poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 21 "Ostatnia godzina"

Czy uwierzyłam Ladislausowi w te wzruszające przemówienie? Nie. Nie ufam ani jemu, ani Colenowi. Każdy z nich ma swoje racje i swoje winy. Żebym nagle otworzyła serce na któregokolwiek z nich musiał by się wydarzyć cud. Coś w stylu: "jest niewinny", "naprawdę żałuje" albo "mam rozdwojenie jaźni, to wina tego drugiego ja". Chociaż... nie, "naprawdę żałuję" już słyszałam i jakoś mnie nie przekonało. Nie mniej, po którejś stronie musiałam stanąć. Za dużego wyboru nie miałam, uciekłam od Colena, a od Stokrotki raczej nie prędko (jeśli w ogóle) się wydostanę. Po za tym, Ladislaus to moja rodzina. Nawet jeśli nie pałam do niego miłością. Dochodzi do tego fakt, że Lily i Kate, nie opuszczą go, zwłaszcza po "wielkim pojednaniu". A ich nie zostawię.
W planach Stokrotki mieściły się dwie rzeczy - spektakularna zemsta i zejście z tego świata z przytupem. Postrach kilku ostatnich stuleci nie ma zamiaru odejść bez wielkiego finału krwawego show, którym uczynił swoje życie. A jego siostry nie miały nic przeciwko, póki nie ucierpią przez to niewinni ludzie. Stokrotka się z nimi zgadza. Mam jedynie wrażenie, że ich pojęcie znaczenia słowa "niewinny" nieco się różni...
-Siostrzyczko! - do mojego pokoju wpadł Mello. Gdy tylko dowiedział się, że będę z nimi mieszkać, był wyraźnie ucieszony. I zostałam jego trzecią siostrzyczką, która "nigdy go nie opuści". Choć patrząc na moje życie, słowo "nigdy" wydaje się tracić na znaczeniu.
-Hmm? - zerknęłam na niego.
-Nudzi mi się! Pograjmy w coś! - wykrzyknął. Nie żeby mi to przeszkadzało (cholernie mnie zabolało, ale cii nic się nie stało) wprost do mojego ucha.
-Paniczu Mello... - do pokoju wpadła zdyszana niańka chłopca.
Gdy tylko chłopiec znalazł się w zasięgu jej wzroku, oparła ręce na ugiętych kolanach i zaczęła uspokajać oddech.
-Nie wolno... przeszkadzać... panience... - dyszała.
Dość śmieszny widok. Mi udało powstrzymać się niestosowny śmiech, niestety Mello nikt nie nauczył jakichkolwiek norm społecznych i chłopak wybuchnął niepohamowanym rechotem (nie ukrywam, najładniejszego śmiechu to od nie ma).
-Mello! Nie wolno się śmiać z innych! - zbeształam go.
Chłopiec natychmiast przestał się śmiać, a jego oczy wypełniły się łzami. Niania rzuciła mu zalęknione spojrzenie i rozpoczęło się kolejne przedstawienie, które Mello urządzał kilka razy dziennie, codziennie, przez kilka ostatnich dni.
-Misia... Misia jeśt na mnie śła? - wydukał, szlochając. - Misia jeśt śła!
-No już - mruknęłam niechętnie. - Uspokój się. Nie jestem.
-Misia nie bąć na mnie śła!
W takich chwilach działało na niego tylko jedno. Trzeba było go przytulić i zapewnić, że jest najwspanialszym dzieckiem na świecie (chociaż już dawno nie jest taki mały. Jest dużo starszy ode mnie!). Podstępny szantażysta.
-Braciszek cię woła – powiedział w końcu, gdy udało mi się go uspokoić.
-Ach tak? Czego chce?
-Noo… - Mello zmarszczył brwi. – Tego nie usłyszałem, ale… zaraz tu przyjdzie ten dziwny pan i ci powie.
-W takim razie ty już lepiej idź z nianią do siebie, dobrze? Będzie źle jeśli się wyda, że podsłuchiwałeś – chłopiec pokiwał z powagą głową i podbiegł do opiekunki, złapał ją za rękę i szybko wyciągnął z pokoju.
Dziwny pan… nie za wiele mi to pomogło, tutaj nikt nie jest normalny! Choć personelu też nie ma tu za dużo. Niania, Light, ten chłopak, którego imienia ciągle zapominam i pomoc domowa. W sumie cztery osoby. Kobiety odpadają. Tamtego chłopaka praktycznie nie widuję... Lighta też nie. Unika mnie jak się da. Czyżby było mu wstyd za to co zrobił?
Wstałam, gdy usłyszałam kroki po drugiej stronie drzwi.
-Mogę wejść? – usłyszałam nieznany głos.
-Tak – mruknęłam pod nosem, wiedząc, że i tak usłyszy. Z jakiegoś powodu tutaj wszyscy mają super czuły słuch.
To co zobaczyłam, nie do końca pokrywało się z tym co chciałam zobaczyć. Wysoki, blady mężczyzna, z burzą czarnych loków na głowie (sięgały mu do szyi). Wąsik na francuską modłę i brzydkie okulary z grubymi szkłami. I nie zapominajmy o garniturze. Elegancki, czarny frak, śnieżnobiała koszula, mucha i wypolerowane buty.
Szybko odwróciłam od niego wzrok, by nie wybuchnąć śmiechem. Wszyscy, włączając w to służbę, zawsze byli ubrani w normalne, codzienne ubrania. Nic ich nie wyróżniało spośród domowników. (Może oprócz niani Mello. Ona zawsze była czerwona i zdyszana.) A ten tutaj… zupełnie jakby się urwał z jakiejś niebywale eleganckiej restauracji.
-Pan Ladislaus oczekuje panienki w swoich pokojach – zaskrzeczał nisko.
-Dobrze, zaraz do niego pójdę – mruknęłam, wciąż nie patrząc na mojego rozmówcę.
-Sprawa dotyczy dawno niewidzianej twarzy – kontynuował. – To spotkanie będzie jak… powrót po latach do wszystkiego co najlepsze w życiu.
-Dobrze. Zaraz pójdę – powtórzyłam, podchodząc do szafy.
-Chodzi o to, że… - chciał tłumaczyć dalej jak wspaniałe będzie to spotkanie, ale miałam go już dość. Naprawdę, żeby tak wyglądać i mieć do tego tak okropny głos…
-Zaraz pójdę do Ladslausa! – uniosłam się. – A ty możesz już wyjść!
Co to życie ze mną robi? Rok temu w życiu nie krzyknęłabym na kogoś. Zwłaszcza, gdy owy ktoś zwraca się do mnie per „pani”.
-Oczywiście, panienko. - niezadowolony zacmokał i wyszedł.
Gdy tylko jego kroki ucichły na korytarzu, skierowałam się w stronę drzwi, delikatnie je uchyliłam i rozejrzałam się. Pusto. Można spokojnie wyjść.
Pokój Lada znajduje się na drugim końcu domu, więc za każdym razem, gdy do niego idę, muszę się porządnie zmęczyć. Jogging z głowy.
Gdy już stałam przed drzwiami do pokoju Ladislausa, do głowy przyszło mi pytanie, które powinnam sobie zadać dużo wcześniej: Czego on ode mnie chce?

Ladislaus chciał się podzielić ze mną, Lily i Kate swoim wspaniałym planem. Lily nie wyglądała na przekonaną, ale Kate niemal skakała z radości. Jej oprawca, po latach, miał zostać ukarany. Na jej miejscu też bym się cieszyła.
-A ty, Misa? Co o tym sądzisz? – spytał, gdy dziewczyny wyraziły wszystkie swoje za i niemal przeciw.
-Dla mnie brzmi ok. – wzruszyłam ramionami. Nigdy nie miałam głowy do planowania takich rzeczy.
I w ten sposób plan został zatwierdzony i wprowadzony w życie. Jego realizacja miała rozpocząć się za tydzień - 15 września.
Przez ten tydzień, śmieszny służący we fraku nachodził mnie co najmniej kilkadziesiąt razy. W ciągu jednej z jego wizyt, gdy teatralnym gestem zdjął okulary, uświadomiłam sobie, że przypomina mi Roberta. Włosy, oczy, cera, wzrost, a nawet ten dziwaczny głos – to wszystko miało w sobie coś z Haldera. Łatwo zgadnąć, że od tamtej pory żadna z jego wizyt nie przyprawiała mnie o śmiech a o płacz. Ale przynajmniej udawał, że tego nie widzi.
Mello też często do mnie wpadał. Jego napady płaczu zdarzały się coraz rzadziej, raz czy dwa mogłam z nim nawet normalnie porozmawiać. Kate z kolei nie widywałam w ogóle. Razem z Ladislausem zajmowała się przygotowaniami „wielkiej zemsty”. Lily cały czas spędzała w swoim pokoju. Lighta też nigdzie nie było. W sumie to Mello i służący we fraku byli moim jedynym towarzystwem.
-Jak się czujesz z tym wszystkim? – spytał któregoś dnia. – Cała ta zemsta… wierzysz w to?
-Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Lad, Lily i Kate są moją rodziną. Rodzina trzyma się razem.
-Czyli chcesz tej zemsty ze względu na nich? – dociekał tym swoim skrzeczącym głosem.
-Nie to nie tak. Colen zasłużył na to co dostanie – mruknęłam.
Nigdy jednak nie podzieliłam się z nim swoimi wątpliwościami. Gdzie jest Mike? Co się z nim stało? Dlaczego tylko Colen miał być ukarany? Co się stało z jego bratem? Umarł? Czy żyje? Skoro Colen tak bardzo skrzywdził Kate, to dlaczego Lily nie jest zadowolona, choćby ze szczęścia siostry? Dlaczego wszystko co zrobił Ladislaus poszło w niepamięć po jednej, wzruszającej rozmowie, która przecież nie wyjaśniła tak dużo? Żadna miłość nie może być aż tak bezwarunkowa.
-Więc co cię martwi?
Nie odpowiedziałam. Kolejny raz wzruszyłam ramionami i zapatrzyłam się w okno. Co mnie martwiło? Teresa. Umarła dla mnie. A ja koniec końców sprzymierzyłam się z tym, przed czym ona próbowała mnie ochronić. Zrobiłam jej największe świństwo - pozwoliłam by umarła na próżno.
















BAM BAM BAM! Jeszcze tylko jeden rozdział do końca :/ jest już napisany, wstawię go w piątek i żegnam się z historią Misy :/
+ pytanie: chcecie żebym wstawiła tu opowiadanie „Śmierć za życia” z mojego poprzedniego bloga?
Miłego ostatniego dnia wakacji :D

piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 20 "To nasz koniec"

Gdy otworzyłam oczy leżałam na dużym, wygodnym łóżku przykryta czerwoną kołdrą. Przetarłam twarz i podniosłam się do siadu. Przez szpary w żaluzjach wpadały pierwsze promienie słońca.
Skąd się tu wzięłam? Ostatnie co pamiętam to przyjście Lighta i Alexa… nie. Lecieliśmy samolotem… rozmawiałam z Lightem… zasnęłam. Nie chciałam iść spać, nie chciałam być spokojna, ale coś uniemożliwiło mi inne reakcje. Pewnie coś mi wstrzyknęli. W tej chwili to nieważne. Najprawdopodobniej jestem w domu Ladislausa. Kate i Lily pewnie też gdzieś tu są. 
Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł Light.
-Dwanaście godzin – uśmiechnął się. – Punktualnie co do minuty.
Nie mam zielonego pojęcia o czym on pieprzy.
-Pan Ladislaus chce cię widzieć – kontynuował, nie zwracając uwagi na mój brak reakcji.
-Gdzie jest Lily i Kate? – to było jedyne co przyszło mi do głowy.
-Wszystkie spotkacie się z panem Ladislausem.
-To nie jest odpowiedź na moje pytanie – wytknęłam mu.
-Wszystkie spotkacie się z panem Ladislusem – powtórzył.
-Gdzie jest Lily i Kate? – przyjrzałam mu się dokładniej. Wyglądał jak zawsze. Nie różnił się absolutnie niczym. Nawet… jego ubrania były tymi, które miał na sobie przy naszym pierwszym spotkaniu.
-Pan Ladislaus chce cię widzieć.
-Gdzie on jest?
-Czeka na ciebie.
-Dlaczego? – w mojej głowie rozdzwonił się alarm. To nie było normalne. Zachowywał się jak maszyna.
-Pan Ladislaus chce cię widzieć.
-Dlaczego? – z nerwów zaczęło robić mi się niedobrze.
-On… - zaczął niepewnie. – On… chce… - urwał. – Czeka na ciebie – dokończył bezbarwnym tonem, a ja jęknęłam z frustracji.
Co miałam zrobić w takiej sytuacji? Wygrzebałam się z pościeli i opuściłam pokój w towarzystwie Light’a.
Z mijanych pomieszczeń rozpoznałam jedynie jedno - pokój, w którym umarła Teresa. Drzwi, jakby specjalnie, były rozwarte na oścież. Na łóżku leżała ta sama pościel. Różne, z pozoru niegroźne przedmioty, wciąż leżały porozrzucane na podłodze. Nawet krew... nadal barwiła podłogę. Zaschnęła i pociemniała, ale z pewnością była tą samą krwią.
-Misa, musimy się śpieszyć - ponaglił mnie Light. Dopiero jego głos uświadomił mi, że się zatrzymałam. Szybko odwróciłam głowę od ponurego widoku i przyśpieszyłam. Nie chciałam widzieć miejsca, w którym zaszła we mnie nieodwracalna zmiana. Miejsca, w którym zabiłam.
W końcu blondyn wprowadził mnie do ogromnego salonu. Sufit ginął w ciemnościach, a pomieszczenie było oświetlone jedynie buchającymi z kominka płomieniami. Naprzeciwko stały duże fotele, sponad których wystawały jedynie czubki głów. Light podszedł do osoby siedzącej najdalej od ognia, ukłonił się, a następnie odszedł w róg salonu i stopił się z cieniem.
Niepewnie podeszłam bliżej kominka.
-Dobrze cię znowu widzieć, Misa - stwierdził znajomy głos. Zdębiałam. Ladislaus. On żyje. Chociaż wiedziałam o tym wcześniej, dopiero teraz, znajdując się tak blisko niego, mogłam poczuć pełen strach płynący z tego faktu.
-Usiądź - posłusznie wykonałam polecenia.- Cieszę się, że jesteś w tak dobrym stanie, zważywszy na to, że Colen szuka cię po całym świecie.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Bo raczej "dzięki, też się cieszę, że jednak cię nie zabiłam" nie jest najlepszą opcją. Na szczęście w tym momencie do pokoju ponownie ktoś wszedł, więc byłam, chociaż na chwilę, uwolniona od odpowiedzi.
-Ach, a oto i moje drogie siostrzyczki! - zawołał Ladislaus i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Odwróciłam się.Za nami stały Lily i Kate, Obie dziewczyny patrzyły na Ladislausa jak na przybysza z obcej planety.
-Lad... - powiedziała cicho Kate, jak gdyby chciała się upewnić, że to on.
-Oczywiście, że ja! A któż by inny?!
W tym momencie w oczach Lily zalśniły łzy. Nie zwracając na nikogo uwagi podbiegła do mężczyzny i z całej siły go przytuliła.
-Też cię cieszę, że was widzę - mruknął Ladislaus i odwzajemnił uścisk. Zupełnie jakby był inną osobą. Jak gdyby był zwykłym chłopakiem, który stęsknił się za rodziną.
-O co w tym wszystkim chodzi, Lad? - spytała Kate niepewnie. Cała jej siła, którą tak podziwiałam gdzieś zniknęła. Co jest zrozumiałe. Wszyscy, jakby na to nie patrzeć, jesteśmy rodziną. Kate nie musi nikogo bronić. Nie ma jak.
-Mógłbym zadać wam dokładnie to samo pytanie - Ladislaus odsunął się od Kate. - O co w tym wszystkim chodzi?
-Żartujesz sobie? To ty nas tu ściągnąłeś! To twoi ludzie nafaszerowali nas czymś po drodze! - w jej oczach pojawił się znajomy błysk.
-Zło konieczne - wzruszył ramionami.
-Ty sobie kpisz?! Zło konieczne? Więc tak to się teraz nazywa?! - w tej chwili dla tej dwójki nie istniał świat zewnętrzny. Byli tylko oni i ich kłótnia.
-Tak, ja... - urwał.- Nie sprowadziłem was tutaj by się kłócić.
-Sprowadzić to ty sobie możesz ryż z Japonii! - warknęła Kate. 
Nagle Lily złapała Ladislausa za rękę i pociągnęła w stronę Kate. Ją też złapała za rękę.
-Nie kłóćcie się - poprosiła cicho. 
-Kate, ja,.. chcę wyjaśnić całą tę sprawę. Moje przyrzeczenie i... całą resztę - mruknął Ladislaus.
-W takim razie słucham.
Nie mam pojęcie co Lily im zrobiła, ale poskutkowało. Cudotwórczyni.
-Usiądźmy - westchnął Ladislaus. - To nie będzie krótka historia.
Po raz pierwszy zobaczyłam w nim to wszystko co przeżył. Zmęczony głos, zmartwiony wyraz twarzy... nawet się przygarbił - to była zupełnie inna strona Ladislausa, niż ta, którą miałam przykrość poznać.
-Ten jeden raz Colen przekroczył granicę. Przez te wszystkie lata nie ingerowałem w to co robi, nie ukarałem go tak jak jego brata, a to wszystko przez sympatię jaką do niego żywiłem. Wybacz mi Kate - spojrzał na dziewczynę. - Powinienem skręcić mu kark setki lat temu.
-Tak - zgodziła się z nim sucho - powinieneś.
-Tamtego dnia, gdy wróciłem do domu, a was nie było - pokręcił głową. Myślałem, że umrę. Nie mogłem się pogodzić z tym, że zostałyście mi odebrane. Przysiągłem was chronić i zawiodłem - z jego gardła wydobył się szloch. - Nie pomściłem was! Jedyne co mogłem zrobić to dopełnienie przyrzeczenia.
-Jakiego przyrzeczenia? - oczy Lily rozszerzyły się ze strachu.
-Przyrzekłem was chronić. Byłem gotów zapłacić każdą cenę byście żyły. Nawet jeśli oznaczało to, że znienawidzicie mnie na resztę życia.
-Lad, coś ty zrobił?
-W zamian za nasze życia, przez te wszystkie lata zabijałem wszystkich potomków naszej rodziny. By utrzymać równowagę. Krew za krew. Życie za życie - mówił coraz ciszej.
-Dlatego mnie porwałeś? Chciałeś.. chcesz... mnie zabić? - spytałam.
To miało sens. Moje życie w zamian za ich przetrwanie.
-Chciałem póki nie spotkałem cię osobiście. Jesteś jedną z ostatnich, Misa - wyjaśnił. - Teoretycznie rzecz biorąc zabicie cię jest całkiem logiczne - powinnam uciekać już czy zaraz? - Przez cały czas, gdy cię obserwowałem, czułem, że jest coś z tobą nie tak.
-Dzięki - mruknęłam, na co on delikatnie się uśmiechnął.
-Jednak dopiero w Japonii zrozumiałem co. Jesteś anomalią, Misa.
-To, że różni się od innych nie znaczy od razu, że możesz ją nazywać anomalią! - oburzyła się Lily. Ok, tryb matczyny jej się włączył.
-Lily, strasznie matkujesz Misie. Nie zastanawiałaś się dlaczego? - Ladislaus spojrzał na mnie sugestywnie.
-Jest moją potomkinią! I wcale  jej nie matkuję. Po prostu się martwię! - odpowiedziała wzburzona.
-Wiem. Sęk w tym, że... jest też moją spadkobierczynią - oczy dziewczyn rozszerzyły się.
Czy tylko ja nie za bardzo rozumiem o co tu chodzi?
-Dokładnie. Misa, wbrew pozorom, jest ostatnia.
-Dobra, koniec tego! - wkurzyłam się. - Można trochę jaśniej?
-Misa, pochodzi w linii prostej od Lily i Lada. Każde z twoich rodziców było naszym potomkiem - wyjaśniła Kate. - A to oznacza, że ty jesteś ostatnia.
-Niby dlaczego? - zdziwiłam się. - Póki co wiem z tego tyle, że moi rodzice byli ze sobą spokrewnieni... fuj!
-Przysięga, którą złożyłem była wiążąca - powiedział Ladislaus. - Musiałem ją wypełnić za wszelką cenę. Inaczej żadne z nas nigdy nie zaznało by spokoju. Nasza nieśmiertelność to wynik układu, który zawarłem by dopełnić przysięgi. Przez to, że pochodzisz od dwójki z nas jesteś... hmm... - podrapał się po karku. - Jakby to delikatnie powiedzieć...
-Bezpłodna - wtrąciła Kate.
-Wiem, że jestem bezpłodna - mruknęłam.
Gdy w wieku czternastu lat nie dostałam miesiączki mama poszła ze mną do ginekologa. I wyszło szydło z worka...
-Skoro nie możesz mieć dzieci i jesteś ostatnią... nie ma sensu cię zabijać. To nasz koniec - dokończył Ladislaus, a ja czułam jak ulatuje ze mnie całe powietrze.




Po kolejnej długiej przerwie - nowy rozdział. Od razu mówię/piszę, że to tylko przez wakacje. Żadnych kryzysów twórczych!
Po za tym powoli zbliżamy się do końca opowiadania! 
I ostatnia sprawa: by łatwiej było szukać rozdziałów zrobiłam spis treści. To tyle (^.^)
Do następnego rozdziału!

PS. Niedługo szkoła (tak wiem, odkrywcza jestem xd) Cieszycie się?

środa, 5 sierpnia 2015

Rozdział 19 "On żyje!"

Wróciłam yaay! I mam coś do ogłoszenia: założyłam wattpada. Nie publikuję tam "Żyć za wszelką cenę" tylko "Śmierć za życia" (opowiadanie z poprzedniego bloga) i "Zaułek" - ff anime "Kuroko no Basuke". Link do mojego profilu:  https://www.wattpad.com/user/ANataria

Ok, skoro już wszyscy wszystko wiedzą to zapraszam na rozdział dziewiętnasty! :D


Panikę jaką wzbudziła nieobecność Mike'a można porównać do strachu przed tsunami. Lily wyglądała jakby miała zemdleć, a Kate planowała poszukiwania. Zniknięcie prezydenta nie wywołało by w nich takich emocji.
W końcu Kate wyjęła telefon i zadzwoniła po Guntera. Był zdziwiony, że już chcemy wracać, ale o nic nie pytał. Gdy byłyśmy w drodze powrotnej Kate ponownie przyłożyła telefon do ucha. Słyszałam jak ktoś po drugiej stronie mówi, ale nie mogłam rozróżnić słów. Po jakiejś minucie oczy Kate się rozszerzyły i drżącą ręką podała mi telefon. Posłałam jej zdezorientowane spojrzenie i przyłożyłam telefon do ucha. Takie zachowanie nie pasowało do Kate. To Lily była panikarą.
-Halo?
-Witaj, Misa - zdębiałam. Głos po drugiej stronie słuchawki... nie chciałam go słyszeć. Nie chciałam go słyszeć nigdy więcej.
-Ladislaus? - jęknęłam.
-Myślałem, że dla ciebie Stokrotka - zaśmiał się nieprzyjemnie.
-Czego chcesz?
-Jak to czego? Stęskniłem się! Jesteś w końcu moją ulubioną bratanicą! - nie odezwałam się. Nie wiedziałam co powiedzieć. - Dlaczego ucichłaś? Kiedy usiłowałaś mnie zabić nie byłaś cicho - ktoś jęknął po drugiej stronie. - Słyszałaś? To wasz drogi przyjaciel, Mike. Całkiem miły z niego gość - nagle ton głosu Ladislausa się zmienił. Rozbawienie gdzieś zniknęło. -Co ty na to żebyście do nas dołączyły, hmm? To będzie niemal jak zjazd rodzinny! 
Rozłączył się.
-Jesteśmy na miejscu - oznajmił Gunter. 
Szybko wysiadłyśmy z samochodu i ruszyłyśmy do domu. Po raz pierwszy Lily nie patrzyła na Guntera dłużej niż było trzeba. 
-Czego chciał? - zapytała Kate, gdy tylko przekroczyłyśmy próg domu.
-On... zaprasza nas do siebie.
-W ogóle jak to możliwe? Przecież on nie żyje! - Lily pokręciła głową. 
I tu muszę się z nią zgodzić. Zabiłam Ladislausa. On nie ma prawa żyć. 
-Najwyraźniej, nasz drogi brat nie był wystarczająco martwy - Kate założyła ręce na piersi. - Gdzie on tak właściwie jest?
Zerknęłam a wyświetlacz telefonu. Nie mam pojęcia jakim cudem, ale GPS był włączony.
-Ladislaus jest w... Moskwie - stwierdziłam zdziwiona.
-A co on tam znowu robi? - mruknęła z niezadowoleniem Kate. Nikt jej nie odpowiedział. - Na co czekacie? Pakujcie się. Idę zamówić bilety.
Ehh, żegnaj spokojne licealne życie. Nawet nie miałam okazji do ciebie wrócić.

Po godzinie każda z nas miała zapakowane najpotrzebniejsze rzeczy w torbie podróżnej. Miałyśmy wychodzić z domu, gdy nieoczekiwanie pojawił się Light i ten chłopak, który kręcił się koło Lily. Żaden z nich nie wydawał się być zaskoczony torbami w przedpokoju.
-Wybaczcie chłopaki, ale dziewczyny nie mogą się z wami spotkać - powiedziała na wstępie Kate, stojąca najbliżej drzwi. - Sprawy rodzinne, rozumiecie...
-Oczywiście, że rozumiemy - powiedział Alex, uśmiechając się promiennie.
-Przyszliśmy właśnie w tej sprawie - dodał Light.
Kate zmrużyła oczy. 
-Pan Ladislaus, kazał się nam wami opiekować. By Colen was nie znalazł. - wyjaśnił Alex. Zdębiałam.
-A teraz mamy was do niego sprowadzić.
Potem była tylko ciemność.
Obudziłam się w samolocie. Obok mnie siedział Light. Nigdzie nie widziałam Lily i Kate.
-Cześć - Light wyszczerzył zęby. 
-Co ja tu robię? - jęknęłam.
-Lecisz do pana Ladislausa.
-Kim ty tak w ogóle jesteś, co? Bo raczej nie kolegą przypadkowo zapoznanym na imprezie - usiadłam wygodniej i wbiłam w niego spojrzenie.
-Nie - zrobił skruszoną minę. - I nic mi wtedy nie powiedziałaś. Szczerze mówiąc, na tej imprezie nie spotkaliśmy się w ogóle. 
-Więc zmyśliłeś to wszystko? - upewniłam się.
-Tak.
Powinnam być teraz co najmniej wkurzona, ale... byłam dziwnie spokojna. Co nasuwało kolejne pytania.
-Co mi daliście?
-Hę?
-Czym mnie naszprycowaliście?
-Pan Ladislaus kazał ci to dać, w innym wypadku...
-Nie byłabym taka spokojna - dokończyłam za niego.
-I mogłabyś używać swoich zdolności - dodał niepewnie.
-Aha. A gdzie są Lily i Kate?
To wszystko wyjaśnia. Gdybym mogła się cofać w czasie nigdy by nas nie dorwali. Nie żebym miała to robić. I tak miałyśmy zamiar odwiedzić Ladislausa. Co jest głupotą. Ale nie zostawia się przyjaciół (lub jedynych ludzi, z którymi można być szczerym, jak kto woli) na pastwę psychopaty.
-W innych przedziałach. Nie martw się, gdy wylądujemy dołączysz do nich.
Nie martwiłam się. Nie byłam w stanie się do tego zmusić.
-Ale teraz śpij. Obudzę cię, gdy będziemy na miejscu.
W sumie, czemu nie? Nic nie stoi na przeszkodzie... nic się nie dzieje...