piątek, 27 marca 2015

Rozdział 7 "Makabra"

Dwie kobiety siedziały w zimnej celi wtulone w siebie, będąc swoim jedynym źródłem ciepła. 
-Dawno, dawno temu żyła sobie czwórka rodzeństwa - zaczęła cicho mówić zielonooka. - Ale zostali rozdzieleni. Siostry zostały zmuszone do poślubienia złych mężczyzn i uwięziona, schowane przed światem. Jeden z braci został porwany przez okrutnych ludzi i słuch o nim zaginął. Drugi z braci, ostatni z rodzeństwa, poprzysiągł zemstę oprawcom swojej rodziny. Przysiągł, że nie spocznie póki jego rodzeństwo nie odnajdzie się i będzie żył póki oni będą żyli by zapewniać im szczęście i bezpieczeństwo. By spełnić przysięgę stał się nieśmiertelny. Nie wiedział, że i jego rodzeństwo stało się przez to wieczne. 
-Co to za historia, Katieńka? - spytała niebieskooka.
-Bajka. Jakoś musimy zapełniać czas - wyjaśniła Katieńka.
-Co było dalej?
-Nie wiem, Lilienia. Ta bajka się nie skończyła.
-Ale zakończenie wymyślisz dobre, prawda? Przecież bajki zawsze kończą się dobrze - Lilienia spojrzała na zielonooką z nadzieją.
-Ale to może nie być taka bajka, Liliania.

-Co masz na myśli mówiąc, że wiesz co się stało z Misą? - Colen niespokojnie poruszył się na krześle.
Lily wzięła głęboki oddech.
-Myślę, że najlepiej będzie jeśli to Kate wam wszystko opowie - mruknęła dziewczyna, unikając jego wzroku.
-Przyprowadzę ją - natychmiast odpowiedziała Veronica i zniknęła. Po niecałej minucie zmaterializowała się z powrotem trzymając zdezorientowaną Kate za ramię.
-Co się stało? - spytała rozglądając się dookoła. Gdy dostrzegła patrzącą w podłogę Lily wyraz jej twarzy zmienił się na zatroskany.
-Lil, co się dzieje? - spytała delikatnie.
-Ladi... - niebieskooka wzięła gwałtowny wdech. - Ladislaus znalazł Misę.
-Co?! - Kate gwałtownie się wyprostowała, by po chwili zgiąć się w pół. - Lad, co ty wyprawiasz?! 
-Możecie mówić jaśniej?! - warknął Colen patrząc to na jedną, to na drugą z sióstr. 
-Ladislaus ją zabije. Trzeba skontaktować się z Mello. Zawsze lubił towarzyskie pogawędki. I trzeba zaplanować podróż - zaczęła mówić gorączkowo Kate, nie zwracając na nikogo uwagi. - Lily, idź spakować nasze rzeczy. Postaram dotrzeć do... 
-Nie szarżuj, panno! - przerwał jej Colen. - Nie potrzebuję nowego dowódcy tylko informacji. 
-On ma rację, Kate - zgodziła się Lily. - Musisz mu opowiedzieć całą historię Ladislausa. 
Kate prychnęła. 
-Ja? Ja muszę mu coś powiedzieć?! Myślałam, że ustaliliśmy wieki temu co muszę względem ciebie! - ostatnie zdanie dziewczyna wycedziła przez zęby do Colena.
W tym momencie i jemu zaczęły puszczać nerwy.
-Katierina, dobrze wiesz, że tu nie chodzi o mnie, tylko o Lada! Co on do cholery sobie myśli porywając tych wszystkich ludzi! Misa jest trzecią osobą spośród waszych potomków porwaną na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat! Po cholerę mu to?! - krzyczał, co kilka słów waląc pięścią w blat biurka.
-Sami sobie z tym poradzimy! - odwarknęła Kate. 
-Jasne! - parsknął w odpowiedzi. - Biorąc pod uwagę wasze dotychczasowe wyniki jakoś w to wątpię.
-Jak śmiesz?! To wszystko jest twoją winą, mój drogi! Gdybyś... - urwała gwałtownie, czerwieniejąc ze złości. - Gdyby nie ty i twój przeklęty brat, niech się smaży w piekle jego dusza, nie było by żadnych potomków, a nasza rodzina byłaby wolna!
-O czym ty bredzisz?! Nigdy cię nie dotknąłem! A mój brat umarł lata przed twoimi narodzinami!
Kate otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i opadła na krzesło.
-Więc to prawda... ty mnie nawet nie poznajesz...
-Katy, spokojnie - młodsza siostra podeszła do niej i przytuliła. - Spokojnie. Później się z nim policzysz. Teraz musimy znaleźć Misę.
-Masz rację. A z tobą się rozmówię, gdy nasza Misa będzie bezpieczna - w ostatnie słowa Kate skierowała do Colena. - I będziesz żałował, że wiesz.
-Niech tak będzie - zgodził się mężczyzna. - A teraz powiedz nam gdzie Ladislaus przetrzymuje Misę Hastings?


"-Tessi, jak myślisz, dlaczego tamten pan zabił rodziców? - spytał dziewięcioletni chłopczyk.
-Nie wiem, Ris. Ale pan Colen powiedział, że postara się czegoś dowiedzieć - odpowiedziała odrobinę wyższa od niego dziewczynka.
Obydwoje siedzieli na wysłużonej kanapie w sierocińcu. Policjant, który ich tu przyprowadził obiecał, że to tylko chwilowe, póki nie znajdą innych krewnych. Ale Teresa wiedziała, że nie ma innych. Prócz niej, Kirisakiego i ich rodziców, nie było nikogo. 
"Ale pojawił się pan Colen. - pomyślała Teresa. - I obiecał, że nas stąd zabierze.""
To wspomnienie odbijało się od krawędzi świadomości Teresy, gdy leżała na dachu. Zwracała w nim szczególną uwagę na swojego brata. Małego, ufnego chłopczyka, za którego oddała by życie nawet teraz, mimo tych wszystkich krzywd, które jej wyrządził. 
-Jak się czujesz? - dziecięcy głosik zmusił ją do otwarcia oczu.
Obok niej kucał niski, jasnowłosy chłopczyk, wlepiający w nią zaciekawione spojrzenie. 
-Kim jesteś? - jęknęła Teresa podciągając się rękoma do siadu.
-Nie powiem - zachichotał. - Nie powiem! Nie chcę! 
Teresa w milczeniu patrzyła jak chłopczyk wstaje i zaczyna skakać po łóżku.
-Nie chcę! Nie muszę! - chichotał, skacząc coraz wyżej.
W tym momencie do pokoju wkroczyła jakaś obca kobieta. Nie zwróciła uwagi na Teresę, z przestrachem patrzyła na chłopca.
-Paniczu Mello, uważaj! - powiedziała głośno, zwracając na siebie uwagę chłopca.
-Nie chcę! Nie muszę! - powtórzył, wytykając język.
Nagle do uszu obu kobiet dobiegł nieprzyjemny chrzęst kości. Chwilę później jasnowłosy siedział na łóżku i patrzyła na nie zdezorientowany. Jego lewe ramię było wygięte pod dziwnym kątem.
-Co to? - zapytał, bezskutecznie próbując poruszyć ręką. - Podoba mi się! - zachichotał.
-Marta, patrz! - zawołał ze śmiechem. - Nie mogę ruszyć ręką! 
-Widzę, paniczu Mello - westchnęła kobieta, podchodząc do niego. - Widzę. Ale musimy już iść paniczu. Twój brat będzie niezadowolony, bo zrobiłeś sobie krzywdę.
-Jej też ktoś zrobił krzywdę? - Mello wyjrzał przez ramię kobiety, by spojrzeć na Teresę.
-Ona... nie wiem, paniczu Mello. Jest gościem Twojego brata, więc...
-Ooo! - zawołał i podbiegł do Teresy. - Znasz mojego brata? 
-Twojego... brata? - powtórzyła, rozglądając się. - A kim on jest?
-Miło mi, że się poznaliście - w drzwiach pojawił się Ladislaus. Jego mina nie wyrażała zadowolenia.
-Braciszek! - zawołał Mello i ze śmiechem podbiegł do Ladislausa. Ku zdziwieniu Teresy byli niemal równi. -Skąd się znacie?
-To długa historia Mel, a teraz nie mamy czasu. Muszę porozmawiać z panną Memphis. Ale opowiem ci o tym podczas kolacji, co ty na to? - Ladislaus uśmiechnął się delikatnie.
-Niech będzie - westchnął ze smutkiem. Radość jednak szybko do niego wróciła, bo już po chwili słychać było jedynie jego pokrzykiwania z korytarza i kroki goniącej go opiekunki.
Ladislaus i Teresa zostali sami. W postawie mężczyzny zaszła ogromna metamorfoza. Przyjazny wyraz zniknął z twarzy, jego miejsce zajął grymas pełen niezadowolenia. Rozluźniona postawa także gdzieś się ulotniła, cały się spiął, jakby oczekiwał ataku.
-A więc panno Memphis? - powoli wycedził przez zęby. - Może wyjaśnisz mi, dlaczego ukrywałaś przede mną ostatniego potomka mojej rodziny?
-Chyba ze mnie kpisz! - sarknęła dziewczyna. - Jesteś aż tak głupi?! 
Następnym co poczuła był silny cios w klatkę piersiową.
-Zła odpowiedź. Spróbuj jeszcze raz.
-Chyba... - tym razem poczuła krótkie pieczenie i dotkliwy punktowy ból. Zacisnęła powieki. Uchyliła je dopiero gdy poczuła jak ciepła ciecz spływa jej po policzku. Ladislaus trzymał w ręku nożyczki.
Teresa chciała się odezwać, ale dotkliwy ból jej to uniemożliwił. 
-Jeśli nie wiesz co się stało - zaczął obojętnie Wodostocki - informuję cię, że przebiłem ci policzek tuż pod kością policzkową i przeciąłem go na wylot aż do kącika ust. Ale ty jesteś wytrwała, czyż nie? Bo przecież... - na jego ustach pojawił się nieprzyjemny uśmiech - twoją mocną stroną jest obrona, nieustająca wytrwałość, czyż nie? 
Wzrok Teresy został rozmyty przez słone łzy.
-Ciesz się. Do kolacji jeszcze dwie godziny. Będziesz się bronić przed bólem przez najbliższe dwie godziny. I obiecuję cie, to będą najdłuższe godziny w twoim życiu - ostatnie zdanie wyszeptał jej do ucha.
                                                          ***
-Mizo, chciałbym ci kogoś przedstawić - oderwałam wzrok od okna.
W drzwiach stał Stokrotka z młodym chłopcem.
-To jest mój młodszy brat, Mello - wskazał na jasnowłosego dzieciaka.
Nie odrywając od twarzy młodszego z Wodostockich wzroku, ruszyłam w kierunku obu braci. Musiałam przy tym przeskakiwać przez ogromne kałuże. Krwi. Mojej krwi.
-Ohayō - powiedział chłopczyk radośnie, wykrzywiając twarz w parodii uśmiechu.
Z pozoru wydawał się być uroczym, trochę za wysokim dzieckiem. Włosy w najjaśniejszym odcieniu blondu, szare oczy, figlarny uśmiech. Przy bliższych oględzinach jego włosy miały kolor nieokreślony. Coś pomiędzy bielą a szarością. W popielatoszarych oczach błyszczało coś nieznanego, przyprawiającego o gęsią skórkę, a figlarny uśmiech przywoływał na myśl okrucieństwo. Do tego szwy. Mnóstwo czerwonych szwów. Do tego większość nici wyglądała na wszyte niewyćwiczoną ręką.
-Cześć - odpowiedziałam obojętnie.
-Kim ona jest? - spytał Mello. Swoje pytanie kierował do Stokrotki.
-Miza jest naszą nową siostrzyczką - wykrzywiona twarz Mello w pełni oddawała mój stosunek do tych słów.
-A co z Lilieńką i Katieńką? - tupnął nóżką.
-Niedługo nas odwiedzą - obiecał Stokrotka.
To było dziwne. Kilkanaście godzin temu Stokrotka był psychopatą, a teraz, w tej samej, zakrwawionej scenerii odgrywa idealnego starszego brata. To... to więcej niż dziwne. To makabryczne.
Chłopczyk zaklaskał w ręce z uciechy. 
On też jest makabryczny. Jego wygląd i sposób w jaki patrzy na krew, jakby znalazł nową zabawkę albo odkrył tajemniczy skarb. Oni obaj są psychopatami.
-A teraz idź się pobawić. Muszę porozmawiać z Mizą - polecił Stokrotka.
-Ciągle mnie odsyłasz - mruknął skwaszony.
-Ale przecież później wszystko ci wyjaśniam, prawda? 
Chłopiec pokiwał głową.
-Więc idź się pobaw. Interesy raczej nie są twoim konikiem, co? - na twarzy Ladislausa pojawił się ten wyraz: "jestem starszy i wiem lepiej, więc masz się słuchać i kropka".
-No... nie - przyznał mu rację Mello i zniknął. Dosłownie. W jednej chwili był, a w drugiej już nie.
Nie jest to najbardziej komfortowa sytuacja. Nawet teraz, gdy znam wszystkie jego pobudki.
-O co chodzi? 
-Twoja nowa znajoma, Teresa Memphis - w mojej wyobraźni kształtuje się obraz stanowczej brunetki. Tej samej, która wiedziała, że z niczym sobie nie poradzę. Tej samej, która powiedziała, że wszyscy nadstawiają za mnie karku. 
-Co z nią? - silę się na obojętność, choć mam ochotę wyć z wściekłości.
-Jest tutaj - zamieram. - Tak się składa, że jej brat, Kirisaki, jest moim dobrym przyjacielem.
W przypadku Stokrotki "dobry przyjaciel" to taki, który bez żadnego "ale" wypełnia wszystkie jego polecenia.
-A ja chciałem przedyskutować z nią kwestię ukrywanie cię przede mną - skupiłam wzrok na widoku za oknem, by nie musieć na niego patrzeć. Wystarczy, że czułam przeszywające spojrzenie na całym ciele. Dobrze wiedziałam po co to robił. Oceniał mnie. Chciał wiedzieć jak zareaguję na jego "rozmowę", która zapewne zakończy się śmiercią, z kobietą, która pilnowała bym czuła się względnie bezpieczna (swoją drogą kiepsko jej to wyszło skoro jestem gdzie jestem). Chciał wiedzieć jak wiele zostało we mnie sentymentu. Krótka piłka - nic a nic.
-I? - spytałam.
-Nie za wiele się dowiedziałem.
Och, już z nią rozmawiał. Niedobrze. Źle. Katastrofalnie. Sentymentu nie mam, ale jestem jej coś winna. Życie, na przykład.
-Niestety już za wiele mi nie powie. Pamiętasz jak nauczę cię używać tej części dziedzictwa naszej rodziny, która ci się dostała?
-Tak.
-Więc zaczniemy naukę na pannie Memphis. W wielu przypadkach to właśnie w trakcie pierwszego morderstwa ujawniały się rodzinne talenty. Oczywiście zdarzały się przypadki beznadziejne, nieposiadające żadnego szczególnego talentu, ale jestem pewien, że ciebie to nie dotyczy. W końcu jesteś ostatnia. - w końcu przestał zabijać mnie wzrokiem.
-Wiem - przerwałam mu. - Ostatnia. Najbardziej utalentowana.
-Skoro wiesz, to zapraszam. Zaczynamy nowy rozdział, Miza - uśmiechnął się. - Lekcja pierwsza,k odkryć talent.
Odwróciłam się od okna i wyszłam za nim z pomieszczenia. Mam nadzieję, że posprzątają tę krew zanim wrócę.  
  

Jest rozdział siódmy :D ale się cieszę :D Następny rozdział mimo nawału przygotować świątecznych powinien pojawić się w terminie :D CZYTASZ? SKOMENTUJ!






piątek, 20 marca 2015

Rozdział 6: Nauki Ladislausa

Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w ogromnym, luksusowym apartamencie. Skąd ja się tu wzięłam? Ostatnie co pamiętam to staruszka. Chciała mi pomóc. Miałam do niej iść i skontaktować się z Teresą. A później... ŁUP! Pustka. Ciemność.
-Wreszcie się obudziłaś! - stwierdził rozbawiony chłopięcy głos. - Nareszcie~Obserwowanie jak śpisz wcale nie jest fascynującym zajęciem.
Rozejrzałam się. Prócz mnie nikogo nie było w pokoju. Trzask otwieranych drzwi rozproszył moją uwagę.
Cholera. Jest źle. Bardzo źle. Spośród wszystkich istniejących, ładnych, luksusowych apartamentowców to właśnie w tym, do którego ma dostęp Ladislaus musi mieszkać ta kobieta (bo zakładam, że ta historia potoczyła się tak: ja dziwnym trafem zemdlałam, a ona sama bądź z czyjąś pomocą zatargała mnie do swojego domu i położyła na łóżku. Teraz pewnie poszła po wodę czy coś w tym rodzaju.)?!
-Dobrze cię znów widzieć, Miza - powiedział, przyglądając mi się z lekkim uśmiechem.
Nie odpowiedziałam. Mogłam jedynie wpatrywać się w niego z szeroko otwartymi ustami. Przy czym nie uszło mojej uwadze, że ciemnych spodniach, jasnej koszuli i czarnej marynarce wyglądał obłędnie. Nie jak rasowy morderca, a uwodzicielski gentelman.
-Czemu nic nie odpowiadasz, my lady? Świetnie się bawiliśmy ostatnim razem. To było jak... - zawahał się - spotkanie pokrewnej duszy.
Czar prysł. To jak wyglądał i na kogo wyglądał zeszło na dalszy plan. Po raz pierwszy zobaczyłam go takiego jakim był. Jego obrzydliwą, oślizgłą duszę pełną robactwa. Skrwawioną cudzą krwią, pełną arogancji i chęci mordu.
- Zabiłeś moich rodziców! - warknęłam.
Jakim cudem mogłabym być jego pokrewną duszą?! Pomijając fakt, że nie ma czegoś takiego jak pokrewne dusze, nie łączy mnie z nim absolutnie nic.
-Ach, tak!! Oni... twoja matka i ja nigdy zbytnio się nie lubiliśmy. Różnica charakterów - wyjaśnił. Z jego twarzy nie schodził uśmiech. Coraz bardziej przypominał obłąkanego.
-Morderstwo to sposób na poprawę waszych relacji, co? - sarknęłam.
-Nie. To była lekcja. Dla ciebie - otworzyłam usta by powiedzieć mu co myślę o jego sposobach nauczania, ale uniósł rękę skutecznie mnie uciszając. W jego oczach zalśniła lodowata obojętność. Widać skończył się czas na dyskusję. - A teraz czas na kolejną.
Do pokoju weszła staruszka. Ta sama, która chciała mi pomóc. Nie wierzę, że jeszcze żyje skoro Ladislaus się wprosił.
-To Yan Lin. Chinka. Lin poznaj proszę Misę Hastings, angielkę - przedstawił nas sobie.
Kobieta zmierzyła mnie pogardliwym spojrzeniem, tak druzgocąco innym od ciepłego zmartwienia, które wcześniej od niej promieniowało. Już nie przypominała staruszki. Stała wyprostowana, zmarszczki gdzieś zniknęły. Wyglądała na jakieś trzydzieści lat.
-Lekcja druga, Miza. Poszłaś za tą kobietą jak niewinny baranek na rzeź. Yan Lin liczyła jedynie na względy z mojej strony - Ladislaus spojrzał drwiąco na kobietę - których oczywiście, nie otrzyma.
W błyskawicznym tempie wyjął nóż z kieszeni spodni i odciął głowę od korpusu. Ktoś zaczął krzyczeć. Ladislaus zacmokał niezadowolony.
-Osobiście nie przepadam za białą bronią. Jest taka pospolita - spojrzał z obrzydzeniem na trupa - jak ona.
Jak to w ogóle możliwe, że przeciął jej kręgosłup?! Przecież to nie jest możliwe! Nie zwykłym nożem!
Gdzieś w środku histerii zorientowałam się, że to ja krzyczę. Oszołomiona zamknęłam usta i wpatrywałam się w zwłoki kobiety. Czarna posoka wypływała z przeciętnych żył i tętnic, a ciało - choć nikt go nie dotykał - zwęgliło się na popiół.
-Jak mówiłem, Miza. Lekcja druga. Nigdy nikomu nie ufaj. Nie każdy będzie tak miły jak ja i uciszy zdrajców - powiedział swoim głębokim barytonem.
Od tamtej krew kojarzyła mi się z jego głosem.
Nie odpowiedziałam mu. Nie potrafiłam. Z resztą co miałabym mu powiedzieć? Że się z nim nie zgadzam? Śmieszne. Z pewnością znalazłby krwawy sposób na udowodnienie mi swoich racji.
Ladislaus kontynuował swój monolog, ale nie słyszałam ani jednego słowa. W uszach mi szumiało, A na krańcach widnokręgu pojawiła się czarna oblamówka. Mimo to nie mogła oderwać wzroku od pozostałości po staruszce. Fakt, że to wcale nie jest jej dom, a ona pragnęła mojej śmierci docierał do mnie jak przez mgłę. Chciałam zamknąć oczy i zapomnieć. Umrzeć.



Czym jest zdrada? Jak wielka może być? W którym momencie przestaje być bolesną niespodzianką i przeobraża się w spodziewane zagranie? Oczywiście w sytuacji Teresy nie można mówić o zdradzie. Znała swojego brata wystarczająco  dobrze by wiedzieć, że jego wizyta nigdy nie oznacza nic dobrego.
Gdy uchyliła powieka znajdowała się na dachu. Z zachodu wiał porywisty wiatr zatykający uszy i utrudniający widzenie.
-Co jest siostrzyczko? Wyglądasz na zdezorientowaną - sarkastyczny uśmiech wypełzł na twarz ciemnowłosego.
-Co to za miejsce, Kirisaki? - spytała Teresa mrużąc oczy,
-Nie poznajesz?! Ty?! A zawsze narzekasz, że to ja nie szanuję rodziny - parsknął w odpowiedzi Kirisaki.
Teresa dźwignęła się na nogi i w błyskawicznym tempie sięgnęła do pochwy. Chwyciła powietrze. Zarówno pochwa jak i miecz zniknęły.
-Sądziłaś, że zostawię ci tę twoją zabawkę? W życiu! Może i nie zrobisz mi nią wielkiej krzywdy, ale jest trochę zbyt ostra jak dla ciebie.
-Należał do.... - zaczęła wściekłym tonem Teresa, jednak Kirisaki jej przerwał:
-Wiem., Cioteczny wujek babci taty siostry brat... bla bla bla... przodkowie... bla bla bla szacunek bla bla bla chronić przed zapomnieniem bla bla bla - chłopak wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
-Jesteś taka głupia! - syknął na koniec i z całej siły kopnął Teresę w brzuch.
Nie zdążyła zareagować. Siła odrzutu wyrzuciła ją na drugi koniec dachu, gdzie boleśnie uderzyła o murek.
-Byliśmy rodziną - szepnęła, podnosząc się z trudem.
Przez następne kilka chwil Kirisaki ją atakował, a ona się broniła. Żaden z jej ciosów nie miał na celu skrzywdzenia ciemnowłosego, a jedynie obronę siebie.




W Anglii zaczynało zmierzchać, gdy telefon Colena zadzwonił. Siedział akurat w swoim gabinecie razem z Veronicą. Prowadzili zażartą dyskusję na temat sióstr Wood.
-Te dziewczyny mnie niepokoją - stwierdziła z niezadowoleniem Veronica. - Są... inne,
-Tu każdy jest inny, Ver. One też - odparł w odpowiedzi Colen.
-Przecież wiem! Ale one są inne od wszystkich - naciskała Veronica- i z dnia na dzień są cora gorsze.
-Przesadzasz, Ver - zbył ją Colen.
-Wcale... - zaczęła oburzona dziewczyna, ale w tym momencie zadzwonił telefon.
Colen natychmiast złapał komórkę i przyłożył ją do ucha.
-Halo? -  im dłużej słuchał, tym bardziej rzedła mu mina. -  Jesteś pewien? - spytał cicho na koniec. - Dobrze, dzięki za informacje. Zadzwonię za dwie godziny.
-Co się dzieje? - spytała Veronica, gdy Colen rzucił komórkę z powrotem na biurko.
-Teresa i Misa zaginęły - wyrzucił z siebie.
-Co?! - Veronica poderwała się z krzesła. - Jakim cudem?!
-Ircuck miał je obserwować. Najpierw Misa wyszła, a kilka godzin później mężczyzna z dwoma kobietami weszli do budynku i uprowadzili Teresę. Z opisu wynika, że tym mężczyzną jest najprawdopodobniej Kirisaki, brat Teresy - stwierdził Colen siląc się na spokój.
-Kirisaki... pamiętam go. Gdy byliśmy dzieciakami uwielbiał zaczepiać ludzkie nastolatki, bo wiedział, że jest silniejszy. Hamowałyśmy jego zapędy z Tess, ale on szybko się wyniósł - mruknęła Veronica.
-Taa... najwyraźniej teraz nikt nie hamuje jego zapędów! - warknął Colen.
-Zbiorę wszystkich - mruknęła Veronica, po czym wstała, szybkim krokiem podeszła do drzwi, gwałtownie je otworzyła i... stanęła wmurowana.
-Co ty tu robisz, Lily? - spytała, taksując dziewczynę wzrokiem.
-Ja... - dziewczyna zaczęła nerwowo skubać skórki przy paznokciach. - Ja chyba wiem co się stało z Misą.




-Lekcja trzecia, Miza. Ból jest twoim sprzymierzeńcem... czujesz ból, prawda? Krzyczysz, więc się zgadzasz. Ale to dobrze, że cię boli. Wszyscy, których zabiłem byli niewrażliwi na ból. Ale skoro cierpisz to znak, że nie powinienem cię niszczyć, co? Tylko, że zabrnąłem już za daleko w tę samolubną zabawę w zbawiciela. Płaczesz, Miza. Ból to fascynujące zjawisko, nieprawdaż? Zwłaszcza, gdy pochodzi z tak małej cząstki osobowości. Bo czym że jest oderwanie kilku palców wobec zmiażdżenia żeber i narządów wewnętrznych? Niczym poważnym. To dobrze, że boli, Miza. Gdyby nie bolało to znaczyłoby, że umierasz. A tak... wiemy, że żyjesz. No już uśmiechnij się, my lady. Przecież ból jest miernikiem człowieczeństwa. A ty kochasz być człowiekiem... Lekcja czwarta, to nie ja jestem tym złym w tej historii. Ja ci pomagam, rozumiesz? Pomagam wszystkim pokoleniom naszej rodziny. Nie wiedziałaś o tym, Miza? Jesteśmy rodziną... Colen ci nie powiedział? A pro pos Colena, opowiadał ci o swoim najlepszym przyjacielu? Nie? W takim razie ukarzę go za to przy najbliższym spotkaniu. Pewnie już tu jedzie. Będzie chciał cię uratować. Ciebie i tę dziewczynę, siostrę Kirisakiego. Ale to nic, Miza. Nie odbierze mi cię. Bo jesteś moja, wiesz? Jesteś jedyną, która mi pozostała.... ostatnia nadzieja...
Nie wiem ile minęło czasu. Pamiętam jedynie jego słowa, wwiercały się w mój mózg. Razem z bólem rzeźbiły linie na moim ciele. Jak bardzo skrzywdził mnie Ladislaus? Tego nie da się opisać. Cierpiąc tortury w tym luksusowym apartamencie dowiedziałam się o rzeczach, których wolałabym nie wiedzieć. To było piekło. Luksusowe, pełne miękkich poduszek piekło. 
I leżąc na miękkiej pościeli zagłębiłam się w swoich myślach, jednocześnie będąc wciąż na miejscu i cierpiąc. W nielicznych chwilach, w których Ladislaus wychodził z pokoju zastanawiałam się jak uciec. Ale wiedziałam, że nie ma ucieczki. Stopniowo przestał mnie obchodzić ból, moje palce, kości i całe płaty mięsa leżące na podłodze. To wszystko... przestało mieć znaczenie. 
I kiedy tak myślę o tym... to było straszne. Taka bezuczuciowa pustka. Ale gdybym czuła to popadłabym w obłęd. To była prawdziwa lekcja Ladislausa, nie te podpunkty. Jego prawdziwa lekcja nie miała w sobie nic z moralności czy etyki. Była prosta i krótka: Lepiej być bezuczuciowym mordercą niż oszalałą z bólu ofiarą.
Co mogłam zrobić? Poszłam za jego nauką.



Tam ta ram... jest! Nie umiem zbytnio opisywać rzezi, więc wyszło jak wyszło. Z czasem może się tego "naumiem", ale póki co się na to nie zapowiada. 

CZYTASZ? SKOMENTUJ! To cieszy, gdy wiesz, że masz dla kogo pisać.
Do nexta! 

sobota, 7 marca 2015

Rozdział 5 "Coraz gorzej"

Podczas mojej brawurowej (w tym wypadku "brawura" jest synonimem "głupoty") ucieczki szybko się okazało, że Teresa miała rację z co najmniej jednym. Nic nie potrafię zrobić sama. Po półgodzinie całkowicie straciłam orientację w terenie. I nie mogłam spytać nikogo o drogę (a śmiałam się z Roberta, że powinien nauczyć się języka). Po kolejnych dwóch godzinach znajdowałam się na obrzeżach miasta. Swoją drogą strasznie mnie zdziwiło, że jest możliwe dojść do końca tak wielkiego miasta, w stosunkowo krótkim czasie.
Wracając do tematu: aktualnie się ściemnia i jest coraz zimniej. Ta szalona eskapada była naprawdę kiepskim pomysłem.
-Ohayō*- niska i pulchna staruszka zatrzymała się przede mną.
Wyglądała na typową babcię piekącą babeczki dla wnucząt - miała siwe włosy spięte w niski kok i babciną różową sukienkę w kwiaty. Pchała metalowy wózek wypełniony papierowymi torbami.
-Nie znam japońskiego - stwierdziła po angielsku, kręcąc bezradnie głową.
Jej pooraną zmarszczkami twarz rozjaśnił dobrotliwy uśmiech.
-W takim razie będziemy rozmawiać po angielsku - oświadczyła, a ja otworzyłam usta w zdziwieniu (skwitowała to tajemniczym uśmiechem). Serio?! Dorośli, nastolatki - nikt nie znał angielskiego przez cały dzień, ale starsza pani? Czemu miałaby nie być poliglotką?!
-Nazywam się Misa Hastings - zaczęłam, ale natychmiast urwałam, bo zdałam sobie sprawę z ogromnej gafy, którą popełniłam. Fałszywe dokumenty, tożsamość, przeprowadzka... a ja to wszystko zniszczyłam. Jednym zdaniem.
-Miło mi cię poznać Miso - odpowiedziała staruszka. - Mieszkam niedaleko stąd, a od dłuższego czasu widzę, że kręcisz się bez celu. Zgubiłaś się dziecko? - spojrzała na mnie z troską.
Ok - ta przemiła staruszka to zwyczajny człowiek, który chce pomóc zagubionej dziewczynie. Nie ma żadnego znaczenia jakie imię jej podałam.
-Tak jakby. Jestem w Tokio od niedawna i... nie mam zielonego pojęcia jak dostać się do mieszkania mojej... siostry - wymyśliłam na poczekaniu. Nie powiem, że czułam się dobrze okłamując miłą panią, ale w prawdę raczej nie uwierzy. Po za tym w jakiś sposób muszę wrócić do domu Teresy. Najlepiej po cichu z podkulonym ogonem. Może nie będzie aż taka wkurzona?
-Chodźmy do mnie. Opowiesz mi wszystko i zadzwonimy po twoją siostrę -zaproponowała.
-Dziękuję Pani - z wdzięcznością przyjęłam pomocną dłoń, którą mi ofiarowała.  Z perspektywy czasu była to najgłupsza rzecz jaką mogłam zrobić. Serio. Mądrzejsze byłoby by nawet uciekanie z krzykiem.

Teresa Memphis nie jest młodą kobietą, choć na taką wygląda. Przeszła w życiu nie jedno i nigdy się nie załamała. Nie przyszło jej przez myśl by się nad sobą użalać. Dlatego zachowanie Misy było dla niej nie więcej niż niezrozumiałe i poniżające. Było obrzydliwe. 
W chwili, w której Teresa weszła do swojego aktualnego mieszkania, spodziewała się, że zastanie nastolatkę na kanapie, zalaną łzami. Jakie było jej zdziwienie, gdy przywitała ją niczym niezmącona cisza! Teresa doskonale znała tę ciszę. Oznaczała pustkę. W domu nikogo nie było. Dla pewności sprawdziła resztę pomieszczeń - sypialnię Misy, łazienkę i kuchnię. Byłoby głupotą ogłosić ucieczkę Misy, Colenowi i Veronice, gdyby się okazało, że dziewczyna ukryła się w innym pokoju. Niestety przeszukanie Misy, tylko potwierdziło przypuszczenia Memphis. Dom był pusty.
-Cholera by to! - warknęła, uderzając ze złością w najbliższą ścianę (jej pięść pozostawiła niewielkie wgłębienie). - Nie dość, że żałosna, to i głupia!
Teresa nienawidziła takich sytuacji. Gdy coś nie szło z planem. Jednak zanim zdążyła zrobić cokolwiek, drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia żołnierskim krokiem weszły dwie identyczne kobiety w stylowych garniturach - różniła je tylko jedna rzecz - kolor. Jedna była skąpana w bieli, druga - w czerni. Równocześnie największe okno w salonie zostało rozbite, a młody mężczyzna wskoczył do środka.
Teresa wyciągnęła miecz przypasany do boku i zmierzyła całą trójkę nienawistnym spojrzeniem. Mężczyzna zacmokał z niezadowolenie:
-Co jest, siostrzyczko? Tak się wita z rodziną?
Mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat. Czarne włosy z granatowymi refleksami sięgały mu ramion, a oczy skryte za okularami przeciwsłonecznymi miały ten sam odcień co oczy Teresy.
-Rodziną?! - dziewczyna splunęła. - Nie rozśmieszaj mnie! 
-Nie chcesz żebyśmy zachowywali się jak jedna, wielka rodzina? - usta chłopaka wygięły się w podkówkę. - I właśnie dlatego musiałem sprawić sobie nowe siostrzyczki. Bo ty mnie nie chcesz! - wskazał ręką na obce stojące w drzwiach. - Prawda siostrzyczki?
Obie skinęły głowami.
-Małomówne - oceniła Teresa - nigdy nie lubiłeś, by kobieta miała coś do powiedzenia.
-Czy grzechem jest mała wytrzymałość na plecenie bzdur?
-O grzechu z pewnością wiesz wiele! - sarknęła.
-Od kiedy jesteś taka religijna? Kiedyś też lubiłaś grzeszyć - te słowa rozwścieczyły Teresę.
Do tej pory okrążali się powoli, ale kobieta przyspieszyła. Wyglądali jak zwierzęta gotowe da ataku. Gdy Teresa znalazła się w niewielkiej odległości od zbitego okna, nieostrożnie postawiła stopę, a jeden z odłamków szkła przebił jej but, po czym zagłębił się stopie. Brunetka skomentowała to głośnym syknięciem i nierozważnym spojrzeniem w stronę bolącego miejsca. Nie zdążyła jednak go zobaczyć, bo właśnie ten moment chłopak uznał za swoją szansę. Lekko ugiął kolana i rzucił się na Teresę, przygniatając ją całym swoim ciężarem. Walczyli krótko. Widać było wyraźne dysproporcje między ich sposobami walki. Do tego Teresa wyraźnie kulała na stopę, w której tkwił odłamek szkła.
-Zawsze byłaś tą słabszą - syknął dziewczynie brat do ucha, zadając ostatni cios w brzuch.
-A ty tym, którego nikt nie potrafił pokochać - odpowiedziała i osunęła się w ciemność, gdzie ból i złość nie miały do niej dostępu.
Choć ona tego nie widziała w oczach chłopaka zaświecił się głęboko skrywany przez lata ból.
-Ryō, Sena. Kanojo o eru** - polecił dziewczynom, stojącym w drzwiach. 
-Hai*** - odpowiedział jednocześnie i ruszyły w stronę Teresy.
-Mistrz będzie zadowolony - mruknął do siebie chłopaka, delikatnie się uśmiechając.
Nad Tokio zaczęło wschodzić słońce.
    

*dzień dobry

**Ryō, Sena. Zabierzcie ją

***Tak

 

Od następnego rozdziału postaram się zacząć wszystko wyjaśniać :D I przepraszam jeśli słowa z języka polskiego są źle przetłumaczone na japoński. Nie jestem poliglotką, więc wspomogłam się tłumaczem. 

CZYTASZ? SKOMENTUJ I DAJ MOTYWACJĘ! :D 

To tyle, do następnego rozdziału!