piątek, 29 maja 2015

Rozdział 13 "Czas się zbierać"

Wróciliśmy do Anglii. Byłam w lekkiej rozsypce, nie ukrywam. Po co oni przywozili mnie tu z powrotem? Przez tydzień byłam przepytywana przez jakichś obcych ludzi i Colena, na temat tego co zaszło w Japonii. Nie powiedziałam im nic nowego, milczałam zwłaszcza na temat swojej zdolności. 
Gdy nie odpowiadałam na bezsensowne pytania, siedziałam w swoim pokoju. Czasem zaglądała do mnie Kate lub Lily. Przeważnie ta druga. 
Trwałam w zawieszeniu przez dwa tygodnie. I dziś mogę powiedzieć o tym tylko jedno: mam dość. Może i ta cała sprawa z Ladislausem wywróciła moje życie do góry nogami (nie miałam nawet kiedy porządnie przeżyć żałoby po rodzinie), ale wciąż mam całe życie przed sobą! Nie chcę spędzić go pod kloszem, bezpiecznie trzymana w ośrodku, pod kontrolą Colena. Zawsze miałam ambicje, marzenia, plany. Czemu teraz, gdy, teoretycznie, jestem wolna i mogę chodzić bez strachu po ulicach, miałabym nie wrócić do tego? Pod nowym nazwiskiem, w nowym miejscu mogłabym zacząć wszystko od nowa. Tak jak Robert. Bez przeszłości. Bez żalu. Ukończyłabym liceum, potem studia, znalazła przyjaciół. Żyłabym dla siebie, a nie dla cudzych poleceń.
-Misa, Colen chce z tobą porozmawiać! - krzyk z korytarza. Veronica. Jak zwykle to samo.
Wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Powłócząc nogami ruszyłam w stronę gabinetu Colena. Znów będą mnie męczyć przez kilka godzin tymi samymi pytaniami? A myślałam, że to już koniec. Wczoraj ani przedwczoraj ich nie było.
-Co jest? - spytałam, gdy weszłam do środka. 
Ku mojemu zaskoczeniu, prócz Colena, w pokoju nie było nikogo.
-Usiądź, Miso. Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać - uśmiechnął się przyjaźnie. Ja się nie zgadzam! Żadnych poważnych rozmów! Jestem na nie! Mogę powiedzieć nie?
Usiadłam.
-Musimy coś z tobą zrobić, Misa. Przedyskutowałem tę sprawę z innymi i wszyscy jesteśmy zdania, że najwyższy czas byś ułożyła sobie życie. Jesteś niemal dorosła, nie może być tak, że inni są za ciebie odpowiedzialni - zaczął Colen.
Czyżby ta rozmowa nie szła w aż tak złym kierunku?
-Dlatego w najbliższym czasie znajdziemy ci jakie zajęcie na terenie ośrodka. Dalej będziesz tu mieszkać, po prostu będziesz miała obowiązki. Jak Veronica czy Kate i Lily - kontynuował. 
Nie. Pomyłka.  Ta rozmowa szła w koszmarnym kierunku.
- A co ze szkołą? - przerwałam mu. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Jaką szkołą? Wiesz jak wygląda sytuacja na zewnątrz. Ludzie cię szukają. Spora część społeczeństwa uważa cię za winną, a twoją nieobecność traktuje jako niepodważalny dowód swoich przekonań. Nie możesz iść do szkoły, to oczywiste.
-Ale... co z fałszywymi dokumentami? Przecież mogłabym się przeprowadzić... gdziekolwiek i tam skończyć szkołę, zacząć żyć własnym życiem - Colen nie jest głupi. On po prostu chce mnie tu zatrzymać. Pod kloszem, na resztę życia.
-Niby tak, ale... - zrobił współczującą minę. - W dalszym ciągu nie wiemy jaką masz zdolność. Musisz tu zostać, przynajmniej do czasu, gdy jej nie opanujesz. 
-A może ta cała zdolność nigdy się nie pojawi. Colen, chcę stąd odejść i zacząć nowe życie. Bez tego całego nadprzyrodzonego bagażu - wyznałam. 
Nie mam zamiaru tutaj zostać na resztę swoich dni. Każdy odchodzi, każdy ma do tego prawo!
-Moja droga, zrozum, że,,, - zaczął ponownie, ale mu przerwałam:
-Nie, Colen. Nie chcę tego rozumieć. Mam prawo do własnego życia. Takiego jakiego chcę. Nie masz prawa za mnie decydować! - wybuchłam. (Najdojrzalsze to wcale nie było...)
-Teoretycznie masz rację. Tylko, że... widzisz, sprawa jest niezmiernie delikatna.... - plątał się.
Dziękujemy. Czyli po dobroci nie przejdzie. Czyli nie mam innego wyjścia jak zwiać stąd na własną rękę. Cholera, skąd ja wezmę pieniądze? I nowe dokumenty? 
-Koniec rozmowy - ucięłam. - Zgaduję, że myślisz o swoim wyborze jako o najlepszym dla mnie. Ale ja tego nie chcę, tej twojej dobroci. Musze nauczyć się samodzielności - wyszłam.
Jaki jest plan? Cały czas to odkładałam na później. "Później" właśnie przyszło. Co teraz? Gdybym mogła prosić kogoś o pomoc to kogo? Lily! Przez te dziwne pokrewieństwo jest taka... ok, niezbyt mi się podoba, że jedyne słowo jakiego mogę użyć to łatwowierna.
-Colen nie pozwolił ci odciąć pępowiny, co? - usłyszałam obok siebie.
Zdezorientowana rozejrzałam się. Byłam tak pochłonięta własnymi myślami, że nie zauważyłam Kate, stojącej przy ścianie.
-Można tak powiedzieć - mruknęłam.
-Co z tym zrobisz? 
-Hmm... ja... - podrapałam się po głowie. Co jej miałam powiedzieć? Głupotą byłoby wsypanie samej siebie.
-Jasne, to wyjątkowo głupie - stwierdziła. - Ale nie martw się. Po tym magicznym BUM!, które wywołał Ladislaus kilkaset lat temu, każdy ma coś z głowa. Nawet ja i Lily. Tylko nie jesteśmy na tyle głupie, by o tym gadać. I jak widać ty też nie - odwróciła się w stronę drzwi. - Lily! Czas się zbierać! - jej twarz ozdobił radosny uśmiech. 
Z pokoju wyjrzała młodsza z sióstr.
-Zdeklarowała się? - spojrzała na mnie niedowierzająco.
-Mhm.
-Wreszcie!
-Dokładnie! Nie będę musiała patrzeć na tę wstrętną gębę tego... - Kate nie dokończyła.
Zaraz. Kurwa. Że. Niby. Co?! Że. JAK?!
Może mnie ktoś oświecić co zrobiła Kate? Bo jakoś trudno to ogarnąć.

sobota, 23 maja 2015

Rozdział 12 "Z pamiętnika Roberta"

Po wizycie u Roberta pojechaliśmy prosto na lotnisko. Przez całą drogę nikt się nie odzywał, z wyjątkiem krótkich wyjaśnień typu: „bagaże zostały zabrane, gdy nas nie było” i „wkrótce będziemy na miejscu”.
Gdy w końcu dotarliśmy na lotnisko odważyłam się dokładniej przyjrzeć szarej paczce. Była związana sznurkiem, tak jak mama zawsze obwiązywała makulaturę, którą miałam zanieść do szkoły. Papier nie był przyjemny w dotyku, raczej szorstki. Tyle zostało z mojego najlepszego przyjaciela. Nie jest to pocieszające.
-Nasz lot – to Lily.
Wszyscy chodzą wokół mnie na palcach, jakby bali się, że każdy mocniejszy podmuch może mnie potłuc. Może kiedyś tak było, ale teraz nie ma nikogo kogo mogłabym się bać.
W samolocie usadowiłam się przy oknie. Nożem, podanym z kolacją przecięłam sznurem i zdjęłam papier. Moim oczom ukazał się zwykły zeszyt z zieloną okładką. Nic nadzwyczajnego.
Otworzyłam go na stronie tytułowej. Zaczęłam czytać:
Dla Misy Hastings, najlepszej przyjaciółki jaką kiedykolwiek miałem.
Postanowiłem, że opiszę wszystko co mnie tu spotka w  jak najbardziej dokładny sposób, żebyś wiedziała o wszystkich szczegółach, o których ja mogą zapomnieć do naszego spotkania. Bo spotkaliśmy się prawda? Mam nadzieję, że nie minęło zbyt dużo czasu, bo już tęsknie. Tęsknie… mój Boże, świat się wali.  Dobra, koniec tego smęcenia. Będziesz się ze mnie śmiała przez resztę mojej egzystencji, w której, mam nadzieję, że dalej będziemy się przyjaźnić.
Dzisiaj jestem tu drugi dzień. Wczoraj (tj, w dniu przyjazdu) poprosiłem Spirydona (mój mentor) o zeszyt. Widzisz? Od razu pomyślałem o tobie! Ciesz się plebsie! W każdym razie, gdy dzisiaj się spotkaliśmy przyniósł mi ten oto zeszyt. I zapas długopis. To miłe z jego strony nie sądzisz?
Spirydon przez całą do noc, aż do świtu opowiadał mi o wampirach, zasadach wampirów, obyczajach wampirów, przepisach międzygatunkowych obowiązujących wampiry… w całym swoim siedemnastoletnim życiu nie usłyszałem słowa na „w” tyle razy w tak krótkim czasie. Ogółem wszystko o czym gadał, pomimo tego, że jest równym gościem, było beznadziejnie nudne (można w ogóle mówić, że coś jest beznadziejnie nudne? A może powinienem napisać „beznadziejne i nudne”?). Oczywistym jest, że za wiele go nie słuchałem. Potem kazał mi się położyć spać. A ja, taki szatan się nie posłuchałem (błahahah! Jestem tak bardzo zły!) i piszę do ciebie. Powinnaś być mi wdzięczna po wszech czasy. Żartuję, nie musisz. Ołtarzyk wystarczy.
Ale teraz to naprawdę idę spać, bo jest jedenasta rano i oczy mi się kleją. Do zobaczenia!

Cześć, Misa! Mamy ranek trzeciego dnia. Przez całą noc włóczyłem się ze Spirydonem po mieście i poznawałem jego kumpli. Wszyscy są do chrzanu! Zero poczucia humoru, nie lubią się bawić, a słowo taniec kojarzy im się z walcem wiedeńskim. I mówią w totalnie dziwny sposób. Do każdego zwracają się per „pan” lub „nadobna panienka”. Co oni, u Szekspira grają, czy jak? Nie to żebym miał coś do Szekspira, wiesz, że na niczym nie śpi mi się tak dobrze jak na problemach Romea i Julii, a jęczeniu Hamleta będę wdzięczny po wsze czasy za maskowanie mojego chrapania na angielskim. Ale nie przesadzajmy z tym uwielbieniem.
A jutro będę się uczyć japońskiego. Bo jak się okazuje nie wszyscy znają angielski. Pomyślałabyś?

Spiridon jest ekstra! Jakimś cudem w dwie noce wtłoczył do mojej głowy japoński! On twierdzi, że to przez to, że jestem wampirem (nie za dużo tego „że”?) i mogę wykorzystywać parę procent mózgu więcej niż człowiek! Czaisz to? Jestem od ciebie mądrzejszy! A ty zawsze twierdziłaś, że jestem głąbem!
I tak, przyznaję się bez bicia, nie pisałem ostatnio. Dziś jest mój piąty dzień tutaj. Ale cały czas padam z nóg. To pewnie przez tę okropną atmosferę rodem z horroru, którą wszyscy uwielbiają. No i robię się głodny. U Colena krew dostawałem codziennie, a tutaj jestem piąty dzień i nic. Wybacz, pewnie nie masz ochoty słuchać o krwi, co? Pamiętam jak zawsze się wzdrygałaś kiedy podsuwałem ci butelkę pod nos. Wyglądałaś jakbyś miała zemdleć. Albo jak ganiałem cię po korytarzach. Wiedziałaś, że już wypiłem a i tak uciekałaś. To było zabawne. Fajnie było by to kiedyś powtórzyć. Może jutro od dnia, w którym to czytasz? Chodzi mi o to że… załóżmy, że czytasz to w jakiś piątek, nie? Poganiajmy się w sobotę, rozumiesz? Nie? Jaśniej tego nie wytłumaczę, zapytaj mnie przy najbliższym spotkaniu. Dobra, kończę już, bo druga w południe to najwyższy czas na sen.

Nie wiem, który dzień od naszej rozłąki dziś wypada. Nie pisałem co najmniej kilka dni. Spirydon zabrał mnie do miasta, żebym… polował. Okazuje się, że tu będę musiał zabijać. Misa, ja nie chcę tego robić! To jest straszne! Tamten facet był niewinny, nic mi nie zrobił, a ja… Misa, musimy się spotkać. Nie wytrzymam tu dłużej. To miejsce… ono zabija mnie od środka. Proszę, Misa spotkajmy się.

Nie zamierzam więcej pisać. To mój ostatni raz kiedy opisuję moje życie dla ciebie. Odnalazłem się tu. Nie wiem jak mogłem panikować z tak błahego powodu. Mam zamiar tu zostać na zawsze, jeśli kiedyś się spotkamy przekażę ci ten zeszyt. Jedno jest pewne – nie zamierzam cię szukać. Jesteś wspomnieniem tego jaki byłem kiedyś. Bardzo miłym i ciepłym, ale jednak tylko wspomnieniem.
Robert

Z mojego gardła wydobył się szloch. Ty też jesteś moim wspomnieniem Robercie. Bardzo bolesnym, a jednocześnie wspaniałym, ale tylko wspomnieniem. Nienawidzę cię za to. Nie chcę byś był tylko czymś co kiedyś było, a co już nie wróci.
-Hej, co się dzieje? – siedząca obok mnie Veronica miała zmartwioną minę.
-Nic – czknęłam.
Zerknęła na zeszyt.
-To od twojego przyjaciela?
Kiwnęłam głową.
-Ból kiedyś minie.
Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się, z całych siły przytulając się do zeszytu, jakby mógł mi zastąpić wszystko co do tej pory straciłam.
-Zobaczysz ból minie i wszystko się ułoży. Teraz może być już tylko lepiej – gdy zamykałam oczy, mogę przysiąc, że kątem oka dostrzegłam na jej twarzy ulgę pomieszaną z zadowoleniem.
Ale w tamtej chwili to nie było ważne. Liczył się tylko zeszyt, zawierający opis ostatnich dni Roberta jakiego znałam. Co prawda zapisał to w kiepskim stylu, ale... to był on. Wszystko co po nim zostało.

Przepraszam, że dopiero dzisiaj, ale nie mam zbytnio dostępu do internetu. 


piątek, 15 maja 2015

Rozdział 11 "Ostatnie spotkanie"

-Tłumaczyłem ci - uśmiechnął się pocieszająco. - Nie możesz się z nim zobaczyć. Rozumiem, że brakuje ci przyjaciela...
-Ja też wkrótce zacznę żyć w zupełnie nowym środowisku - przerwałam mu. - Co mi wtedy przeszkodzi w spotkaniu się z Robertem?
-Misa... - zaczął ponownie Colen.
-Nie. Muszę się z nim spotkać. Muszę. Bez tego... bez tego nie wrócę do Anglii - powiedziałam stanowczo. - A ty mnie nie zmusisz.
-Mógłbym, ale...
-Ale tego nie zrobisz - znów weszłam mu w słowo.
Tym razem nie odpowiedział. Patrzył na mnie przenikliwie, a z jego ust zniknął uśmiech. Wyglądał jakby chciał mnie przeszyć spojrzeniem na wylot.
-Zmieniłaś się - przestał się martwić. Jego głos się ochłodził. - Załatwię ci to spotkanie. Jeden raz.
Wstał od biurka i ruszył w kierunku drzwi.
-Nigdy więcej nie proś mnie o naruszanie zasad - pociągnął za klamkę i spojrzał na mnie wyczekująco.
-Przyjęłam do wiadomości - co nie znaczy, że się do tego ustosunkuję.
Gdy byłam na korytarzu skierowałam się w stronę salonu.
W jednej chwili Colen się zmienił. Przestał być zmartwionym mentorem. Bardziej przypominał nieufnego dowódcę. Z tym że ja byłam nowym żołnierzem o wątpliwej reputacji. Zabolało.
Jeszcze za nim weszłam do pokoju usłyszałam rozmowę Veronici. Rozmawiała przez telefon z kimś komu przekazała opiekę nad ośrodkiem w Anglii:
-Będziemy za dwa dni. Przylot jest planowany na piątą po południu, niech samochód już czeka.... tak, wszystko przebiegło z planem... nie żyje...coś z nią nie tak. Już nie jest roztrzepana ani wesoła.... ja wiem, że po tym co się stało miała prawo się zmienić... dobrze, porozmawiamy, gdy wrócę. Do zobaczenia.
Dopiero, gdy usłyszałam jak siada na fotelu i wzdycha weszłam do pokoju. Spojrzała na mnie z niezadowoleniem i spytała:
-Dlaczego nikt nie dał ci nowych ubrań? I dlaczego szwendasz się po domu? Powinnaś odpoczywać - wstała. Wyrzucała z siebie coraz więcej pytań w coraz szybszym tempie. Nie mogłam na nie odpowiedzieć. Nie miałam na to czasu w trakcie jej tyrady.
Złapała mnie za ramię i wyprowadziła z pokoju. Czułam się jak małe dziecko. Co ja, iść sama nie umiem? Mimo to nie odezwałam się tylko spokojnie dałam się zaciągnąć na wyższe piętro. Ściany tu były pomalowane na jasny fiolet i tworzyły kontrast z ciemnymi drzwiami.
-To twój pokój - stwierdziła Veronica, otwierając pierwsze drzwi po lewo. - Obok jest pokój Lily i Kate. Jeśli będziesz czegoś chciała idź do nich.
Veronica zachowywała się co najmniej dziwnie. Rozbieganym, zaniepokojonym spojrzeniem biegała po wszystkim wokół starannie mnie omijając. Wyglądała jakby coś ją opętało albo przed czymś uciekała. Ale zarówno jedno jak i drugie jest niemożliwe. A jeszcze przed chwilą, w salonie wyglądała normalnie!
-Mam jeszcze parę spraw do załatwienie, więc cię zostawię. Na razie! - wyszła, odrobinę za głośno zamykając drzwi.
Zachowanie Veronici jest dziwne. Ale to nie ważne. Liczą się tylko dwie rzeczy. Aby opanować tę dziwną zdolność cofanie się w czasie i spotkać się z Robertem. Potem będę myśleć co dalej. 


Potem przyszło dużo wcześniej niż się spodziewałam. Rankiem następnego dnia, gdy jeszcze spałam, do pokoju wparowała Kate oznajmiając, że koniecznie muszę wstawać. Już, teraz, zaraz. Widać było, że coś ją poruszyło. Dała mi dżinsy i bluzkę, żebym nie paradowała w zakrwawionych ciuchach i zaprowadziła mnie do Colena. Oczywiście sama szybko stamtąd zwiała tłumacząc "niedysponowaniem z powodu złego powietrza". Nie wiem w jakich czasach takie wytłumaczenie było odbierane jako sensowne, a nie złośliwe. 
Rozmawiając ze sztucznie uśmiechającym się Colenem (jak widać to dziwne coś co go wczoraj kopnęło do tej pory mu nie przeszło) dowiedziałam się, że dzięki łasce jakiegoś tam szefa, zarządcy czy kogoś będę mogła spotkać się z Halderem. Oczywiście w miejscu do tego wyznaczonym i na ich warunkach, co martwiła Colena, ale mnie niespecjalnie. Nie ma nic dziwnego w tym, że chcą się zabezpieczyć z każdej strony, nie? Nieumiejętne negocjowanie Colena nie jest ich winą 
I właśnie w taki sposób wylądowałam w willi, w jakiejś małej mieścinie na północ od Tokio - obecnym miejscu zamieszkania Roberta. Miasteczko zamieszkane jedynie przez wampiry. Uroczo. 
 -Misa? - w wejściu do dużego salonu zmaterializował się Robert. 
Czułam jak całe napięcie, wszystkie wspomnienia złych rzeczy, które zdarzyły się odkąd odszedł, znikają. Było zupełnie tak jak gdybyśmy nigdy się nie rozstali.
-Po co chciałaś się ze mną spotkać? - czar prysł. Chłodny ton i obojętność w jego głosie przywróciły mnie do  rzeczywistości.
Już nie wyglądał jak mój Robert Halder - najlepszy przyjaciel, który mnie zaakceptował, gdy wszyscy inni się odwrócili. Teraz wyglądał jak stare wampiry, które co jakiś czas przewijały się przez Praesidium - wygląd posągu, zastygłe niczym maska rysy, zimno w spojrzeniu. Mało tego, czułam jak gdyby był inną osobą. Stał tak blisko mnie, ale... ale go nie było.
-Ja tylko... - głos uwiązł mi w gardle. Czułam się dziwnie. Jak gdybym rozmawiała z obcym. Odkaszlnęłam. - Chciałam cię zobaczyć.
-Widzisz. Osiągnęłaś swój cel. Czy to oznacza, że możesz już sobie pójść? - zatkało mnie.
 Gdy tu jechałam....chciałam wierzyć... nie... rozpaczliwie trzymałam się tej wiary, że gdy się spotkamy okaże się, że wszystko jest jak dawniej. Że to co mi obiecał, gdy się żegnaliśmy jest prawdą. Że pewnego dnia mnie odnajdzie. Ale skoro już teraz, po tak krótkiej rozłące jest taki... to co będzie za rok? Za pięć lat? Dziesięć? 
-Tak - tym razem mój głos brzmiał pewniej. To nie był mój Robert, a jedynie obcy człowiek. Ktoś kogo nigdy nie spotkałam. - Osiągnęłam swój cel. Trochę się zawiodłam, ale jakoś to przełknę.
-Brawo. W końcu dorosłaś - sarknął.
-Tak. Widzę, że ty też. Zmieniłeś się - uciekł wzrokiem na podłogę.
-Nie masz pojęcia jak bardzo. Nie mniej - rzucił w moją stronę paczkę owiniętą szarym papierem. - Byłaś moją ostatnią przyjaciółką. I nie ważne jak bardzo nie podoba mi się ten fakt... powinnaś wiedzieć - po tych słowach wyszedł.
A ja czułam się bardziej pusta niż kiedykolwiek wcześniej. Ostatnia bliska mi osoba... przestała istnieć. Nie mam nikogo. Bo Kate i Lily jak bardzo by nie chciały... nie są moją rodziną. I wątpię by stały się nią kiedykolwiek. 
Skoro już spotkałam się z... tym co zostało po moim przyjacielu zostało mi do zrobienia jedno: nauczyć się panować nad tym całym cofaniem się w czasie, a potem... coś się wymyśli.



Trochę krótko, wiem. Następnym razem będzie dłuższa notka.

sobota, 9 maja 2015

Ogłoszenie x3

Mam trzy ogłoszenie i niestety żadne z nich nie jest nowym rozdziałem. Po pierwsze: w ten weekend rozdział 11 się nie pojawi. Działo się u mnie całkiem sporo i nie miałam czasu usiąść spokojnie do pisania. Nową notkę najprawdopodobniej wstawię w piątek. Po drugie: część z was wie, że blog ma fp na facebook'u. Ale na tym blogu nie wstawiałam do niego linka, także:   

https://www.facebook.com/NatariaShadow?ref=hl

I po ostatnie (nijak to pasuje, wiem) mój poprzedni do którego hasło poszło nie powiem co robić w krzakach:
http://smierc-za-zycia.bloog.pl/
Zapraszam do czytania. 
To by było na tyle. Do piątku :D 

Obrazek na przyciągnięcie uwagi xd
Uwielbiam te słowa :D 

sobota, 2 maja 2015

Rozdział 10 "Talent"

-Zabij go i zdobądź moje zaufanie.
Cholera. Nie mogę. Nie zabiję. Drugi raz... tego nie da się usprawiedliwić. Nie... nie! Nie! 
Chyba się znowu zży... ekhem... zwrócę zawartość żołądka. 
-Ale Ladislaus... ja... nie mogę - powiedziałam słabo. Świetnie, taki protest to prawie rewolucja francuska! 
-Jak to, nie możesz, go zabić? 
I w tamtym momencie, gdy chciałam zacząć lamentować nie tylko mentalnie, ale także słownie wszystko ustało. Słowa. Myśli. Czas. Nie było kompletnie nic. Zupełnie jakbym znalazła się po środku niczego. Nie było w tym nic przyjemnego.
Ale stało się to o czym mówił Ladislaus. Moja wyjątkowa zdolność. Mój talent do czegoś. To czego tak bardzo chciał po prostu się pojawiło. Znikąd. Dosłownie. Oczywiście fakt, że byłam zagrożona (nie oszukujmy się, ostatnimi czasy to Stokrotka jest moim największym koszmarem) również miał ogromne znaczenie. A przynajmniej tak twierdził. Nie mam powodów by mu nie wierzyć, nie? 
W każdym bądź razie moja "zdolność" na niewiele mi się przydała, bo tak się składa, że jednostronna podróż donikąd nie była uwzględniona w moich najbliższych planach.
Nie mogłam chodzić, bo nie było po czym. Nie mogłam mówić, bo dźwięk tu się nie rozchodził. Jedynym wyjściem było unoszenie się w jednym miejscu. Nic ciekawego. Nic przydatnego. Nie mając żadnego twórczego zajęcia, zaczęłam rozmyślać nad sytuacją, która miała miejsce u Ladislausa. I BUM! Znalazłam się tam z powrotem. Tyle że teraz sytuacja działa się... do tyłu. Jakby ktoś cofał nagranie. 
Ladislaus mówi mi bym zabiła Kirishimę.
Kirishima zmierza w moją stroną. 
Teresa.
Wchodzimy do pokoju.
Tortury. Moje. Teresy.
Staruszka oferująca pomoc.
Moja ucieczka.
Rozstanie z Robertem.
Masa wydarzeń, których nie byłam świadkiem.
Obcy ludzie, wyglądający jak z innej epoki.
Powstające budynki.
Las. 
Zwierzęta.
Brak ludzi.
Brak zwierząt.
Sama ziemia.
To było jak oglądanie powstawania świata tyle, że od tyłu. Na koniec znów znalazłam się w pustce.  Byłam zszokowana. To co widziałam nie mogło mieć miejsca. Nie mogłam o tym myśleć, bo... nie znałam tego. Jestem pewna, że nigdy tego nie widziałam. Na próbę znów przywołałam w pamięci moment, w którym znalazłam się w pustce. Tylko, że tym razem skupiłam się na jednym konkretnym momencie, w którym Ladislaus kazała mi zabić Kirishimę. Jedna scena. Obrazek bez słów i ruchu. 
Właśnie tam się znalazłam. Patrzyłam na to wszystko z miejsca, w którym wtedy stałam (technicznie rzecz biorąc wciąż tam stoję) a oni byli nieruchomi niczym woskowe figury.
Obeszłam ich dookoła, zafascynowana niemożliwym. Mogłam ich dotknąć, uderzyć, kopnąć. Mogłam zrobić wszystko a oni nie reagowali.
I wtedy naszła mnie szalona myśl. Mogłam się uwolnić. Póki Ladislaus będzie blisko, ja nie będę naprawdę wolna. Jeśli uciekną on znów zacznie mnie szukać. A gdyby było możliwym teraz usunąć go z mojego życia raz na zawsze? Zemścić się za tortury, moje i Teresy, za to, że kazał mi ją zabić? Wtedy mogłabym uciec. 
Zaczęłam się gorączkowo rozglądać za jakąkolwiek bronią. Czymkolwiek. Wzrokiem szybko odszukałam nóż leżący w rogu pokoju. Jak w amoku rzuciłam się w jego kierunku, a potem nie namyślając się wbiłam go w Ladislausa. Gdy tylko to zrobiłam czułam jakby zeszło ze mnie całe napięcie i zdałam sobie sprawę z ponurego faktu: zabiłam. Znowu zabiłam. Tylko, że tym razem nie miałam wyrzutów sumienia. A jedynie chęć by było już po wszystkim. Po tej chwili, w której Ladislaus upadnie i już nigdy nie wstanie.
Tym razem nie znalazłam się w pustce. Nie było mnie też w chwili, która powinna się dziać po tym co się stało. Ja... widziałam wszystko. Wszystko co kiedykolwiek się stało. I nie było to przyjemne.

To miałam im powiedzieć? Nie mogłam. Nie oszukujmy się, nigdy nie zaakceptują tego, że to ja zabiłam Teresę i Ladislausa. Nie zrozumieją. A nawet gdyby przełknęli to (choćby z trudem) nigdy by mi nie zaufali. Pozbyli by się mnie w jak najszybszym tempie. Najlepiej na drugą półkulę. Byle jak najdalej od nich.
-No więc? Czekamy! - ponagliła mnie Kate.
-Wiem - westchnęłam cicho. - Ale ja... nie mogę wam powiedzieć. 
-Słucham?! Mój brat nie żyje! Mam prawo wiedzieć jak zginął! 
-Brat? - spojrzałam na nią zdziwiona.
-Tak. Lad.. był naszym bratem - powiedziała smutno Lily. - Dlatego chcemy wiedzieć jak zginął. Mamy do tego prawo.
Olśniło mnie. W pokoju byłam ja, Ladislaus i Kirishima. Co prawda on uciekł z przerażeniem, gdy tylko zobaczył jak w niewyjaśniony sposób zabiłam Stokrotkę (od razu przypisał morderstwo mi). Już nie myślał o pomszczeniu siostry. Widać miłość jego miłość szybko się ulotniła. 
Ale oni o tym nie wiedzą. 
-Gdy Lily weszła do pokoju - zaczęłam beznamiętnie - zobaczyła mnie oraz ciała Teresy i Ladislausa. Ale tam był ktoś jeszcze. Jakiś znajomy Stokrotki. Wywiązała się między nimi kłótnia. Doszło do rękoczynów. I okazało się, że Ladislaus wcale nie jest taki silny jak się wszystkim wydawało. tamten facet wygrał i zwiał. Ja... byłam zbyt zszokowana by zrobić cokolwiek. A potem weszła Lily i mnie stamtąd zabrała - zakończyłam.
-Skarbie! - Lily natychmiast mnie przytuliła. - Widziałaś to?! Moja biedna, moja kochana...
-Bez przesady Lily - wyswobodziłam się z jej objęć. - Jestem już dużą dziewczynką.  
Zerknęłam na resztę. Colen i Veronica cicho dyskutowali, a Kate wpatrywała się z wściekłością w sufit.
-A co się działo u was? - spytałam. - Dużo mnie ominęło?
-Tylko śmieszne plany akcji ratunkowej - mruknęła Kate. - Colen był beznadziejny. Zwołał masę ludzi z każdego kontynentu, a większość nie była potrzebna. Znacząca większość. Gdyby było nas dziesięć osób poradzilibyśmy sobie równie dobrze. 
-Wszelkie środki bezpieczeństwa jakie zastosowaliśmy były niezbędne - stwierdził Colen, patrząc na Kate spod przymrużonych powiek.
-Jasne, wmawiaj sobie - prychnęła dziewczyna w odpowiedzi.
-Nie wmawiam sobie! Nie zdajesz sobie sprawy... - zaczął mówić rozeźlony, ale Kate mu przerwała:
-Zdaję. Wiem więcej niż ci się wydaje!
-Niby o czym?
-O wszystkim! Ale ty robisz z siebie Bóg-wie-kogo i próbujesz pokazać jaki to jesteś prześwietny i jak we wszystkim masz rację!
-Nieprawda! To co robię jest podyktowane wyłącznie dobrem innych! Przede wszystkim moich podopiecznych!
-Jasne! Pan i zbawca świata się znalazł! Uważaj, bo się wzruszę!
-Czemu ty zawsze musisz zachowywać się jak suka?! - Colen nie wytrzymał. I to były słowa, które przebrały miarkę.
-Ja?! Lepiej ty mi powiedz czemu musisz się zachowywać jak ostatni dupek i egoista! Wszystko co robisz, robisz dlatego, że chcesz wdzięczności innych! Dowartościowujesz się, bo wiesz, że jesteś nikim! Nie widzisz nic prócz końca własnego nosa! - wydzierała się Kate,
-Dobra, wiem, że stare małżeństwa się kłócą i w ogóle, a on był okropnym mężem, wszyscy mamy prawo być źli, ale nie teraz - zainterweniowała Lily. - Wracajmy do Anglii. Tam zaszyjecie się w jakimś ustronnym miejscu i będziecie rzucać w siebie obelgami do końca swoich dni, co wy na to? - nikt jej nie odpowiedział. - Wszyscy za? To świetnie. Colen bądź tak dobry i przygotuj wszystko do podroży.
Mężczyzna po raz ostatni posłał Kate wściekłe spojrzenie i wyszedł trzaskając drzwiami.
-No pięknie, jeszcze będziesz walił drzwiami jak niezadowolona panna młoda! - wydarła się Kate i wyszła. Tymi samymi drzwi. Trzaskając jeszcze głośniej.
-Udawajmy, że to nie miało miejsca - zaproponowała po chwili ciszy Lily.
-Jestem za - odpowiedziała natychmiast Veronica.
-Ja też - poparłam ją. 
-W takim razie pójdę zarezerwować bilety. I zadzwonię do domu. Pewnie wszystko zajęło się ogniem, gdy tylko wyjechaliśmy - mruknęła Loss i wyszła, zamykając drzwi najdelikatniej jak się dało.
Spojrzałam wyczekująco na Lily.
-Opowiadaj.
-Niby co? - spytała zdziwiona.
-Co takiego się stało, że Colen i Kate się nienawidzą! 
-Oh, to... w sumie ostatnio nie stało się nic nowego, ale... - zawahała się. - Najlepiej będzie jeśli opowiem ci to od początku.
I opowiedziała. O małżeństwie Kate i Colena oraz jej i jego brata. O dzieciach. Wyjaśniła wszystkie zawirowania związane z potomkami. I dlaczego moja zdolność miała być taka wyjątkowa.
-Czekaj, stop! - zatrzymałam ją w pewnym momencie. - Chcesz mi wmówić, że kilkanaście pokoleń przed moimi rodzicami jesteście ty i Kate?
-Tak.
-Ale wychodzi na to, że w bardzo odległej przeszłości przodkowie moich rodziców byli spokrewnieni.
-Technicznie rzecz biorąc... tak. 
-Fuu! Po co mi to powiedziałaś? - zakryłam usta rękoma. Pięknie, tylko tego brakowało mi do szczęścia. Dowiedzieć się, że przodkiem mojego ojca była Lily, a matki - Kate. Wspaniałe zakończenia tej porąbanej historii.
-Ale tak dalekie pokrewieństwo to żadne pokrewieństwo! - pocieszyła mnie. - Przecież wszyscy pochodzimy od Adama i Ewy.
-Wierzysz w te brednie? 
-To religia. Nie brednie - powiedziała stanowczo.
-Zależy kto w co wierzy - wzruszyłam ramionami.
-Od teraz będziemy żyć jak rodzina. Ty, ja, Kate i Mello. Mamy tylko siebie - stwierdziła.
-Wow, wow... zwolnij. Rozumiem, że się cieszysz i w ogóle, ale... poznałyśmy się jakiś miesiąc temu i to na koleżeńskiej stopie. Wychodzi na to, że wiem o was tyle co nic. A po za tym, rodzina to ostatnie do czego mam w tej chwili głowę. Muszę wrócić do Anglii i uporządkować swoje życie - powiedziałam szybko.
O czym ona myśli? Polubiłam ją, ale na zabawę w rodzinę raczej nie mam ochoty. 
-Oh... ok - powiedziała cicho. 
-Możemy porozmawiać o czymś innym niż pokręcone drzewo genealogiczne? To co usłyszałam do tej pory w zupełności mi wystarczy - zasugerowałam.
Myślała nad czymś chwilę i wypaliła:
-Jaka jest twoja umiejętność?
-Słucham?
-Zdolność. Talent. Jak zwał tak zwał.   
- Nie wiem - skłamałam gładko.
-Hę? - zdziwiła się. - Niemożliwe! Przecież... nie czułaś się zagrożona, gdy... L-lad... - nie potrafiła wypowiedzieć jego imienia - cię porwał?
-Przez większość czasu byłam nieprzytomna - to nie było kłamstwo. Przynajmniej nie do końca. 
-Ahaś - spojrzała na mnie z powątpiewaniem. - Są jakieś sprawy, które chcesz załatwić zanim wrócimy do Anglii? - zmieniła temat.
-W sumie to... - zamyśliłam się. Przed oczami stanęła mi twarz Haldera - Chętnie dowiedziałabym się co u Roberta.
-Kogo?
-Tego idioty, który wszędzie się za mną szwendał - mimowolnie się uśmiechnęłam. Bo jak tu się nie śmiać kiedy myśli się o takim idiocie? Przecież dla niego powinni wymyślić specjalną terapię, by ochronić niewinną ludzkość!
-Tego, który ciągle podrywał Kate?
-I ciebie. I wszystko inne co się rusza - dopowiedziałam.
-Myślę, że będziesz musiała o tym pogadać z Colenem, bo sama raczej go nie znajdziesz.
-Wątpię żeby był w nastroju - mruknęłam. - Ta kłótnia z Kate...
-Nie przejmuj się - machnęła beztrosko ręką. - Odkąd Kate mu o sobie przypomniała ciągle się kłócą. Nie ma zmiłuj. Jeśli masz zamiar czekać aż wszystko się uspokoi to możesz się nie doczekać. 
-Taa.. w takim razie... pójdę go poszukać - mruknęłam i ruszyłam w kierunku wyjścia.
-Drugie drzwi po lewo od końca korytarza - zawołała, gdy zamykałam drzwi.
Skinęłam głową, chociaż ona nie mogła tego zobaczyć i ruszyłam w kierunku wskazanych drzwi. Jak się okazało nie aż tak trudno było je znaleźć, bo ktoś, zapewne Kate, wydrapał na nich napis DUPEK. Nie chcę wiedzieć jakiego narzędzia do tego użyła. Raczej nie paznokci... chyba... w tym momencie wszystko się zamazało, a po chwili znów stałam przed drzwiami do pokoju Colena, tyle że teraz nie różniły się niczym od wszystkich innych na korytarzu. Nieoczekiwanie z pokoju obok wyszła Kate z długi i ostrym nożem. Wyglądał na solidny. 
Podeszła do drzwi, ustała dokładnie obok mnie i nie zwracając na nic uwagi wbiła nóż w drzwi. Nie przebił ich na wylot. Pociągnęła nożem w dół, wyjęła go, po czym znowu wbiła i kolisty ruchem przejechała po drzwiach. Po chwili na drzwiach znów widniało słowo DUPEK, a ona patrzyła na to z zadowoleniem.
-Zobaczymy co teraz zrobisz - mruknęła i ruszyła w kierunku drzwi wyjściowych.  Jej sylwetka zaczęła się rozmazywać, a ja zostałam sama na korytarzu. 
Czy już zawsze tak będzie? Zacznę zastanawiać się nad czymś co miało miejsce i nagle się tam znajdę? Jakoś nie uśmiecha mi się tak skakać w przeszłość przez resztę życia...
-Misa! - przede mną stał Colen i wpatrywał się we mnie zmartwionym wzrokiem.
-Tak? 
-Pytałem co tu robisz.
-Ach tak. Chciałam żebyś pomógł mi odnaleźć Roberta przed wyjazdem - powiedziałam na jednym wydechu.
-Co? Misa, to niemożliwe.
-Dlaczego? 
Westchnął.
-Wejdź do środka, wszystko ci wyjaśnię. 
Gdy już oboje siedzieliśmy na wygodnych krzesłach po obu stronach biurka (nigdzie nie było łóżka, czy ona w ogóle sypia?!) powtórnie westchnął i zaczął mówić:
-Jak dobrze wiesz działania naszej organizacji są określane przez jasne zasady - zaczął.
-Wiem. Zasady wymyślone przez ciebie - wtrąciłam.
-Dokładnie. Jedną z nich jest dawanie naszym podopiecznym nowego życia, z dala od wspomnień, starych przyjaciół czy rodziny. Dzięki temu są bezpieczni - kontynuował. - Ten model sprawdza się od setek lat. Nikt się nie skarży. Dbamy o to by każdy zadomowił się w nowej rzeczywistości i nie tęsknił za starą.
-I co z tego? - przerwałam mu. - Chcę się spotkać z Robertem. Poznaliśmy się, gdy on był już wampirem. Wiem o nim.
-Tak, Miso, ale to nie zmienia faktu, że - urwał. - Należysz do przeszłości Roberta. Nie możecie się spotkać.
Auć. Zabolało. Nie żeby coś, ale bycie zaliczoną do przeszłości najlepszego przyjaciela nie jest czymś szczególnie miłym....
-Colen, ty mnie chyba nie zrozumiałeś - powiedziałam cicho, wbijając w niego wzrok. - Ja muszę się spotkać z Robertem. 


To już wiemy dlaczego Stokrotka nie żyje xd