piątek, 15 maja 2015

Rozdział 11 "Ostatnie spotkanie"

-Tłumaczyłem ci - uśmiechnął się pocieszająco. - Nie możesz się z nim zobaczyć. Rozumiem, że brakuje ci przyjaciela...
-Ja też wkrótce zacznę żyć w zupełnie nowym środowisku - przerwałam mu. - Co mi wtedy przeszkodzi w spotkaniu się z Robertem?
-Misa... - zaczął ponownie Colen.
-Nie. Muszę się z nim spotkać. Muszę. Bez tego... bez tego nie wrócę do Anglii - powiedziałam stanowczo. - A ty mnie nie zmusisz.
-Mógłbym, ale...
-Ale tego nie zrobisz - znów weszłam mu w słowo.
Tym razem nie odpowiedział. Patrzył na mnie przenikliwie, a z jego ust zniknął uśmiech. Wyglądał jakby chciał mnie przeszyć spojrzeniem na wylot.
-Zmieniłaś się - przestał się martwić. Jego głos się ochłodził. - Załatwię ci to spotkanie. Jeden raz.
Wstał od biurka i ruszył w kierunku drzwi.
-Nigdy więcej nie proś mnie o naruszanie zasad - pociągnął za klamkę i spojrzał na mnie wyczekująco.
-Przyjęłam do wiadomości - co nie znaczy, że się do tego ustosunkuję.
Gdy byłam na korytarzu skierowałam się w stronę salonu.
W jednej chwili Colen się zmienił. Przestał być zmartwionym mentorem. Bardziej przypominał nieufnego dowódcę. Z tym że ja byłam nowym żołnierzem o wątpliwej reputacji. Zabolało.
Jeszcze za nim weszłam do pokoju usłyszałam rozmowę Veronici. Rozmawiała przez telefon z kimś komu przekazała opiekę nad ośrodkiem w Anglii:
-Będziemy za dwa dni. Przylot jest planowany na piątą po południu, niech samochód już czeka.... tak, wszystko przebiegło z planem... nie żyje...coś z nią nie tak. Już nie jest roztrzepana ani wesoła.... ja wiem, że po tym co się stało miała prawo się zmienić... dobrze, porozmawiamy, gdy wrócę. Do zobaczenia.
Dopiero, gdy usłyszałam jak siada na fotelu i wzdycha weszłam do pokoju. Spojrzała na mnie z niezadowoleniem i spytała:
-Dlaczego nikt nie dał ci nowych ubrań? I dlaczego szwendasz się po domu? Powinnaś odpoczywać - wstała. Wyrzucała z siebie coraz więcej pytań w coraz szybszym tempie. Nie mogłam na nie odpowiedzieć. Nie miałam na to czasu w trakcie jej tyrady.
Złapała mnie za ramię i wyprowadziła z pokoju. Czułam się jak małe dziecko. Co ja, iść sama nie umiem? Mimo to nie odezwałam się tylko spokojnie dałam się zaciągnąć na wyższe piętro. Ściany tu były pomalowane na jasny fiolet i tworzyły kontrast z ciemnymi drzwiami.
-To twój pokój - stwierdziła Veronica, otwierając pierwsze drzwi po lewo. - Obok jest pokój Lily i Kate. Jeśli będziesz czegoś chciała idź do nich.
Veronica zachowywała się co najmniej dziwnie. Rozbieganym, zaniepokojonym spojrzeniem biegała po wszystkim wokół starannie mnie omijając. Wyglądała jakby coś ją opętało albo przed czymś uciekała. Ale zarówno jedno jak i drugie jest niemożliwe. A jeszcze przed chwilą, w salonie wyglądała normalnie!
-Mam jeszcze parę spraw do załatwienie, więc cię zostawię. Na razie! - wyszła, odrobinę za głośno zamykając drzwi.
Zachowanie Veronici jest dziwne. Ale to nie ważne. Liczą się tylko dwie rzeczy. Aby opanować tę dziwną zdolność cofanie się w czasie i spotkać się z Robertem. Potem będę myśleć co dalej. 


Potem przyszło dużo wcześniej niż się spodziewałam. Rankiem następnego dnia, gdy jeszcze spałam, do pokoju wparowała Kate oznajmiając, że koniecznie muszę wstawać. Już, teraz, zaraz. Widać było, że coś ją poruszyło. Dała mi dżinsy i bluzkę, żebym nie paradowała w zakrwawionych ciuchach i zaprowadziła mnie do Colena. Oczywiście sama szybko stamtąd zwiała tłumacząc "niedysponowaniem z powodu złego powietrza". Nie wiem w jakich czasach takie wytłumaczenie było odbierane jako sensowne, a nie złośliwe. 
Rozmawiając ze sztucznie uśmiechającym się Colenem (jak widać to dziwne coś co go wczoraj kopnęło do tej pory mu nie przeszło) dowiedziałam się, że dzięki łasce jakiegoś tam szefa, zarządcy czy kogoś będę mogła spotkać się z Halderem. Oczywiście w miejscu do tego wyznaczonym i na ich warunkach, co martwiła Colena, ale mnie niespecjalnie. Nie ma nic dziwnego w tym, że chcą się zabezpieczyć z każdej strony, nie? Nieumiejętne negocjowanie Colena nie jest ich winą 
I właśnie w taki sposób wylądowałam w willi, w jakiejś małej mieścinie na północ od Tokio - obecnym miejscu zamieszkania Roberta. Miasteczko zamieszkane jedynie przez wampiry. Uroczo. 
 -Misa? - w wejściu do dużego salonu zmaterializował się Robert. 
Czułam jak całe napięcie, wszystkie wspomnienia złych rzeczy, które zdarzyły się odkąd odszedł, znikają. Było zupełnie tak jak gdybyśmy nigdy się nie rozstali.
-Po co chciałaś się ze mną spotkać? - czar prysł. Chłodny ton i obojętność w jego głosie przywróciły mnie do  rzeczywistości.
Już nie wyglądał jak mój Robert Halder - najlepszy przyjaciel, który mnie zaakceptował, gdy wszyscy inni się odwrócili. Teraz wyglądał jak stare wampiry, które co jakiś czas przewijały się przez Praesidium - wygląd posągu, zastygłe niczym maska rysy, zimno w spojrzeniu. Mało tego, czułam jak gdyby był inną osobą. Stał tak blisko mnie, ale... ale go nie było.
-Ja tylko... - głos uwiązł mi w gardle. Czułam się dziwnie. Jak gdybym rozmawiała z obcym. Odkaszlnęłam. - Chciałam cię zobaczyć.
-Widzisz. Osiągnęłaś swój cel. Czy to oznacza, że możesz już sobie pójść? - zatkało mnie.
 Gdy tu jechałam....chciałam wierzyć... nie... rozpaczliwie trzymałam się tej wiary, że gdy się spotkamy okaże się, że wszystko jest jak dawniej. Że to co mi obiecał, gdy się żegnaliśmy jest prawdą. Że pewnego dnia mnie odnajdzie. Ale skoro już teraz, po tak krótkiej rozłące jest taki... to co będzie za rok? Za pięć lat? Dziesięć? 
-Tak - tym razem mój głos brzmiał pewniej. To nie był mój Robert, a jedynie obcy człowiek. Ktoś kogo nigdy nie spotkałam. - Osiągnęłam swój cel. Trochę się zawiodłam, ale jakoś to przełknę.
-Brawo. W końcu dorosłaś - sarknął.
-Tak. Widzę, że ty też. Zmieniłeś się - uciekł wzrokiem na podłogę.
-Nie masz pojęcia jak bardzo. Nie mniej - rzucił w moją stronę paczkę owiniętą szarym papierem. - Byłaś moją ostatnią przyjaciółką. I nie ważne jak bardzo nie podoba mi się ten fakt... powinnaś wiedzieć - po tych słowach wyszedł.
A ja czułam się bardziej pusta niż kiedykolwiek wcześniej. Ostatnia bliska mi osoba... przestała istnieć. Nie mam nikogo. Bo Kate i Lily jak bardzo by nie chciały... nie są moją rodziną. I wątpię by stały się nią kiedykolwiek. 
Skoro już spotkałam się z... tym co zostało po moim przyjacielu zostało mi do zrobienia jedno: nauczyć się panować nad tym całym cofaniem się w czasie, a potem... coś się wymyśli.



Trochę krótko, wiem. Następnym razem będzie dłuższa notka.

3 komentarze:

  1. Ej Ty weź wgl, łezka mi się zakręciła w oku. I jak tu się nie wczuć. to było takie... emocjonalne. A miałam Roberta za luz-gościa. Heh. A Misa wydaje mi się podobna do Eleny z TVD. Colen to miękka klucha skrywająca się pod maską stanowczego, pewnego siebie szefa. Ale obiekcje XD. Nie no, dobra. Weny! I czekam na nexta :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na następne, bardzo fajnie piszesz:)

    Zapraszam do mnie, jeśli Ci się spodoba- zaobserwuj:) :
    KLIK--> http://julia-iggy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie zabierajcie mi Roberta ><
    Muszę przyznać zabolało :(
    Nie ukrywam nadziei , że wróci z wielkim hukiem ~
    No ale cóż jak na razie życzę weny ;)
    [*] zniczu dla Robcia

    OdpowiedzUsuń