wyrażać niebotyczne zdumienie, bo uśmiechnął się kpiąco.
-Nie spodziewałaś się mnie tu, co? - spytał.
Już chciałam mu odpowiedzieć, ale Amber mnie wyprzedziła:
-Co ty tutaj robisz? Powiedziałeś rodzicom, że cały dzień spędzisz na porządkowaniu jakichś papierów w szkole z Frazowskim!
-A ty powiedziałaś, że nigdy w życiu nie jarałaś - odpowiedział i uśmiechnął się wrednie.
Tego się po nim nie spodziewałam. Wydawał się być wzorem do naśladowania, a tu.... wyszło szydło z worka. Ani trochę nie wyglądał na grzecznego ucznia i przykładnego przewodniczącego, a na takiego pozował w szkole. Wow, nie spodziewałam się tego. Nie po nim.
-Nie będziemy tu chyba tak sterczeć, prawda? - wtrącił się brunet, patrząc z wyższością na Nata. - To takie démodé.
Nat obrzucił go wrogim spojrzeniem. Chyba niezbyt się lubili....
-Przecież wiem! - warknął.
-Wątpię - brunet uśmiechnął się wrednie - nie znasz francuskiego.
-To, że jesteś... - zaczął Nat, ale Jace mu przerwał:
-Chłopaki, luz. Przestańcie sobie skakać do gardeł - potem zwrócił się do nas - dziewczyny to jest Chuck Cambell. Chuck to Amber, siostra Nataniela, Li, Charlotte i ....
-Caroline - dopowiedział Chuck i spojrzał na mnie z ukosa.
-My się już znamy - wyjaśniłam.
-Jakim cudem? I skąd? - Ami była gotowa zarzucić mnie gradem pytań, ale Chuck rzucił trzy słowa, które ją uciszyły:
-Paryski pokaz mody.
Charlotte spojrzała na nas z niedowierzaniem, Amber była w zbyt głębokim szoku by zrobić cokolwiek, a resztę mało to obeszło.
-To co idziemy na te lody? -spytała Li. Atmosfera szybko się rozładowała i całą wesołą gromadą udaliśmy się w stronę najbliższej lodziarni.
-A więc Care - zaczął Chuck, kiedy wszyscy usiedliśmy przy stoliku - Co tutaj robisz? To nie są wasze klimaty.
-To samo mogę powiedzieć o tobie - odparowałam - nie widzę w pobliżu wielkiej imprezy, prostytutek ani fotoreporterów. A przecież ty w innych miejscach nie bywasz.
-Język ci się wyostrzył, moja droga. Jestem pod wrażeniem - potem zwrócił się do wszystkich - Była załamana po śmierci brata. Szczerze mówiąc myślałem, że...
-Żałoba mi nie służyła - spojrzałam na niego lodowato - nie miałam z niej żadnych korzyści. Zajmijmy się tym co jest tu i teraz.
-Z przyjemnością - odpowiedział i uśmiechnął się. Jego mina mówiła "jestem boski i wiem o tym". Reszcie nie umknęła nasza wymiana zdań, ale nie dali po sobie poznać, że są skrępowani. Szybko przeszliśmy do tematów lekkich i przyjemnych, a spięcie pomiędzy mną, a Chuckiem odeszło w niepamięć.
No właśnie, Chuck. A właściwie Charles Campbell. Jest spadkobiercą rodzinnej fortuny ze strony, świętej pamięci ojca. Jesteśmy ze sobą jakoś tam spokrewnieni. Dalecy kuzyni, czy coś w tym guście. Tylko, że on nie jest taki jak ja czy Lysander. Jest zwykłym człowiekiem. Może trochę wytrzymalszym i piękniejszym, ale nadal człowiekiem. No i jest cholernie bogaty. Kiedy ostatnio się widzieliśmy oficjalnie mieszkał z matką, ale tak naprawdę podróżował gdzie mu się żywnie podobało.
W jego rodzinie panowała jasna hierarchia - to on jest najważniejszy. Matka nie może mu powiedzieć złego słowa, bo nie została zapisana w testamencie. Jedno słowo Chucka i wyląduje na bruku, bez grosza. Nie ma co, ma mamusia przekichane.
Po wyjściu z lodziarni, pożegnaliśmy się i chłopaki poszli w swoją stronę, a my ruszyłyśmy kontynuować zakupy.
Naszym następnym celem okazał się sklep kosmetyczny. Lottie szybko podeszła do półki z tuszami do rzęs, a Ami decydowała, jaki wybrać eyeliner. Li gdzieś się upłynniła, a ja zostałam sama. Czego nie mam? Czego mi brakuje? Wiem!
Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku kredek do oczu, a potem po jeszcze parę innych drobiazgów. Po dziesięciu minutach byłam bogatsza o dwie kredki do oczu (białą i czarną), trzy eyelinery (w żelu,flamastrze, z pędzelkiem), tusz do rzęs i kilka paczek kolorowych, powiększających szkieł kontaktowych. Kiedy podeszłam do kasy, tylko Charlotte była nieobecna. Szybko zapłaciłam za zakupy kartą kredytową taty, nie będę swojej marnować. Gdy byłyśmy już w komplecie udałyśmy się do kolejnego sklepu, a potem do następnego. Zanim się obejrzałyśmy przeszłyśmy wszystkie sklepy i padałyśmy z nóg. Wyszłyśmy z centrum pół godziny przed zamknięciem.
-Am, gdzie zaparkowałaś? - spytała Charlotte, uginając się od ciężaru toreb.
-W sektorze C - odpowiedziała dziewczyna.
Po chwili wszystkie siedziałyśmy w samochodzie i zmierzałyśmy w kierunku domu Amber w świetnych nastrojach. Zresztą, czemu by nie? Byłyśmy nastolatkami bez problemów, bez bolesnych wspomnień i wracałyśmy z zakupów. Sceneria wręcz idealna. Taka na jaką ja od dawna nie mogłam sobie pozwolić. Bo tak naprawdę nigdy nie miałam przyjaciółki, której mówiłabym wszystko. Każda dziewczyna chciała mi zaszkodzić lub wywindować się na szczyt dzięki mojemu nazwisku. Nie chciałam takiej przyjaciółki. No i, co najważniejsze miałam Iana, a potem także Lysandra. Nie potrzebowałam nikogo więcej.
-Wysiadka - oznajmiła wesoło Amber, gasząc samochód przed ładnym dwupiętrowym budynkiem. Każda z nas złapała swoje torby i zataczając się ze śmiechu (nie mam pojęcia czemu było nam tak wesoło) ruszyłyśmy w kierunku drzwi.
-Tato! - zawołała Amber, idąca na przedzie. - Otwórz drzwi!
Po chwili w drzwiach stanął ciemnowłosy mężczyzna średniego wzrostu. Wcale nie przypominał Amber ani Nataniela.
-Cześć, córeczko - zmierzwił dziewczynie włosy i przepuścił nas w drzwiach. - Li, Charlotte - spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - Amber, kto to...
-Och, to moja nowa najlepsza przyjaciółka, Care - wtrąciła Amber. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie życzliwie.
-Miło mi pana poznać, panie Castellano - powiedziałam grzecznie.
-Wzajemnie - odpowiedział -No to ja już wam nie będę przeszkadzał - powiedział i wyszedł z domu.
-Dobra, idziemy do mojego pokoju. Nie będziemy tu przecież tak stać - szybko zarządziła Amber i zagnała nas do swojego pokoju.
-To teraz... czas na mały pokaz mody! - zawołała ożywiona Charlotte, a Amber i Li się zaśmiały.
Coś czuję, że będzie się działo...

*demode - niemodne

wtorek, 22 grudnia 2015

"Śmierć za życia" - Rozdział 5

Spotkanie ustalono na za dwa tygodnie. Do tego czasu musimy jakoś ze sobą żyć. Ja nie mam z tym problemów. Gorzej Lysander... on sobie kompletnie z tym nie radzi. Unika mnie jak ognia. No chyba, że na horyzoncie pojawia się Kastiel. Wtedy wytrwale mnie ignoruje, ale z bliższej odległości. Żebym pamiętała, że nie mogę tknąć chłopaka, bo jest jego... szkoda tylko, że się spóźnił. Kastiel ma mój znak i Lysander jest bezsilny. Umowa zawarta i nikt nie ma prawa jej zerwać. Bo jeśli ktoś spróbuje moim świętym prawem jest poruszenie nieba, piekła i ziemi by go ukarać. I żadne "chłopak należy do mnie" tu się nie liczy.
W ramach tej umowy Kastiel musi pocałować Amber co rozwiąże część moich problemów. Bo przecież "przyjaciółki" pomagają sobie. We wszystkim, niezależnie od okoliczności, prawda? Nawet kiedy mowa o śmiertelnie niebezpiecznych okolicznościach... 

-Jutro niezapowiedziana kartkówka - powiedział nauczyciel fizyki. Kilka osób parsknęło śmiechem, ale on tylko się uśmiechnął. - więc bądźcie przygotowani! 
Dryyyyyń!
Wszyscy pędem wybiegli z klasy. Zostali tylko ostatni maruderzy (czyt. Kastiel i ja)
-Szybciej! Mam dyżur! - wołał nauczyciel poganiając nas. Ledwo wyszliśmy z klasy, a drzwi się zatrzasnęły.
-Staruszek jest przewrażliwiony - powiedział Kastiel z drwiącym uśmieszkiem.
-Może i tak - wzruszyłam ramionami. - Ale mamy teraz ciekawszą sprawę do załatwienia.
-Tak? Niby jaką? - wymigiwał się.
Czy on myśli, że jestem głupia? Oboje dobrze wiemy, że on i pewna "urocza" dama mają pewien pocałunek do nadrobienia.
-Dobrze wiesz! - powiedziałam oskarżycielskim tonem i zaczęłam się rozglądać. 
Amber, Li i Charlotte stały przy szafce blondynki i zawzięcie o czymś dyskutowłay.
-Chodźmy, Romeo! - powiedziałam ze śmiechem - Twa Julia czeka! - pociągnęłam go w kierunku dziewczyn. -Nazwanie Amber Julią to niedopowiedzenie stulecia - mruknął Kastiel.
-Heej - przywitałam się śpiewnie. Jak ja tego nie cierpię. - Li, Lottie mam do was sprawę... 
-O co chodzi? - spytała Charlotte. Ta dziewczyna ma naprawdę kiepską pamięć....
-Dowiesz się. Chodźcie! - złapałam dziewczyny za ramiona i pociągnęłam w stronę drzwi głównych. 
Kiedy znalazłyśmy się w bezpiecznej odległość (czyt. po za szkołą, zamaskowane tak by nikt nas nie zauważył) od Kastiela i Amber zaczęłam się śmiać. Kiedy zostawiałyśmy tę dwójkę sam na sam chłopak miał nietęgą minę.
-Powiesz wreszcie o co chodzi czy nie?! - niecierpliwiła się Lottie.
-Obiecałam Amber jej wielki moment z Kastielem. A więc tututut! - przyłożyłam dłonie do ust niczym wyimaginowaną trąbkę - Księżniczka Amber i jej książę, wybranek kochającego serca, rozgrzanego do głębi miłością, Kastiel za chwilę na naszych oczach.... będą mieli "big love"! - śmiałam się w najlepsze. Miny dziewczyn były bezcenne.
-Kpisz sobie? 
-Oczywiście - pokiwałam głową. - Kastiel w rzeczywistości odwraca uwagę Amber, żebym ja mogła was bez przeszkód zamordować w tej jakże mało romantycznej scenerii!
-Ok. Zrozumiałam - powiedziała niezadowolona Charlotte - Nie musisz dawać nam tego tak dosadnie do zrozumienia.
Ona zna takie słowo jak dosadnie? Jestem w szoku!
-Nie nam tylko tobie - odezwała się Li. Ona mówi? - Ja nie komentuję. 
-Oczywiście - parsknęła Charlotte niezbyt przekonana.
-Cicho! Idą - syknęłam do dziewczyn.
I rzeczywiście. Po chwili ze szkoły wyszli Kastiel i Amber. Wniebowzięta dziewczyna paplała co jej ślina na język przyniesie, a chłopak szedł obok wściekły (pewnie na mnie) i zrozpaczony (musi słuchać Amber. Biedaczysko). 
Kiedy doszli do bramy chłopak się zatrzymał.
-Wiesz Amber - zaczął rozglądając się szybko na boki - ja muszę się zbierać, ale... - urwał. Chyba nie wiedział co jeszcze może powiedzieć. Wziął głęboki oddech i jeszcze raz upewnił się czy nie ma nikogo w pobliżu, potem szybko zbliżył swoją twarz do twarzy dziewczyny. Szybki pocałunek w usta i zszokowana Amber mogła jedynie wpatrywać się w szybko oddalającą się sylwetkę chłopaka. 
Szybko wyskoczyłam z bezpiecznej kryjówki i podeszłam do dziewczyny. Pozostałe dziewczyny poszły moim śladem.
-I jak? - zwróciłam się do Amber. - Jestem twoją cudotwórczynią?
-Jak... jak go namówiłaś? - spytała cicho, dotykając ust.
-To już moja słodka tajemnica - uśmiechnęłam się delikatnie.
Amber rzuciła mi się na szyję.
-Chrzanić umowę! Za coś takiego jesteś moją BFF forever! - powiedziała szczęśliwa dziewczyna. - Nie wierzę, że ci się udało. No bo wiesz... - dziewczyna paplała przez całą drogę do domu. Uszy mi puchły odsłuchania jej. Za to pozostałe dwie dziewczyny miały się dobrze. Li szła sobie wesoło podskakując pogrążona we własnym świecie, a Charlotte z obojętną miną żuła gumę i słuchała muzyki. Amber jest ślepa czy jak?
-Mam rację dziewczyny? - spytała siostra Nataniela, szukając potwierdzenia swoich słów.
-Tak - obie pokiwały głowami.
-Widzisz? A więc wracając do... - ciągnęła swój wywód. 
Muszę przyznać, że Li i Charlotte niekoniecznie są aż takimi idiotkami, ale Amber? 
"Minus pięć punktów, złotko" - zwróciłam się do niej w myślach. 

Weszłam do chłodnego domu z prawdziwą ulgą. Cisza. Niczym niezmącona cisza. Jak ja to kocham. Żadnych niepotrzebnych słów. 
Szybko weszłam do pokoju i rzuciłam torbę w kąt i obrzuciłam krytycznym spojrzeniem swoje odbicie. Delikatny makijaż, zielone włosy w artystycznym nieładzie, ciemne spodnie na szelki, szara koszula i buty na malutkim obcasie. A gdzie ja? Szybko pozbyłam się makijażu i ubrań, zostając w samej bieliźnie. Poprzednie ciuchy rzuciłam przed do holu, a sama ruszyłam w drugi koniec pokoju. Otworzyłam szafę pełną ubrań i wybrałam z niej odpowiednie ubrania. Następnie skierował się w stronę łazienki i zmyłam zieloną farbę z włosów, pozostawiając je w naturalnym rudym kolorze. Malowałam je szamponetką dość dawno, więc nie miałam większych problemów ze zmyciem sztucznego koloru. 
Kiedy wycierałam włosy usłyszałam pukanie.
-Panienko Caroline! Obiad! - zawołała pokojówka i wyszła.
Szybko rzuciłam ręcznik w kąt, włożyłam do kieszeni i zeszłam na dół.Przy stole słało pięć krzeseł. Z czego trzy były zajęte.
-Care! Moja princessa! - zawołał ciemnowłosy chłopak i wstał.
-Jamie!
-Co u ciebie, sis? - spytał odsuwając mi krzesło.
-Nic nowego - powiedziałam, wzruszając ramionami. - A u ciebie?
-Nauka. Nic po za tym - w jego głosie zabrzmiała gorycz.
-Dobrze, koniec tych rozmów - tata szybko uciął temat.- Siadaj James.
Jamie posłusznie usiadł. Jedliśmy w ciszy. Dopiero kiedy na stole pojawił się deser mama się odezwała:
-A więc James, jak sobie radzisz w Yale? 
-Dobrze - odpowiedział lakonicznie.
-Istotnie - tata go poparł. - Rozmawiałem w ostatnim tygodniu z nauczycielami w Yale. Są zadowoleni z James'a. Osiąga rewelacyjne wyniki. Będziesz świetnym następcą dla mnie, synu.
-Cieszę się, ojcze - Jamie wyraźnie ucieszył się z pochwały ojca. 
-Tak. Za niecały rok rozpoczniesz swoją pracę w rodzinnej działalności. Jestem z ciebie taka dumna, synku - mama promieniała ze szczęścia.
-Jest coś co musimy omówić po obiedzie, James - zaczął ojciec i popatrzył na mnie znacząco.
-W zasadzie i tak mam coś ważnego do załatwienia. Pójdę już - zerknęłam na nietknięty obiad i szybko wyszłam z jadalni. Zła na swoją rodzinę usiadłam na łóżku. To takie niesprawiedliwe. Minęło tyle czasu, a... oni... nic się nie zmienili!

Retrospekcja
 -Wiesz, oni nigdy nas nie zauważą. Mają Jamiego i to im wystarcza. Jedynie najstarsze dziecko jest im potrzebne. Natomiast my... jesteśmy zbędni - powiedział chłopak przytulając do siebie dziewczynę.
-To takie niesprawiedliwe! Tak się starałam! A oni nawet na mnie nie spojrzeli! Kazali mi znaleźć sobie jakieś zajęcie i nie przeszkadzać! Ja zawsze im przeszkadzam! - mówiła dziewczyna szlochając. - Czemu oni nas nie kochają?! Co my im takiego zrobiliśmy?!
-Nie wiem, Care. Naprawdę nie wiem - westchnął chłopak i wytarł twarz dziewczyny.
-Tylko ciebie mam. I nikogo więcej - zaszlochała znowu.
-To wcale nie tak mało - chłopak złapał dziewczynę za podbródek i zmusił by spojrzała na niego. - Ten cały świat, mama, tata, Jamie i cała reszta... to idioci. Nie wiedzą nic. Chciałabyś mieć coś wspólnego z idiotami?
-Nie - dziewczyna delikatnie się uśmiechnęła.
-Nie smuć się przez nich. Jesteś śliczna z uśmiechem, a nie ze łzami.
-Wyglądam z nim tak samo jak ty - dziewczyna otarła łzy.
-No co? Siebie też chcę dowartościować od czasu do czasu! - teraz obydwoje mieli na twarzach wesołe uśmiechy.
-Jesteś najlepszym bratem na świecie, Ian! Najlepszym! - dziewczyna wtuliła się w chłopaka - Nie potrzebuję nikogo oprócz ciebie!



-Nie potrzebuję nikogo oprócz ciebie, bracie - powiedziałam cicho - Nikogo z wyjątkiem ciebie mi nie brak. 
Wspomnienie o bracie wywołało potok łez. Jak ja zanim tęskniłam. Uciekałam od myślenia o nim, ale on i tak się wciąż pojawiał w najmniej oczekiwanych momentach. Mój kochany brat....
Nagle mój telefon zadygotał. Czego ten świat ode mnie chce? Zerknęłam na wyświetlacz:

AMBER: HEY! CO RB? :)

Jak ona może tak marnować czas? Sms-uje ze mną, która jest obca zamiast spędzać czas z osobą, która kocha ją najbardziej na świecie. Z bratem! Żywym bratem! A praktycznie nie spędza z nim czasu. Potrafi tylko na niego narzekać ("ACH, Nataniel znowu nie zrobił tego!" "Nie pomógł i w tym!"). Nie cieszy się, że go ma! 
"Należy się jej kara! I ty dobrze o tym wiesz" - powiedział wewnętrzny głos.
Czy ja wiem? Może nie kara, ale nauczka... z pewnością.
Szybko jej odpisałam:
JA: NIC, A CO? ^^
AMBER: WYBIERAMY SIĘ NA ZAKUPY, A POTEM NOCKA U MNIE. WBIJASZ? :)
JA: JASNE ^^
AMBER: SPOCZKO. ZA 1h BD U CB! :) 

Nie potrafisz docenić brata Amber? Teraz docenisz go aż nad to...

sobota, 19 grudnia 2015

Na zawsze razem - Rozdział 4

Julien okazał się być bardzo troskliwy. Z niewyjaśnionego powodu zaprosił mnie do siebie, dla pewności, że nic mi nie jest. Odmówiłam. Może i nie orientuję się w rzeczywistości, ale pójście do domu obcego mężczyzny, tylko dlatego, że on się "martwi" wydaje się być świetnym początkiem horroru. Równie dobrze może się okazaż, że w rzeczywistości jest psychopatą albo gwałcicielem. Kto go wie? 
Zamiast tego pożegnałam się i ruszyłam przed siebie. Nie żebym miała jakiś konkretny cel. 
-Len! Len, poczekaj! - odwróciłam się. 
W moją stronę zmierzała obca dziewczyna, mogła mieć conajwyżej piętnaście lat. Długie, złote włosy zaplotła w gruby warkocz sięgający kolan, a szmaragdowe oczy przywodziły na myśl las w lecie. 
O dziwo, pamiętałam, jak wygląda las w lecie. Bardzo konkretny las. Wiedziałam, że jeśli wejdzie się do niego od strony łąki to po piętnastu minutach spaceru dojdzie się do polany przeciętej niezbyt głębokim strumieniem. Często tam chodziłam... nie pamiętam z kim, dlaczego i o czym prowadziliśmy długie rozmowy, ale tak było.
-Wszędzie cię szukają! - złapała mnie za ramiona i mocno potrząsnęła.
-Skąd mnie znasz? - spytałam, odsuwając się na bezpieczną odległość.
-Jak to? Jestem twoją siostrą! - pomachała mi ręką przed oczyma. 
-Siostrą? Ja... mam siostrę? - mruknęłam. Kilkoro przechodniów spojrzało na mnie jak na wariatkę, a jeden nawet popukał się w czoło. 
-No jasne - zaśmiała się. - Niech zgadnę, widziałaś się z wujkiem i to on namówił cię do takiej głupoty.
Wujkiem? Mam wujka? 
-Lepiej wracajmy do domu. Tata i dziadek się niepokoją, a wiesz jacy oni są. Do tego babcia ciągle oskarża tatę. A przecież to nie jego wina. Ale... - nagle się spłoszyła, jakby powiedziała za dużo. - Najlepiej będzie jeśi wrócimy. Przywrócą ci wspomnienia i wszystko będzie jak dawniej - pokiwała głową, przyznając sobie rację i nie czekając na moją opinię złapała mnie za nadgarstek i szarpnęła.
Nagle wszystko zlało się w mieszaninę barw, a ja miałam wrażenie, że kręcę się wokół własnej osi. Jedyne czego byłam pewna to mocny uścisk dziewczyny. A potem wszystko się skończyło, a my stałyśmy w zupełnie obcym miejscu. 
-Gdzie jesteśmy? - spytałam, walcząc z mdłościami.
-W twoim domu, oczywiście. Nie żebyś miała dobry gust - wzruszyła ramionami. - Tego żadne wcielenie nie naprawi.
Stałyśmy przed ogromnym budynkiem, który bardziej niż dom przypominał stacje kosmiczną skrzyżowaną z średniowiecznym zamkiem. Jak TO może się podobać komukolwiek? 
Weszłyśmy do środka i przeżyłam szok. Ze wszystkich stron patrzyła na mnie... ja. Dosłownie. Ogromne zdjęcia przestawiające mnie i dziesiątki ludzi. Pozy jakie przybieraliśmy na zdjęcia wskazywały na zażyłość. 
Kim byli ci ludzie? Jak mieli na imię? Jak często się widywaliśmy?
Szłam za dziewczyną uważającą się za moją siostrę. Nie muszę chyba wspominać, że wszystko robiło się coraz dziwniejsze, prawda? Jednak te zdjęcie dowodziły, że coś mnie z tym miejscem łączy.
W końcu zobaczyłam zdjęcie przedstawiające mnie i blondynkę. Stałyśmy obok siebie, ona uśmiechała się sztucznie, a ja patrzyłam gdzieś w bok. Miałyśmy na sobie surrealistyczne suknie. Jej wyglądała jak wyjęta z bajki, a moja... cóż, była w zupełnie odmiennym stylu.
Naprawdę się znamy. 
-Tata czeka na ciebie w salonie - mruknęła pod nosem. - Tym razem postaraj się go nie zezłościć. Był mega wkurzony po Twojej ucieczce ze szpitala.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo korytarz się skończył, a my weszłyśmy do dużego, zimnego pomieszczenia, które w niczym nie przypominało salonu. Bardziej loch w średniowiecznym zamku.
Na środku stał długi stół, przy którym siedziało dwóch mężczyzn. Tych samych, którzy odwiedzili mnie w szpitalu.
-Witaj Lenobio - powiedział brunet.
-Tym razem nigdzie nie uciekniesz - czarnowłosy przeciągnął się niczym kot i ruszył w moją stronę.



Hej, wszystkim :D to najprawdopodobniej ostatni rozdział "Na zawsze razem" przed świętami, dlatego chcę wam życzyć, byście spędzili święta tak jak lubicie :D 
Wesołych ^^  i co według was zrobi czarnowłosy? 

sobota, 12 grudnia 2015

Na zawsze razem - Rozdział 3

Po zajęciach razem z Alex wsiadłam do samochodu i ruszyłyśmy w kierunku domu. Nie rozmawiałyśmy ze sobą. Z jakiegoś powodu czułam się nieswojo.. zupełnie jakbym znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie... chwilę za późno...
-Może pan przyspieszyć? - zwróciłam się do kierowcy.
Zdawało mi się, że cudza ręka skręca wszystkie moje wnętrzności w supeł.
-Co się dzieje? - spytała Alex. - Wyglądasz jakbyś miała zaraz eksplodować.
-I tak się czuję - jęknęłam. - Coś jest...
Zupełnie jak w filmie moja głowa odchyliła się do tyłu, a ciało upadło na bok, przez chwilę czułam klamkę wbijającą się w lewe ramię. Widziałam nachylającą się nade mną przestraszoną twarz Alex i słyszałam jej wołanie. Ale nie mogłam odpowiedzieć. Nie mogłam się ruszyć.

A potem pochłonęła mnie ciemność.
Otworzyłam oczy. Leżałam na łóżku, przykryta ciężką kołdrą. Gdzie ja jestem? Z trudem uniosłam się do siadu i rozejrzałam się. Pokój w którym się znajdowałam był niemal klinicznie czysty. Żadnej, choćby najmniejszej oznaki jakiegokolwiek nieporządku. To… przytłaczające. Zupełnie jakby znajdywała się w jakiejś dobrze wyposażonej klinice. Do tego wszystko było białe. Nieprzyjemne miejsce.
Skąd się tu wzięłam? Ostatnie co pamiętam to, że wracałam z uczelni. Z kimś. Z kim? To była jakaś dziewczyna. Lubiłam ją… chyba. Tak mi się wydaje. Dlaczego nie mogę sobie jej przypomnieć?
-Wreszcie się obudziłaś – do pokoju wszedł uśmiechnięty mężczyzna, około czterdziestki. Był ubrany w elegancki garnitur. Sprawiał wrażenie miłego.
                Nie odpowiedziałam mu. Tak naprawdę nie było nawet na co odpowiadać. Stwierdził oczywisty fakt, miałam mu przytaknąć?
-Zaczynaliśmy się martwić. Przespałaś cały tydzień. Na obrażenia, których doznałaś to i tak krótko – najwidoczniej nie przejął się moim milczeniem.
Prowadzenie konwersacji samemu? Mnie to odpowiada.
-Powiem Ci w sekrecie, bo on pewnie się nie przyzna, chłopcy już tacy są, że Twój chłopak ani razu nie wyszedł ze szpitala. Tylko raz na jakiś czas po kawę. I wcale nie spał. Ani groźbami, ani prośbami nie można było go namówić na odpoczynek. Uparł się, że będzie tu, gdy się obudzisz- kontynuował.
                Chłopak? Jaki chłopak? Ja… mam chłopaka?
-Ale nie martw się! Choć wydaje się to niemożliwe wcale nie wygląda na zmęczonego – mężczyzna chyba próbował mnie pocieszyć. Tylko, że ja nie byłam smutna. Nie miałam pojęcia o kim mówi.
                Otworzyłam usta, by zapytać o nieznajomego. Ale nie wypowiedziałam ani słowa. Z jakiegoś powodu nie byłam w stanie niczego powiedzieć. Mężczyzna zdawał się tego nie zauważać i krzątał się po pomieszczeniu. Sprawdzał jakieś zapisy i wskaźniki.
                W tym momencie do pokoju weszła kolejna osoba. Wysoki, umięśniony brunet. Mógł mieć co najwyżej trzydzieści lat. Nawet nie… dwadzieścia osiem. Z pewnością nie więcej niż dwadzieścia osiem.
-A oto i on! – ucieszył się, jak przypuszczam, lekarz. – Jak widzisz nasza pacjentka już się obudziła!
-Świetnie – mruknął chłopak w odpowiedzi. Jego głos był zimny, obojętny. Jakbym była jakąś… statystyką.
-Nie przejmuj się nim! – zawołał lekarz ze śmiechem. – Gdy byłaś nieprzytomna szalał z niepokoju. Teraz po prostu boi się to pokazać.
-Taa… - brunet spojrzał na lekarza z wyraźną niechęcią. – Panu już podziękujemy – po czym złapał go za rękaw i wyprowadził z pokoju.
-Ale jak to tak?! – oburzył się lekarz. – Tak nie wolno.
-Mhm. Papa – brunet pomachał mu przez szparę w drzwiach i zamknął je na klucz.
-Ładny numer nam wykręciłaś – chłopaka pokręcił głową. – Zniknęłaś na dwa lata! Dwa lata nie było cię w domu! Jak ty mi się z tego wytłumaczysz moja panno?!
Znów próbowałam coś powiedzieć. Nieudolnie.
-No jasne, nawet nie raczy się odezwać! – był zły. Ale powinien wiedzieć. Skoro jest moim chłopakiem to powinien wiedzieć…
-Gdybyś raczył się zainteresować swoją córką częściej niż raz na milenium, wiedziałbyś, że przez większość czasu jest niemową – nagle na środku pokoju zmaterializował się wysoki, smukły mężczyzna o czarnych włosach. Miał trupiobladą twarz, jakby nigdy nie oglądał słońca i niespotykane, jadeitowe oczy, które, z jakiegoś powodu, przywodziły mi na myśl wieczność.
-Interesuję się nią! Po prostu jestem zajęty! W przeciwieństwie do ciebie, mam obowiązki! – wybuchnął brunet.
Zaraz, lekarz mówił, że to mój chłopak. Ten tutaj twierdzi, że to mój ojciec. Może mi ktoś wytłumaczyć co się dzieje?!
-Jasne, wybuchaj swoim boskim gniewem. Zapomniałem, że mnie to obchodzi – stwierdził zimno czarnowłosy. – A Lenobia wcale nie załamie w panice tożsamości i nie wyląduje na drugim końcu świata, jako zupełnie obca osoba.
                Lenobia? O mnie chodzi? Mam na imię Lenobia? I jakie załamanie tożsamości?
-O czym ty gadasz, do diaska?!
-Wiedziałbyś, gdybyś się nią interesował, braciszku – czarnowłosy posłał brunetowi szyderczy uśmiech.
-Czyli, że z ciebie taki troskliwy wujaszek, ta?
-Ta? Rozumiem bracie, że wiejski akcent ma dla ciebie jakiś urok, nie mniej… nie ubliżaj swojej, wątłej już, inteligencji.
-Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób?!
-Wielki bóg się zezłościł!- zaśmiał się czarnowłosy. – No tak, bo Wielki…
                Reszty zdania nie usłyszałam. Nie potrafiłam zapanować nad tym co się dzieje. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Wobec tego zachowałam się jak każdy inny człowiek na moim miejscu – uciekłam. Nie wiem jak to zrobiłam. Zamknęłam oczy, jakimś cudem krzyknęłam: „Przestańcie!”, a potem nie było już nic. Zupełnie jakbym unosiłam się w pustce. Przed oczami przelatywały mi setki twarzy, imion, historii. I nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że te wszystkie osoby, które widzę… to ja.

-Proszę pani? Nic pani nie jest? – ktoś mną potrząsnął. – Proszę pani?
-Może zadzwonię po pogotowie? – odezwał się ktoś inny.
Otworzyłam oczy.
Leżałam na chodniku, a przy mnie stały trzy osoby. Dwie kobiety i mężczyzna.
„No zajebiście, teraz znowu muszę jej szukać!” – niezadowolony męski głos dobiegający z tyłu głowy momentalnie mnie otrzeźwił.
Jak ja się tu znalazłam?
-Czy dobrze się pani czuje? – mężczyzna złapał mnie za ramiona i pomógł wstać.
-T-tak –mruknęłam.
-To świetnie. Pojawiła się pani znikąd – powiedziała szybko jedna z kobiet i przepchnęła się przed mężczyznę.
-Ehh.. tłumaczę Ci przecież, że musiałyśmy jej nie zauważyć!  - wtrąciła druga. – To niemożliwe, żeby pani tak po prostu… bo pani nie tak po prostu tak? – trzy pary oczu skierowały się w moją stronę.
-Eee… co? – bąknęłam zdezorientowana i zrobiłam kilka chwiejnych kroków.
Muszę wrócić do… siebie? Domu? Cholera jasna…
-Dajcie już pani spokój – uciął dyskusję mężczyzna. – Nazywam się Julien Maroce, a to moje siostry, Veronice i Janette, a pani?
-Ja… -spojrzałam na niepewnie jego piwne oczy. Wydawał się być taki… spokojny i pełny zaufania. Można w ogóle na takiego wyglądać? – Jestem Lenobia. Tylko Lenobia.
-Miło mi cię poznać tylko Lenobio – uśmiechnął się.

Taa… to gdzie w końcu powinnam wracać?


Niespodziewany zwrot akcji :D lubię niepewności bohaterów co do ich tożsamości :D
Trzymajcie się ^^
Nataria

"Śmierć za życia" - Rozdział 4

Koniec leniuchowania! Nie było mnie długo, ale czas wziąć się za siebie. Wstawiam 4 rozdział Śmierci.., kolejny rozdział Na zawsze razem czeka na ostatnie poprawki :D jeszcze dziś postaram się zaktualizować informacje w zakładkach :D
A wam życzę miłego czytania! ^^


Leżałam na łóżku zasłuchana w jedną z moich ulubionych piosenek: "Adorable", kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
-Panienko! Panienko Phantomhive!
Jak ja tego nie cierpię! Leżę sobie, w swoim własnym świecie, a ktoś mi przeszkadza! Ehhh...
-Wejść! - zawołałam, zdejmując słuchawki z uszu.
-Przyniosłam panience obiad - powiedziała cicho dziewczyna stawiając tacę z jedzeniem na stole w drugiej części pokoju.
-Co to jest?!
-Dziś na obiad kucharz przyrządził mleczne risotto z grzybami i wieprzowiną - powiedziała, schylając głowę. Jestem aż tak straszna?
-Możesz wyjść - dziewczyna pędem wybiegła. Cholera, naprawdę ich przerażam. Nie żeby mi to przeszkadzało. Strach to najlepsza obroża.
"Masz licencjat, brak zasad i power" - telefon. Cholera, od kiedy mam ten dzwonek? Muszę go zmienić. Koniecznie, ale tymczasem... kto tak pilnie usiłuje się ze mną skontaktować?
-Caroline Phantomhive - powiedziałam przykładając do ucha.
-Cześć, Care - usłyszałam zmęczony, ale pogodny głos po drugiej stronie.
-Jamie! - ucieszyłam się.
James Phantomhive. Mój starszy brat, mój mentor. Wyjechał dwa lata temu na w Yale, od tamtej pory tylko czasem rozmawiamy przez telefon.
-Co u ciebie, sis? - spytał.
-Nuudy! Dzisiaj pierwszy dzień w nowej szkole.
-I jak? Dużo znajomych twarzy?
-Tylko jedna. Lysander Meriwether - powiedziałam cicho. Z jednej strony cieszyłam się, że będę widywać go codziennie, ale z drugiej ten widok powodował ból. Wiem, jestem masochistką.
-Cholera! - zaklął. - Care nie możesz się tym zadręczać.
-Wiem.
-Więc powtarzaj za mną: Nic mnie nie obchodzi...
-Nic mnie nie obchodzi... - powtórzyłam jak echo.
-Lysander Meriwether. Mam głęboko gdzieś jego szanowną osobę. Mam w poważaniu całą tę pieprzoną.... - w miarę jak za nim powtarzałam mój humor się poprawiał.
Nie ma co samopoczucie umiał mi poprawić jak nikt inny.
Po rozmowie szybko zjadłam obiad i wyszłam z pokoju. Nie będę przecież całego dnia marnować na siedzenie w domu. Po za tym nadal nie rozmówiłam się z Kastielem.


Wiem, krótki. Następny będzie dłuższy!
A tak w ogóle zapowiada się, że święta będą bez śniegu... dołujące... no bo co to za święta bez śniegu?

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Przepraszam ご,.ごㆀ

Wiem, że od dłuższego czasu nie było rozdziału.  Przepraszam! W ten weekend na pewno pojawi się nowy post, choćby nie wiem co ;-) i postaram się wrócić do systematycznego ... pisania ostatnio żyję w takim stresie,  że idzie się powiesić. Do samych świąt mama jeszcze 8 sprawdzianów :-\
A tak z innej beczki... co dostaliście na Mikołajki?
Trzymajcie się ciepło, bo zimno

Nataria