wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 16 "Niespokojna noc"

-Misa, kochanie, pobudka.
Otwieram oczy. Nade mną stoi mama. Słońce wlewające się do pokoju razi mnie w oczy.
-Misa, śpiochu! Spóźnisz się do szkoły!
Zmuszam się by otworzyć oczy. Jestem w swoim pokoju. Na szafce nocnej stoi budzik - wskazuje szóstą trzydzieści. Na biurku leżą równo ułożone książki i pojemnik z drugim śniadaniem. Ubrania, przygotowane do szkoły wiszą na drzwiach od szafy. Wszystko jest dokładnie takie samo jak zawsze.
-Mama? - patrzę na kobietę. Wygląda zupełnie jak ona! Ta sama burza jasnych loków i niebieskie oczy wokół, których uwidaczniają się zmarszczki mimiczne. Ma na sobie biały szlafrok w granatowe paski i pachnie perfumami, których zapach towarzyszy mi odkąd pamiętam.
-A któż by inny? - śmieje się tak wesoło i szczerze, że ja też mam ochotę się uśmiechnąć.
Wstaję z łóżka i idę się umyć. Potem siadam do stołu - pomiędzy mamą i tatą. Ona nadal się nie ubrała, ale on już jest w garniturze. Je szybko, jak zawsze zaspał i boi się, że się spóźni. Zaczynam jeść płatki z mlekiem. 
-Ja będę już zmykał - mówi zerkając na zegarek. - Powodzenia, bawcie się dobrze! - chce już wychodzić, ale mama jak zwykle poprawia niechlujnie zawiązany krawat.
W przyjaznej ciszy kończymy śniadanie i idę się ubrać. Granatowa sukienka na krótki rękaw i baleriny. Ładne, ale niewyróżniające się ubranie. Pakuję stos książek i drugie śniadanie do plecaka. Żegnam się z mamą i wychodzę do szkoły.
Do domu wracam w pośpiechu.
 Boję się.
Nie zdążę!
Przed czym? 
Coś się wydarzyło... coś złego.
Biegnę.
Syreny strażackie.
Jestem tuż za rogiem.
Krzyczę.
***
Obudziłam się zlana potem. Po raz pierwszy przyśnił mi się dzień, w którym zaczęło się to całe szaleństwo. I nie było to przyjemne. Od tamtej pory w moim życiu wciąż coś się działo. Nie miałam ani chwili spokoju. 
Rozejrzałam się. W pokoju było ciemno, zegarek wskazywał trzecią w nocy. Powinnam iść spać, ale jakoś mi się ta opcja nie uśmiecha. Nie ma się co dziwić po wrażeniach jakie zafundował mi mój mózg.
A skoro i tak nie mam nic ciekawego do zrobienia mogę równie dobrze... i  w tym momencie do mojego pokoju wpadł Mike i Kate.
-Misa! - warknął Mike. - Czy to prawda, że Lily umówiła się na randkę?
I to jest powód dla którego przyłazicie mi do pokoju o trzeciej nad ranem?
-Cóż... - ziewnęłam pretensjonalnie. - Jeśli to jest randka to nietypowa, bo i ja, i Kate jesteśmy zaproszone. I jakiś tabun ludzi. Jakiś kumpel tego faceta, który zaprosił Lily to organizuje. Czy jakoś tak.
-Mówiłam ci, że to nie jest randka! - warknęła wściekła Kate.
-Nie było cię tam! Skąd możesz wiedzieć?! - odparował Mike.
-Może z nią rozmawiałam idioto?! Musiałeś stawiać cały dom na nogi przez swoje dyrdymały?!
Nie żeby mi to w jakikolwiek sposób przeszkadzało, czy coś, ale Mike jest cholernie zazdrosny o Lily. Mylę się? Coś przegapiłam? 
-To nie są dyrdymały! On ją zaprosił na randkę na imprezę! I ten.., Alex, czy jak mu tam... nie jest odpowiedni dla Lily. Przecież nic o nim nie wie! Równie dobrze może być seryjnym mordercą! - wykrzyknął Mike wymachując rękami. 
Cudownie. W środku nocy dowiaduję się, że mężczyzna z którym mieszkam pod jednym dachem od kilkunastu, raptem, godzin, jest zazdrośnikiem i cierpi na jakąś nieuleczalną chorobę jak z "House'a". Czego chcieć więcej od życia, co? 
-Skąd o tym wiesz?! Przecież nawet go nie znasz! Nie możesz dać spokoju wszystkim, chociaż na noc? - ze wściekłości Kate niemal zaczęła toczyć pianę z ust.
Wścieklizna, nie ma co.
-No właśnie! Nie znam go! Tak samo jak Lily! - Mike założył ręce i uśmiechnął się zwycięsko. Kate wydała z siebie nieartykułowany dźwięk.
-Mam dość. Mike, jest środek nocy, chcę spać - stwierdziła i wyszła.
-Jakbyś naprawdę potrzebowała snu! - mruknął ze złością Mike i ruszył w ślad za dziewczyną, wcale się nie przejmując moją zdezorientowaną osobą.
Jakim cudem do tej pory nie obudzili Lily?!
Po chwili usłyszałam wrzask gdzieś na dole:
-Kate, do diabła! Nie ignoruj mnie!
Potem coś trzasło.
Zapowiada się długa noc. 




wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział 15 "Cisza"

Jak według was wygląda przepis na idealny absurd? Albo komedię? Kiedyś rozważałam karierę pisarską, ale wobec mojego braku talentu i stanowczych sprzeciwów rodziców (dokładniej mamy, która zdusiła ten pomysł w zarodku) zrezygnowałam. To nie tak, że teraz myślę do tego wrócić. Nie, już mówiłam, że nie mam talentu. Ale przyszło mi do głowy, że gdybym chciała to moje życie przypomina każdy gatunek. Wystarczy przedstawić to w odpowiednim tle. Przykładowo, gdyby w tle puszczać na przemian "Bring me to life" Evanescence i "So cold" Ben Cocks'a wypadła by z tego smutna historia przeplatana beznadziejną akcją. Ale gdyby podkładem było by coś w zupełnie innym, wesołym stylu, wyszła by opowieść o niezbyt rozgarniętej nastolatce, która ma co i rusz robi coś głupiego... chowanie się przed Ladislausem, potem te wydarzenia w Japonii, powrót do Anglii i ucieczka... jaki w tym wszystkim sens? Patrząc z perspektywy czasu - gdzie w tym jakakolwiek analogia? 
-Hej, ziemia do Misy! Eee... to jest do Evelyn...emm... do ciebie, no! - ręka poruszająca się z prędkością światła i męski głos to chyba przypomnienie, że moje rozważania zaszły za daleko, prawda? Bo tak w gwoli informacji stwierdzam, że jedziemy do nowego domu. Gdyby ktoś chciał wiedzieć.
-Co jest?
-Rozumiem, że polubiłaś ten samochód - zaczął całkiem poważnym tonem. -Jeśli będziesz chciała, to jestem pewien, że możesz zamówić sobie go na bliżej nieokreślony czas i za odpowiednią opłatę pan taksówkarz zrealizuje twoje zlecenia, ale póki co, musisz wysiąść. 
Poważny ton i dziwaczna treść dały komiczny efekt. Przynajmniej dla mnie, bo gdy ja wybuchnęłam śmiechem nie dołączył do mnie nikt z wyjątkiem Mike'a. Całą reszta patrzyła na nas jak na dwójkę idiotów. Prócz Lily. Ona chyba widziała rozczulających idiotów. Ale mniejsza. 
Gdy w końcu udało nam (czyt, mi) wysiąść nadszedł czas na oglądanie domu. Z zewnątrz wyglądał zwyczajnie. Ot, pomalowane na nijaki kolor ściany i ciemny dach. Dwa piętra, kilka okien, drzwi frontowe. Za to w środku - zupełnie inny wymiar! Nie powiem, że wyglądał jak wyjęty z najnowszego numeru magazynu dla bogaczy, ale raczej nie o to w tym chodzi, nie? Całość sprawiała przytulne wrażenie. Pozorowała bezpieczeństwo - coś za czymś tęsknie od dawna, 
-I jak wam się podoba? - spytała Lily, by przerwać napiętą ciszę. W jej głosie brzmiało zdenerwowanie.
-Jest ok, sis. Spisałaś się - gdy Kate wypowiedziała te słowa Lily wyglądała jakby uszło z niej powietrze. - Następnym razem się tak nie spinaj. Wybór domu to nie wyrok.
-Przecież wiem! - parsknęła nerwowo dziewczyna w odpowiedzi.
Później było trochę słownych przepychanek i niemal doszło o rękoczynów (Mike bardzo chciał zająć pokój gościnny, a Kate bardzo tego NIE chciała), ale nic wartego uwagi. Każdy rozszedł się do pokoju w celu krótkiego wypoczęcia i rozpakowanie plecaka. 
Mi osobiście była potrzebna chwila na opadnięcie napięcia. Bo w końcu udało się! Uciekłyśmy, nikt nas nie gonił, nie złapał, nie szukał. Może na prawdziwą radość jeszcze za wcześnie, a co do tego czy nie rozesłali za nami listów gończych to jeszcze nie wiadomo, ale sam fakt, że póki co nie idzie najgorzej (z chłopakiem z drogi poradziłam sobie dość szybko, więc nie uznawajmy tego za wielki problem) jest motywujący.I jednocześnie niepokojący. Colen ma mnóstwo ludzi i możliwości. Gdyby chciał już dawno siedziałybyśmy z powrotem w swoich pokojach w ośrodku. Ale nie. Nikt nawet nie próbował nas zatrzymać. Co jest nielogiczne biorąc pod uwagę jawny sprzeciw Colena na tego typu rozwiązania. 
To wszystko... od wejścia do samochodu Mike'a do teraz... przypomina czekanie na najgorsze. Minę ukrytą w ziemi. Może wybuchnąć w każdej chwili, a my nie mamy pojęcia gdzie ona jest i jak się bronić. A przynajmniej ja nie mam zielonego pojęcia. Nie mogę przecież zatrzymać czasu i postąpić ze wszystkimi jak z Ladislausem. Nie jestem rasowym mordercą. 
Rozpakowałam tę garstkę rzeczy, które miałam. Notes Roberta schowałam na dnie szuflady, tak by nie natknąć się na niego przypadkiem. Kilka sztuk ubrań trafiło do niezbyt dużej szafy i po rozpakowywaniu się.
Co teraz ze mną będzie? Co z Kate, Lily i Mike'iem? Nie mogę przecież wiecznie uciekać. Po prostu tak się złożyło, że ten rok jest wyjątkowo burzliwy i wszyscy stwierdzili, że utrudnianie mi życia to bardzo przyjemne zajęcie. Nie mogę jedynie zrozumieć motywacji Colena. Dlaczego chciał żebym została w ośrodku? Wcześniej, przed ucieczką (acha, znowu to słowo) do Japonii był zupełnie inny. Dbał o mnie, chciał żebym przystosowała się do nowej sytuacji, wyszła na prostą. Więc dlaczego tak się zmienił..?
Cholera, odkąd Ladislaus wparował w moje życie wszystko jet inaczej! Wytrzymał mnie na tym świecie siedemnaście lat, nie mógł wstrzymać się jeszcze trochę?! Po cholerę mu to było?!
-Misa, Kate pyta czy... - do pokoju wparował Mike. - Dlaczego płaczesz?
-Hę? - uniosłam głowę i po policzkach pociekły mi łzy. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać. - Nie to nic.
Otarłam oczy.
-O co pyta Kate? 
-Nie, nie! Do tego zaraz wrócimy! - usiadł obok mnie. - Najpierw powiedz mi dlaczego płaczesz!
-To nic - machnęłam ręką i uśmiechnęłam się. Jednocześnie  poczułam, że kolejne łzy szklą mi oczy. - To... naprawdę... nic...
Pięknie! Powyję się teraz i Mike będzie mnie pocieszał. I przy okazji wszystkiego się dowie. Boże, dlaczego mi to robisz? Bo to nie tak, że jestem beksą. Może to tak wygląda, ale nie. Jedni ludzie pod wpływem stresu, zdenerwowania czy złości krzyczą, inni kopią i gryzą. A ja płaczę. Taka reakcja stresowa. Chociaż w moim przypadku to już może podchodzić pod zespół stresu pourazowego.
-Gdyby to było nic, z pewnością byś nie płakała. Więc albo ty powiesz mi co się stało, albo powiesz to wszystkim! - stwierdził stanowczo.
Jasne, zaangażujmy w to Kate i Lily. Nie ma to jak truć dupę wszystkim, bo zostałam przyłapana na kiepskim nastroju, nie?
-Naprawdę nic mi nie jest - zapewniłam go i wstałam, przecierając po raz kolejny oczy. - To nic wielkiego, ok?
I wyszłam. Nie ma rozdmuchiwania moich problem, dziękujmy za to Panu. Tak, o dziwo jestem jakiegoś wyznania. 
Mike za mną nie poszedł, więc mogłam w spokoju pochodzić po całym domu, by namyślić się co mam robić. Przeszłam korytarz, salon, łazienkę i dopiero w kuchni wpadłam na genialny pomysł zjedzenia czegoś. Jadłam co prawda nie tak dawno, ale to zawsze jakieś zajęcie. 
Rozczarowanie dopadło mnie przy lodówce - dlaczego pomyślałam, że jedzenie w magiczny sposób sam się tam pojawi? Wobec tak nurtującego problemu ponownie ruszyłam na wędrówkę, tym razem w poszukiwaniu Kate lub Lily. Obie siedziały w swoim pokoju (stwierdziły, że dzielą pokój od zawsze i nie zamierzają tego zmieniać) .
-Jest problem - oznajmiłam poważnym tonem, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi.
Ich twarze momentalnie zastygły w masce niepokoju. Kate natychmiast wstała i ruszyła w stronę okna. Gdy ona uważnie przyglądała się każdemu krzaczkowi, Lily postanowiła dociekać przyczyn:
-Co się stało?
-Lodówka jest pusta - odpowiedziałam tym samym poważnym tonem.
Spojrzały na mnie zszokowane, jakby nie mogły zrozumieć sensu moich słów, a potem jednocześnie wybuchły śmiechem.
-Jesteś niewyjęta! - wydusiła Kate.
-Nie, jestem nadzwyczaj poważna. Nie ma nic do jedzenia. Mój żołądek tego nie rozumie - stwierdziłam, co wywołało kolejną salwę śmiechu.
Po kilku minutach, gdy dziewczyny się uspokoiły Lily obiecała iść ze mną. Zapowiada się całkiem nieźle. Dwie samotne nastolatki, w mieście, którego nie znają.
Miasteczko okazało się być całkiem małe. Trzy ulice sklepów i takich tam. I szkoła. Niezbyt duży budynek mieszczący podstawówkę i gimnazjum. Naprawdę nikt nas tu nie znajdzie. 
Najpierw weszłyśmy do spożywczego. W końcu poszłyśmy tam głównie w tym celu. Sklep świecił pustkami. Aż się chciało krzyknąć "halo?" jak w filmach. Przeszłyśmy cały sklep wzdłuż i wszerz, wybrałyśmy co chciałyśmy i poszłyśmy zapłacić. Tu się zaczęły schody.
-Dzień dobry - kasjerka uśmiechnęła się do nas przymilnie.
Nie wyróżniała się niczym szczególnym - blondynka po czterdziestce. Ze zbyt mocną opalenizną z solarium. 
-Dzień dobry - odpowiedziała jej grzecznie Lily.
-Jesteście tu nowe, dziewczynki? Czy tylko przejazdem?
-Niedawno się wprowadziłyśmy, proszę pani.
-Ach, tak? Słyszałam, że dom po synu Johna jest na sprzedaż. Biedactwo nie mógł znieść samotności i wyjechał. Kiedyś mieszkał ze swoim ojcem. Nie byli zbyt bogaci... - trajkotała. Nawet gdy wszystkie zakupy były już w torbach nie podała nam ich tylko opowiadała o wielkich nieszczęściach Johna i jego syna. - Aż w końcu jakaś firma przejęła dom, odnowiła go i sprzedała. Miło było was poznać dziewczynki! - krzyknęła jeszcze za nami.
Co za kobieta! Jak można... nieważne. Co mnie to obchodzi? Widzę ją tyle co przy kasie. Następnym razem po prostu pójdziemy do sklepu z mniej gadatliwą kasjerką, czy coś. Może będzie jej koleżanka? Żeby do tego doszło żeby tyle rozmyślań poświęcać kasjerce... naprawdę...
-Chcesz iść gdzieś jeszcze? - spytała Lily.
-Mamy mało ciuchów, możemy pójść do.... - rozejrzałam się. - Nie możemy. W tym mieście raczej nie ma takich sklepów, co?
-Pomóc w czymś paniom? - melodyjny, znajomy głos odezwał się gdzieś za mną. 
Gdy odwróciłam się, zdębiałam. Niebieskowłosy chłopak z wczoraj! Tutaj! Cholera jasna, to jakieś fatum, czy co?
-Nie, dziękujemy - odpowiedziała Lily uśmiechając się. - Dziś się wprowadziłyśmy, więc... - pomachała reklamówką - trzeba było zrobić małe zakupy.
-Rozumiem - chłopak uśmiechnął się. Gdy nie stał na środku drogi, grożąc śmiercią był nawet uroczy. - Wszyscy o was mówią.
-Ach tak? - Lily spojrzała na niego spod rzęs. - Co takiego?
Nie wierzę! Ona z nim flirtuje! Przecież jest starsza od niego setki lat! Może tego nie widać, ale tak właśnie jest!
-Że pojawiły się nowe, niezwykle dziwne sąsiadki. Tylko, że nikt nie wie niczego konkretnego.... - zawiesił głos i spojrzał na nią wyczekująco.
Tak wygląda flirt? Jak dla mnie wygląda to odrobinę... nie, bardzo dziwnie. Ale ja się nie znam. Naprawdę, nigdy do nikogo nie zarywałam. Może wydawać się to niemożliwe w wieku niemal osiemnastu lat, ale jakoś tak wyszło. 
-Naprawdę? Możesz się pochwalić, że zrobiłeś wywiad. Jestem Lizzy, to moja wnu... siostra Evelyn. Jest jeszcze Mikka. 
-Alex - chwila przerwy na głupie uśmiechy. - Dzisiaj jest impreza u Marca. Wpadniecie?
-Jeśli po nas przyjdziesz.
-Jasne! Z chęcią. To jesteśmy umówieni - co za entuzjasta!
-Mieszkamy... 
-Wiem - uśmiechnął się.
-No tak. Wszyscy wiedzą - drugie zdanie powiedziała tak cicho, że chłopak raczej nie usłyszał.
Wymienili się jeszcze numerami telefonów (te też załatwiły przed wyjazdem) i każdy poszedł w swoją stronę.
-W co ty nas wpakowałaś, Lily?! - warknęłam, gdy tylko weszłyśmy do domu.
Czy jestem jedyną osobą, która uznaje, że nie powinnyśmy spoufalać się z każdym napotkanym osobnikiem?!




piątek, 12 czerwca 2015

Ludzie są ciekawi - "Złamane zaufanie"

Myślisz, że jesteś wyjątkowy? Rozczaruję cię, nie jesteś. Ale to nic złego chcieć być wyjątkowym, lepszym. Każdy z nas tego chce. Niektórzy nawet za bardzo... dlaczego  o tym piszę? Bo to cholernie ważne w tej całej historii. Tak, chcę wam coś opowiedzieć. Uprzedzam, nie osądzajcie nikogo z nich. Gdy to się działo byliśmy młodymi ludźmi - dzieciakami bez pojęcia o życiu. Gdyby to zdarzyło się dziś - z pewnością cała sprawa potoczyła by się inaczej...
Jaka sprawa? Żeby to miało sens zacznę od siebie - z natury jestem dość egocentryczna - najpierw ja, potem reszta - jak każdy z resztą. Tylko ja się do tego otwarcie przyznaję.
Nie mam przyjaciół. Nigdy ich nie miałam, Za to moja koleżanka - Mila, miała ich na pęczki. A przynajmniej tak to wyglądało z boku. Ludzie do niej lgnęli. Mila była przeważnie wesoła. Miała też świetne oceny, czego można jej było zazdrościć.(Ważne! Można było. Nie każdy aczkolwiek wiele osób piekielnie się o to wkurzało.) 
W wakacje po pierwszej czy drugiej gimnazjum poznała swoją najlepszą przyjaciółkę - Talię. Wiedziały o sobie wszystko - co się dzieje w szkole, w domu, u koleżanek. Talia mogła bez problemy opowiedzieć każdy dzień Mili, używając imion, nazwisk czy niesamowicie drobnych szczegółów. Krótko mówiąc: nie miały przed sobą tajemnic, a odległość jaka dzieliła je od siebie przez kolejne lata nie stanowiła przeszkody. 
Chciałabym mieć taką przyjaciółkę - dziewczynę, której ufam w stu procentach i mogę zawierzyć każdą tajemnicę. Każdy by tego chciał. Dlatego Mila i Talia były szczęściarami, przynajmniej według mnie. 
Pod koniec gimnazjum miałyśmy z Milą mnóstwo spraw do załatwienia - kto komu daje kwiaty, część artystyczna zakończenia roku, ostatnie wyciągania ocen.... ale w ferworze pracy musiałyśmy znaleźć też czas na coś jeszcze. A dokładniej Mila musiała go znaleźć. Mój udział w tym wszystkim jest znikomy i w zasadzie sama się w to wepchnęłam. Ale co poradzić, mnie wszędzie pełno. 
Od dłuższego czasu Talia i Mila prowadziły wspólnego twittera, co często zdarza się przyjaciółkom: twitter, blog, fanpage na facebook'u... miliony dziewczyny prowadzą je wspólnie. Te dwie nie były w niczym wyjątkowe. Tylko z Talia był jeden problem, niemal niezauważalny, a, o dziwo, kluczowy. Nie było niczego w czym choćby dorównywałaby Mili. Miały podobne zainteresowania, ale stopnie, styl życia i cała reszta różniły się o sto osiemdziesiąt stopni. Dlaczego to problem? Dziewczyna była straszną zazdrośnicą. Do tego cholernie mściwą. Skoro Mila wiodła lepsze, pod wieloma względami od niej, życie to czemu ona nie miałaby na tym skorzystać? Co prawda nie może być Milą w prawdziwym świecie, ale internet? Można pokazać się w zupełnie innym świecie. Być sobą lub wręcz przeciwnie. Nikt nie może zdemaskować kłamstwa.
I stało się. Talia wypisywała w imieniu Mili niestworzone rzeczy. Najbardziej zwracały jednak uwagi związane ze szkołą. Wyolbrzymianie wad innych, zwyzywanie ich od najgorszych... to tylko niektóre z wyczynów Talii. Przez dłuższy okres czasu kreowała swoją przyjaciółkę jako egoistyczną i arogancką @#!&$! Łatwo się domyśleć, że sprawa nie przeszła bez echa.
Właśnie pod koniec ostatniego, gdy nie było czasu ten musiał się znaleźć. Kilka dziewczyn dotarło to twittera "Mili". Sprawa natychmiast trafiła do wychowawczyni. Ja, jako że jestem osobą, która musi się wtrącić wszędzie, oczywiście musiałam mieć swój czynny udział w sprawie, więc zostałam "adwokatem" Mili. Zajęcie bardzo pouczające, zwłaszcza dla przyszłego absolwenta prawa. 
Konfrontacja Mili, dziewczyn, które się znalazły konto "Mili" i najbardziej poszkodowanej wrednymi uwagami nie była przyjemna. Poszło kilka chusteczek, papierków i opakowań, hektolitry łez wypłynęły gdzieś z gałek ocznych na ławkę (wyjątkowo nie moich) i po godzinie szczerej rozmowy, zapewniania o niewinności i wykazywaniu luk w rozumowaniu innych można powiedzieć, że porozumienie zostało osiągnięte. Można, ale nie jest to do końca prawda. Zaufanie zostało złamane, nieufność zastąpiła naiwność. I po raz pierwszy zobaczyłam jak Mila płacze. 
Ze strony szkoły Mila nie poniosła żadnych konsekwencji. Nie obniżono jej nawet oceny ze sprawowania z wzorowej, bo to wymagało zaangażowania kolejnych osób - nauczycieli i dyrektora. 
Moja rola w tej historii jest znikoma - oglądałam to wszystko jako osoba bezstronna, pobawiłam się w adwokata. Prawdopodobnie gdybym przejrzała posty wstawiane przez Talię mogłabym znaleźć też coś o sobie. Ale nie chciałam wiedzieć. Nie było mi to potrzebne do szczęścia. Może zrobiło by mi się trochę przykro, ale na tym koniec. Więc po co miałam niszczyć sobie życie?
Nie mogę też jednoznacznie stwierdzić, że wierzę Mili. Nigdy nie poznałam Tali. Nie widziałam jej zdjęcia, nie czytałam jej maili do Mili. Nie widziałam też wiadomości, w której Mila pisze jej co myśli o niej i całej tej sytuacji. Nie jest to jednak problemem. Takie sytuacje dowodzą tylko jednego - jak złożonymi i ciekawymi postaciami są ludzie z krwi i kości. Nic więcej. 
Wniosek? Ludzie potrafią być cholernie naiwni. Ale nie można ich za to karać. Przecież to nie grzech - szkodzić samemu sobie, prawda?



Krótkim opowiadaniem "Złamane zaufanie" zaczynam cykl one-shotów "Ludzie są ciekawi". Nie będą się one raczej pojawiały tak regularnie jak rozdziały, ale zawsze jakieś urozmaicenie. A przynajmniej mi się tak wydaje.
Nad rozdziałem 18 wciąż pracuję. Ostatni tydzień przed wystawieniem ocen dał mi w kość, więc nie miałam zbytnio czasu na pisanie. Nadrobię to jeszcze w ten weekend.
Co do tego opowiadania - jakie wrażenia? Uważacie to za dobry pomysł?
Do napisania.


sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział 14 "Powrót do normalności"

Ten kto powiedział, że babcie, prababcie i inne pra... są niedołężne i nie nadają się do realizowania szalonych eskapad ten jest kłamcą. Moje praprapra(...)babcie to jedne z najładniejszych kobiet jakie świat widział. I jeśli chodzi o planowanie ucieczek i wszelkich innych planów nie mają sobie równych. Gdyby tak nie było to nie znajdowałabym się teraz, razem z nimi, w samolocie do Waszyngtonu, prawda? Do tego wyglądając jak nie ja. I to bez operacji plastycznej. Kto ma najdziwniejsze babcie (prapra(...)babcię i cioteczną pra(...)babcię w gwoli ścisłości) na świecie? Odpowiedź nasuwa się sama.
Jakimś dziwnym trafem, nie pytajcie jak, Lily i Kate w dwa dni zorganizowały wyjazd, tak by nikt się nie zorientował. Pieniądze, nowe tożsamości, nowy dom - zajęły się wszystkim. I co najlepsze - będę mogła ukończyć liceum! W żadnym wypadku nie zachowują się jak ktoś starszy, z większym stażem życiowym, ktoś kogo należy szanować i z kim należy się zgadzać. Bardziej przypominają dwie koleżanki, które kiedyś należały do jakiejś mafii i wszędzie maja wtyki.
-Spakowałaś wszystko? - no, a przynajmniej Kate. Lily ciągle mi matkuje.
-Daj już spokój, Lil. Jeśli pięć sekund temu wszystko było spakowane, to znaczy, że teraz też jest - stwierdziła znudzona Kate, patrząc w okno.
Czekamy. Zgodnie z planem miałyśmy wyjść z ośrodka o 1:55 i wsiąść do samochodu, w którym czeka znajomy Kate. Wciągu godziny dojechać na lotnisko w Londynie i punktualnie o trzeciej nad ranem wylecieć do Waszyngtonu, skąd dostaniemy się do małej mieściny oddalonej o 200 km. Przed południem Lily pojedzie na spotkanie z pośrednikiem biura nieruchomości w sprawie kupna konkretnego, wybranego już domu. Wprowadzimy się i od poniedziałku będziemy wieść normalne życie. A przynajmniej tak zakładał plan.
A jak wyszło?
Jakimś cudem udało nam się wyjść niepostrzeżenie z ośrodka. Co wydawało mi się niemożliwe, biorąc pod uwagę, że spora część jego mieszkańców wtedy funkcjonuje na pełnych obrotach. Potem wsiadłyśmy do samochodu Mike'a, przyjaciela Kate. Swoją drogą drugiej takiej osoby nie ma w całym kosmosie. Miał mięśnie kulturysty, a opaleniznę i długie blond włosy amerykańskiego surfera, Do tego był ubrany strój barmana i ciągle powtarzał "joł".Całkiem zabawne połączenie.
Dzięki Mike'owi dostałyśmy się na lotnisko, gdzie okazało się, że jedzie z nami. Dlaczego? Anglia mu zbrzydła w ciągu ostatnich piętnastu lat i bajecznie stęsknił się za Kate. Tak, użył słowa "bajecznie".
A teraz lecimy do Waszyngtonu. Uroczo. Ale wróćmy do tego co ciekawi wszystkich - skąd Kate wie. To jej zdolność. Jako jedyna z wszystkich, którzy posiadają tę całą "zdolność" Kate wie. Nie można tego nazwać czytaniem w myślach (takie rzeczy tylko w "Zmierzchu"), bo ona nie widzi ładnych literek w twojej głowie, formujących się w konkretne informacje. Nie. To tak nie działa. Ona wie. Nie da się tego inaczej wyjaśnić.
Z kolei zdolnością Lily (skoro już przy tym jesteśmy możemy wyjaśnić wszystkie sprawy bieżące) jest iluzja. To dzięki niej wyglądamy zupełnie inaczej. Nałożyła na nas zupełnie inny obraz i każdy widzi tylko ten obraz. Haczyk polega na tym, że nie działa to na zdjęcia, filmy i inne takie.
-Podchodzimy do lądowania, prosimy o zapięcie pasów - z głośników dobiegł metaliczny głos kobiety. Potem powtórzyła to samo zdanie w piętnastu innych językach.
-Na pewno wszystko wzięłaś? - spytała po raz enty, siedząca obok mnie Lily.
-Jezu Przenajświętszy! Uspokój się, Lil! - warknęła Kate. - Twoje słabe nerwy mnie kiedyś wykończą.'
Zapięłyśmy pasy, ale (na szczęście) lądowanie nie było złe. Co dla mnie, panicznie przerażonej każdą okazją do oderwania stup od ziemi, było wybawieniem.
Na lotnisku czekał na nas jakiś facet z tabliczką O'Bryan. Miał jasną cerę, czarne włosy i niewyobrażalnie jasne, niebieskie oczy. Ubrany był w czarne spodnie, koszulkę i zimową kurtkę, mimo panującego upału. Ale nie będę tego roztrząsać. Uznajmy to za normalne.
-Panny O'Bryan? - spytał z brytyjskim akcentem.
Kate zlustrowała go od stup do głów, po czym skinęła głową.
-Gunter? - spytała niepewnie Lily.
-Tak, czy my... znamy się? - chłopak spojrzał na nią zdziwiony.
-Nie, nie! - zaprzeczyła szybko. - Twój brat uprzedzał mnie, że to ty po nas przyjedziesz - ale jej rozczulony uśmiech przeczył jej słowom.
Gunter zaprowadził nas do srebrnego volvo i w ciszy przejechaliśmy przez Waszyngton. Mimo hałasu miasto wydawało się... ciche,  Nie wiem jak to wyjaśnić, ale było wyciszone, jakby wszyscy starali się nie pozostawić po sobie nawet śladu.
Drogi były puste. Można to przypisywać porze, ale dla mnie to było dziwne. Wielkie miasto, stolica, jest ciche. Coś niewyobraża... i w tym momencie musimy przerwać tę pasjonujące wywody. Właśnie wszystko przestało iść zgodnie z planem.
 Na środku drogi stał mężczyzna. Patrzył prosto na nas. I nie wyglądał jakby miał zamiar zejść z ulicy.
Gunter gwałtownie zahamował, mrucząc wiązankę przekleństw.
-Wiedziałem! Wiedziałem! - mruknął pomiędzy którąś "kurwą" i "cholerą", po czym wysiadł z samochodu.
-Co ty tu robisz, Gunter?! - warknął z wściekłością obcy facet o niebieskich włosach.
-Jestem przewoźnikiem - prychnął tamten w odpowiedzi. - Jeżdżę tam gdzie ludzie chcą.
-Jakim prawem tutaj? - ryknął ponownie mężczyzna. - Od ciemnych dzielnic miałeś trzymać się z daleka!
-Jakbyś nie zauważył, rzadko wypełniam polecenia, za które mi nie płacą - wyjął nóż i ruszył przed siebie. Niebieskowłosy powiedział coś w obcym języku (wnioskując z tonu nie było to nic miłego) i ruszył na spotkanie Gunterowi.
-Nic sobie nie zrobią? - spytał zaniepokojony Mike.
-Najwyżej się pozabijają - Kate wzruszyła ramionami. Nie byłaby to dla nas wielką stratą, gdyby nie to, że sami nigdzie nie pojedziemy - niezadowolona dziewczyna wysiadła i ruszyła w stronę mężczyzn.
-Uważaj na siebie! - krzyknęła za nią Lily. Ale kiedy Kate wmieszała się do potyczki poczułam uścisk drobnych dłoni Lily na ramieniu. - Zrób coś! Cofnij się i zepchnij tego mężczyznę z drogi!
Kolejna rzecz, o której nie wspomniałam: obie dziewczyny wiedzą o mojej "zdolności". Dowiedziały się dwa dni temu, zachowały tę informacje dla siebie i pomagały mi ćwiczyć.
Spełniłam prośbę Lily. Wysiadłam z samochodu i powoli, sekunda, po sekundzie, cofałam się w czasie. Zatrzymałam to, gdy nasz samochód nie zdążył wyjechać zza zakrętu, a mężczyzna palił papierosa na uboczu. Wciągnęłam go do najbliższego budynku i zasłoniłam wszystkie rolety by nas nie zauważył. Potem wyszłam z... jak się okazuje dziwacznego rodzaju monopolowego i ruszyłam wzdłuż ulicy w poszukiwaniu kompanów.
Gdy wsiadłam do samochodu, a czas zaczął płynąć wszyscy wybałuszyli oczy.
-Jak to zrobiłaś? - Mike miał oczy wielkie jak spodki.
-Ale co?
-Noo... mignęłaś. Przez ułamek sekundy cię nie było - wybełkotał.
-Ehh... zdawało ci się. Zwidy masz na starość - skwitowałam jego uwagę ze śmiechem.
Ale na ulicach wciąż było pusto. Coś nie poszło zgodnie z planem.
Reszta podróży przebiegła bez większych problemów. Żaden szaleniec nie wyskoczył na drogę ani nic w tym rodzaju. O jedenastej byliśmy w tej małej miejscowości i pożegnaliśmy się z Gunterem. Kate wręczyła mu jakąś kopertę, pewnie pieniądze (chociaż kto to widział, żeby płacić w ten sposób za.. taksówkę?),a potem we trójkę - Kate, ja i Mike ruszyliśmy w stronę najbliższego baru/restauracji. Wszyscy gapili się na nas jakbyśmy mieli po trzy głowy i czternaście par rąk. Zamówiliśmy coś do jedzenia i czekaliśmy na Lily, która poszła spotkać się z pośrednikiem.
-Jak właściwie wygląda ten dom? - zagadnęłam po chwili.
-Zwyczajnie - Kate wzruszyła ramionami. - A ty, Mike? Gdzie zamierzasz zamieszkać?
-Hę? - chłopak obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem. - No jak to gdzie? U was!
-Ciebie chyba pogięło! - warknęła na niego, przyciągając uwagę innych klientów. Nie żeby zwróciła na to uwagę. - To nie hotel, idioto!
-Och, Kitty, nie bądź taka! Przecież się przyjaźnimy! - mina Kate wybitnie świadczyła co dziewczyna myśli o nazywaniu ją Kitty.
-Jeszcze jedno słowo i...
I w tym momencie weszła Lily i nikt nie dowiedział się co Kate zrobi Mike'owi jeśli ten powie jeszcze jedno słowo. Ale i tak coś się nie zgadzało.