niedziela, 27 grudnia 2015

"Śmierć za życia" - Rozdział 6

Kiedy Amber po mnie przyszła byłam już gotowa. Piżama, kosmetyki i setki innych pierdół, zapakowane, spoczywały w mojej przepastnej torbie, gotowe do użycia. Sama też (muszę przyznać nieskromnie) prezentowałam się świetnie.
 Wsiadłyśmy do samochodu rodziców Amber (szok! Amber ma prawko!) i pojechałyśmy po Li i Charlotte, a potem skierowałyśmy się w stronę centrum handlowego.
-Ja koniecznie muszę sobie kupić nowe czarne szpilki! - powiedziała Charlotte, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać.
-A ja kieckę! I bokserkę! I.. - zaczęła paplać Amber.
-A może po prostu obejdziemy sklepy po kolei, zamiast latać z jednego końca na drugi? - zasugerowała Li, patrząc z politowaniem na przekrzykujące się dziewczyny.
-Popieram!- wstawiłam się szybko za dziewczyną.
-W sumie... możemy - stwierdziła z wahaniem Amber. - A ty, Lottie? Jak myślisz?
-Mhm - mruknęła tylko zapytana jakby tracąc zainteresowanie.
Weszłyśmy do znajdującego się najbliżej nas sklepu z kolorowym szyldem. Wszędzie wisiały letnie, przewiewne SUKIENKI w pogodnych kolorach. Amber i Charlotte szybko oddaliły się w dwóch przeciwnych kierunkach, zostawiając mnie samą z Li. Dziewczyna wolno przechadzała się, oglądając kolejne fasony z niezadowoleniem. Chyba nie widziała nic dla siebie. W sumie jej się nie dziwiłam, bo wszystko, zaczynając na wystroju wnętrza, przez ekspedientki, do ubrań wydawało mi się kiczowate.
-Wszystko jest takie... terrible - wymruczała Li pod nosem.- Dlaczego?
-Charlotte i Amber lubią ... - zawahałam się, niepewna jakiego słowa użyć.
-... tandetę? - dokończyła za mnie dziewczyna ze śmiechem. -Tak! Rzadko się w tym pokazują, bojąc się opinii publicznej, no bo to przecież ONE. Im tak nie wypada! - Li zaczęła parodiować cudze głosy. Wyglądało to komicznie. - A ja chcąc, czy też nie muszę znosić męczarnie w takich sklepach.
-A ty jakie stroje lubisz? - spytałam ją.
-Coś bardziej w stylu Lolita Girl. L-O-L-I-T-A - przeliterowała, jakbym była chora umysłowo - Nie lolitka!
-Wiem! - obruszyłam się. - Rozróżniam!
-To dobrze - Li nie zwróciła uwagi na mój ton i kontynuowała - wielu ludziom to się myli.
-Mi nie - stwierdziłam sucho.
-To dobrze - spojrzała ze mną z czymś na kształt sympatii w oczach.
-Kit z tym, ale skoro i tak tu jesteśmy to możemy się rozejrzeć - powiedziałam i ruszyłam przed siebie.
W tym sklepie naprawdę nie było kompletnie nic dla mnie. A solidnie przeszukałam wszystkie wieszaki zanim Amber i Charlotte wreszcie zdecydowały się na ciuchy, które wyglądały tylko trochę tandetnie. Kiedy płaciły za zakupy patrzyły na mnie nerwowo, jakby obawiały się komentarzy. Oczywiście nic nie powiedziałam (nie wypada), uśmiechnęłam się jedynie.
-Ruszamy dalej? -spytała wesoło Li. Kiedy się uśmiechała wyglądała jeszcze lepiej.
-Jasne! - Ami zaśmiała się wesoło. Skierowałyśmy się do drzwi. Już miałyśmy wejść do następnego sklepu, gdy....
-UWAGA! - jakiś chłopak krzyknął i w ostatnie chwili skoczył w górę. Nie zdążyłyśmy nawet zareagować. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund.
Chłopak wylądował kawałek za nami, cudem nie wpadając na żadnych ludzi. Podbiegł do nas zdyszany:
-Sorry, nie zauważyłem was - powiedział i uśmiechnął się przepraszająco.
-Nie szkodzi, Jace - powiedziała Li z uśmiechem.
-Ale następnym razem uważaj - dopowiedziała Ami.
-Taa... - Charlotte była wyraźnie zła na chłopaka.
-Naprawdę przepraszam... - spojrzał na mnie - my się chyba jeszcze nie znamy. Jace Bower.
-Care Phantomhive - chłopak gwizdnął i zaśmiał się.
-A więc mam do czynienia ze słynną Phantomhive'ówną? Siostrą Iana Phantomhive?
-Widzę, że sława naszej dwójki szybo rozeszła się po świecie - uśmiechnęłam się ze smutkiem. Ian jest cholernie bolesnym tematem.
Jace najwyraźniej dostrzegł jaką popełnił gafę, bo szybko przeprosił i złożył kondolencję. Dodał, że nigdy nie słyszał o tak genialnym snowboardziście, i że Ian na zawsze pozostanie niedoścignionym wzorem.
-A w ramach przeprosin, że wywołałem ten niewygodny temat zapraszamy wszystkie panie na lody - powiedział wesoło i machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.
Podeszło do nas dwóch chłopaków. Jeden był obcym brunetem, a drugi... to Nat! Moje oczy musiały wyrażać niebotyczne zdumienie, bo uśmiechnął się kpiąco.
-Nie spodziewałaś się mnie tu, co? - spytał.
Już chciałam mu odpowiedzieć, ale Amber mnie wyprzedziła:
-Co ty tutaj robisz? Powiedziałeś rodzicom, że cały dzień spędzisz na porządkowaniu jakichś papierów w szkole z Frazowskim!
-A ty powiedziałaś, że nigdy w życiu nie jarałaś - odpowiedział i uśmiechnął się wrednie.
Tego się po nim nie spodziewałam. Wydawał się być wzorem do naśladowania, a tu.... wyszło szydło z worka. Ani trochę nie wyglądał na grzecznego ucznia i przykładnego przewodniczącego, a na takiego pozował w szkole. Wow, nie spodziewałam się tego. Nie po nim.
-Nie będziemy tu chyba tak sterczeć, prawda? - wtrącił się brunet, patrząc z wyższością na Nata. - To takie démodé.
Nat obrzucił go wrogim spojrzeniem. Chyba niezbyt się lubili....
-Przecież wiem! - warknął.
-Wątpię - brunet uśmiechnął się wrednie - nie znasz francuskiego.
-To, że jesteś... - zaczął Nat, ale Jace mu przerwał:
-Chłopaki, luz. Przestańcie sobie skakać do gardeł - potem zwrócił się do nas - dziewczyny to jest Chuck Cambell. Chuck to Amber, siostra Nataniela, Li, Charlotte i ....
-Caroline - dopowiedział Chuck i spojrzał na mnie z ukosa.
-My się już znamy - wyjaśniłam.
-Jakim cudem? I skąd? - Ami była gotowa zarzucić mnie gradem pytań, ale Chuck rzucił trzy słowa, które ją uciszyły:
-Paryski pokaz mody.
Charlotte spojrzała na nas z niedowierzaniem, Amber była w zbyt głębokim szoku by zrobić cokolwiek, a resztę mało to obeszło.
-To co idziemy na te lody? -spytała Li. Atmosfera szybko się rozładowała i całą wesołą gromadą udaliśmy się w stronę najbliższej lodziarni.
-A więc Care - zaczął Chuck, kiedy wszyscy usiedliśmy przy stoliku - Co tutaj robisz? To nie są wasze klimaty.
-To samo mogę powiedzieć o tobie - odparowałam - nie widzę w pobliżu wielkiej imprezy, prostytutek ani fotoreporterów. A przecież ty w innych miejscach nie bywasz.
-Język ci się wyostrzył, moja droga. Jestem pod wrażeniem - potem zwrócił się do wszystkich - Była załamana po śmierci brata. Szczerze mówiąc myślałem, że...
-Żałoba mi nie służyła - spojrzałam na niego lodowato - nie miałam z niej żadnych korzyści. Zajmijmy się tym co jest tu i teraz.
-Z przyjemnością - odpowiedział i uśmiechnął się. Jego mina mówiła "jestem boski i wiem o tym". Reszcie nie umknęła nasza wymiana zdań, ale nie dali po sobie poznać, że są skrępowani. Szybko przeszliśmy do tematów lekkich i przyjemnych, a spięcie pomiędzy mną, a Chuckiem odeszło w niepamięć.
No właśnie, Chuck. A właściwie Charles Campbell. Jest spadkobiercą rodzinnej fortuny ze strony, świętej pamięci ojca. Jesteśmy ze sobą jakoś tam spokrewnieni. Dalecy kuzyni, czy coś w tym guście. Tylko, że on nie jest taki jak ja czy Lysander. Jest zwykłym człowiekiem. Może trochę wytrzymalszym i piękniejszym, ale nadal człowiekiem. No i jest cholernie bogaty. Kiedy ostatnio się widzieliśmy oficjalnie mieszkał z matką, ale tak naprawdę podróżował gdzie mu się żywnie podobało.
W jego rodzinie panowała jasna hierarchia - to on jest najważniejszy. Matka nie może mu powiedzieć złego słowa, bo nie została zapisana w testamencie. Jedno słowo Chucka i wyląduje na bruku, bez grosza. Nie ma co, ma mamusia przekichane.
Po wyjściu z lodziarni, pożegnaliśmy się i chłopaki poszli w swoją stronę, a my ruszyłyśmy kontynuować zakupy.
Naszym następnym celem okazał się sklep kosmetyczny. Lottie szybko podeszła do półki z tuszami do rzęs, a Ami decydowała, jaki wybrać eyeliner. Li gdzieś się upłynniła, a ja zostałam sama. Czego nie mam? Czego mi brakuje? Wiem!
Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku kredek do oczu, a potem po jeszcze parę innych drobiazgów. Po dziesięciu minutach byłam bogatsza o dwie kredki do oczu (białą i czarną), trzy eyelinery (w żelu,flamastrze, z pędzelkiem), tusz do rzęs i kilka paczek kolorowych, powiększających szkieł kontaktowych. Kiedy podeszłam do kasy, tylko Charlotte była nieobecna. Szybko zapłaciłam za zakupy kartą kredytową taty, nie będę swojej marnować. Gdy byłyśmy już w komplecie udałyśmy się do kolejnego sklepu, a potem do następnego. Zanim się obejrzałyśmy przeszłyśmy wszystkie sklepy i padałyśmy z nóg. Wyszłyśmy z centrum pół godziny przed zamknięciem.
-Am, gdzie zaparkowałaś? - spytała Charlotte, uginając się od ciężaru toreb.
-W sektorze C - odpowiedziała dziewczyna.
Po chwili wszystkie siedziałyśmy w samochodzie i zmierzałyśmy w kierunku domu Amber w świetnych nastrojach. Zresztą, czemu by nie? Byłyśmy nastolatkami bez problemów, bez bolesnych wspomnień i wracałyśmy z zakupów. Sceneria wręcz idealna. Taka na jaką ja od dawna nie mogłam sobie pozwolić. Bo tak naprawdę nigdy nie miałam przyjaciółki, której mówiłabym wszystko. Każda dziewczyna chciała mi zaszkodzić lub wywindować się na szczyt dzięki mojemu nazwisku. Nie chciałam takiej przyjaciółki. No i, co najważniejsze miałam Iana, a potem także Lysandra. Nie potrzebowałam nikogo więcej.
-Wysiadka - oznajmiła wesoło Amber, gasząc samochód przed ładnym dwupiętrowym budynkiem. Każda z nas złapała swoje torby i zataczając się ze śmiechu (nie mam pojęcia czemu było nam tak wesoło) ruszyłyśmy w kierunku drzwi.
-Tato! - zawołała Amber, idąca na przedzie. - Otwórz drzwi!
Po chwili w drzwiach stanął ciemnowłosy mężczyzna średniego wzrostu. Wcale nie przypominał Amber ani Nataniela.
-Cześć, córeczko - zmierzwił dziewczynie włosy i przepuścił nas w drzwiach. - Li, Charlotte - spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - Amber, kto to...
-Och, to moja nowa najlepsza przyjaciółka, Care - wtrąciła Amber. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie życzliwie.
-Miło mi pana poznać, panie Castellano - powiedziałam grzecznie.
-Wzajemnie - odpowiedział -No to ja już wam nie będę przeszkadzał - powiedział i wyszedł z domu.
-Dobra, idziemy do mojego pokoju. Nie będziemy tu przecież tak stać - szybko zarządziła Amber i zagnała nas do swojego pokoju.
-To teraz... czas na mały pokaz mody! - zawołała ożywiona Charlotte, a Amber i Li się zaśmiały.
Coś czuję, że będzie się działo...

*demode - niemodne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz