sobota, 2 maja 2015

Rozdział 10 "Talent"

-Zabij go i zdobądź moje zaufanie.
Cholera. Nie mogę. Nie zabiję. Drugi raz... tego nie da się usprawiedliwić. Nie... nie! Nie! 
Chyba się znowu zży... ekhem... zwrócę zawartość żołądka. 
-Ale Ladislaus... ja... nie mogę - powiedziałam słabo. Świetnie, taki protest to prawie rewolucja francuska! 
-Jak to, nie możesz, go zabić? 
I w tamtym momencie, gdy chciałam zacząć lamentować nie tylko mentalnie, ale także słownie wszystko ustało. Słowa. Myśli. Czas. Nie było kompletnie nic. Zupełnie jakbym znalazła się po środku niczego. Nie było w tym nic przyjemnego.
Ale stało się to o czym mówił Ladislaus. Moja wyjątkowa zdolność. Mój talent do czegoś. To czego tak bardzo chciał po prostu się pojawiło. Znikąd. Dosłownie. Oczywiście fakt, że byłam zagrożona (nie oszukujmy się, ostatnimi czasy to Stokrotka jest moim największym koszmarem) również miał ogromne znaczenie. A przynajmniej tak twierdził. Nie mam powodów by mu nie wierzyć, nie? 
W każdym bądź razie moja "zdolność" na niewiele mi się przydała, bo tak się składa, że jednostronna podróż donikąd nie była uwzględniona w moich najbliższych planach.
Nie mogłam chodzić, bo nie było po czym. Nie mogłam mówić, bo dźwięk tu się nie rozchodził. Jedynym wyjściem było unoszenie się w jednym miejscu. Nic ciekawego. Nic przydatnego. Nie mając żadnego twórczego zajęcia, zaczęłam rozmyślać nad sytuacją, która miała miejsce u Ladislausa. I BUM! Znalazłam się tam z powrotem. Tyle że teraz sytuacja działa się... do tyłu. Jakby ktoś cofał nagranie. 
Ladislaus mówi mi bym zabiła Kirishimę.
Kirishima zmierza w moją stroną. 
Teresa.
Wchodzimy do pokoju.
Tortury. Moje. Teresy.
Staruszka oferująca pomoc.
Moja ucieczka.
Rozstanie z Robertem.
Masa wydarzeń, których nie byłam świadkiem.
Obcy ludzie, wyglądający jak z innej epoki.
Powstające budynki.
Las. 
Zwierzęta.
Brak ludzi.
Brak zwierząt.
Sama ziemia.
To było jak oglądanie powstawania świata tyle, że od tyłu. Na koniec znów znalazłam się w pustce.  Byłam zszokowana. To co widziałam nie mogło mieć miejsca. Nie mogłam o tym myśleć, bo... nie znałam tego. Jestem pewna, że nigdy tego nie widziałam. Na próbę znów przywołałam w pamięci moment, w którym znalazłam się w pustce. Tylko, że tym razem skupiłam się na jednym konkretnym momencie, w którym Ladislaus kazała mi zabić Kirishimę. Jedna scena. Obrazek bez słów i ruchu. 
Właśnie tam się znalazłam. Patrzyłam na to wszystko z miejsca, w którym wtedy stałam (technicznie rzecz biorąc wciąż tam stoję) a oni byli nieruchomi niczym woskowe figury.
Obeszłam ich dookoła, zafascynowana niemożliwym. Mogłam ich dotknąć, uderzyć, kopnąć. Mogłam zrobić wszystko a oni nie reagowali.
I wtedy naszła mnie szalona myśl. Mogłam się uwolnić. Póki Ladislaus będzie blisko, ja nie będę naprawdę wolna. Jeśli uciekną on znów zacznie mnie szukać. A gdyby było możliwym teraz usunąć go z mojego życia raz na zawsze? Zemścić się za tortury, moje i Teresy, za to, że kazał mi ją zabić? Wtedy mogłabym uciec. 
Zaczęłam się gorączkowo rozglądać za jakąkolwiek bronią. Czymkolwiek. Wzrokiem szybko odszukałam nóż leżący w rogu pokoju. Jak w amoku rzuciłam się w jego kierunku, a potem nie namyślając się wbiłam go w Ladislausa. Gdy tylko to zrobiłam czułam jakby zeszło ze mnie całe napięcie i zdałam sobie sprawę z ponurego faktu: zabiłam. Znowu zabiłam. Tylko, że tym razem nie miałam wyrzutów sumienia. A jedynie chęć by było już po wszystkim. Po tej chwili, w której Ladislaus upadnie i już nigdy nie wstanie.
Tym razem nie znalazłam się w pustce. Nie było mnie też w chwili, która powinna się dziać po tym co się stało. Ja... widziałam wszystko. Wszystko co kiedykolwiek się stało. I nie było to przyjemne.

To miałam im powiedzieć? Nie mogłam. Nie oszukujmy się, nigdy nie zaakceptują tego, że to ja zabiłam Teresę i Ladislausa. Nie zrozumieją. A nawet gdyby przełknęli to (choćby z trudem) nigdy by mi nie zaufali. Pozbyli by się mnie w jak najszybszym tempie. Najlepiej na drugą półkulę. Byle jak najdalej od nich.
-No więc? Czekamy! - ponagliła mnie Kate.
-Wiem - westchnęłam cicho. - Ale ja... nie mogę wam powiedzieć. 
-Słucham?! Mój brat nie żyje! Mam prawo wiedzieć jak zginął! 
-Brat? - spojrzałam na nią zdziwiona.
-Tak. Lad.. był naszym bratem - powiedziała smutno Lily. - Dlatego chcemy wiedzieć jak zginął. Mamy do tego prawo.
Olśniło mnie. W pokoju byłam ja, Ladislaus i Kirishima. Co prawda on uciekł z przerażeniem, gdy tylko zobaczył jak w niewyjaśniony sposób zabiłam Stokrotkę (od razu przypisał morderstwo mi). Już nie myślał o pomszczeniu siostry. Widać miłość jego miłość szybko się ulotniła. 
Ale oni o tym nie wiedzą. 
-Gdy Lily weszła do pokoju - zaczęłam beznamiętnie - zobaczyła mnie oraz ciała Teresy i Ladislausa. Ale tam był ktoś jeszcze. Jakiś znajomy Stokrotki. Wywiązała się między nimi kłótnia. Doszło do rękoczynów. I okazało się, że Ladislaus wcale nie jest taki silny jak się wszystkim wydawało. tamten facet wygrał i zwiał. Ja... byłam zbyt zszokowana by zrobić cokolwiek. A potem weszła Lily i mnie stamtąd zabrała - zakończyłam.
-Skarbie! - Lily natychmiast mnie przytuliła. - Widziałaś to?! Moja biedna, moja kochana...
-Bez przesady Lily - wyswobodziłam się z jej objęć. - Jestem już dużą dziewczynką.  
Zerknęłam na resztę. Colen i Veronica cicho dyskutowali, a Kate wpatrywała się z wściekłością w sufit.
-A co się działo u was? - spytałam. - Dużo mnie ominęło?
-Tylko śmieszne plany akcji ratunkowej - mruknęła Kate. - Colen był beznadziejny. Zwołał masę ludzi z każdego kontynentu, a większość nie była potrzebna. Znacząca większość. Gdyby było nas dziesięć osób poradzilibyśmy sobie równie dobrze. 
-Wszelkie środki bezpieczeństwa jakie zastosowaliśmy były niezbędne - stwierdził Colen, patrząc na Kate spod przymrużonych powiek.
-Jasne, wmawiaj sobie - prychnęła dziewczyna w odpowiedzi.
-Nie wmawiam sobie! Nie zdajesz sobie sprawy... - zaczął mówić rozeźlony, ale Kate mu przerwała:
-Zdaję. Wiem więcej niż ci się wydaje!
-Niby o czym?
-O wszystkim! Ale ty robisz z siebie Bóg-wie-kogo i próbujesz pokazać jaki to jesteś prześwietny i jak we wszystkim masz rację!
-Nieprawda! To co robię jest podyktowane wyłącznie dobrem innych! Przede wszystkim moich podopiecznych!
-Jasne! Pan i zbawca świata się znalazł! Uważaj, bo się wzruszę!
-Czemu ty zawsze musisz zachowywać się jak suka?! - Colen nie wytrzymał. I to były słowa, które przebrały miarkę.
-Ja?! Lepiej ty mi powiedz czemu musisz się zachowywać jak ostatni dupek i egoista! Wszystko co robisz, robisz dlatego, że chcesz wdzięczności innych! Dowartościowujesz się, bo wiesz, że jesteś nikim! Nie widzisz nic prócz końca własnego nosa! - wydzierała się Kate,
-Dobra, wiem, że stare małżeństwa się kłócą i w ogóle, a on był okropnym mężem, wszyscy mamy prawo być źli, ale nie teraz - zainterweniowała Lily. - Wracajmy do Anglii. Tam zaszyjecie się w jakimś ustronnym miejscu i będziecie rzucać w siebie obelgami do końca swoich dni, co wy na to? - nikt jej nie odpowiedział. - Wszyscy za? To świetnie. Colen bądź tak dobry i przygotuj wszystko do podroży.
Mężczyzna po raz ostatni posłał Kate wściekłe spojrzenie i wyszedł trzaskając drzwiami.
-No pięknie, jeszcze będziesz walił drzwiami jak niezadowolona panna młoda! - wydarła się Kate i wyszła. Tymi samymi drzwi. Trzaskając jeszcze głośniej.
-Udawajmy, że to nie miało miejsca - zaproponowała po chwili ciszy Lily.
-Jestem za - odpowiedziała natychmiast Veronica.
-Ja też - poparłam ją. 
-W takim razie pójdę zarezerwować bilety. I zadzwonię do domu. Pewnie wszystko zajęło się ogniem, gdy tylko wyjechaliśmy - mruknęła Loss i wyszła, zamykając drzwi najdelikatniej jak się dało.
Spojrzałam wyczekująco na Lily.
-Opowiadaj.
-Niby co? - spytała zdziwiona.
-Co takiego się stało, że Colen i Kate się nienawidzą! 
-Oh, to... w sumie ostatnio nie stało się nic nowego, ale... - zawahała się. - Najlepiej będzie jeśli opowiem ci to od początku.
I opowiedziała. O małżeństwie Kate i Colena oraz jej i jego brata. O dzieciach. Wyjaśniła wszystkie zawirowania związane z potomkami. I dlaczego moja zdolność miała być taka wyjątkowa.
-Czekaj, stop! - zatrzymałam ją w pewnym momencie. - Chcesz mi wmówić, że kilkanaście pokoleń przed moimi rodzicami jesteście ty i Kate?
-Tak.
-Ale wychodzi na to, że w bardzo odległej przeszłości przodkowie moich rodziców byli spokrewnieni.
-Technicznie rzecz biorąc... tak. 
-Fuu! Po co mi to powiedziałaś? - zakryłam usta rękoma. Pięknie, tylko tego brakowało mi do szczęścia. Dowiedzieć się, że przodkiem mojego ojca była Lily, a matki - Kate. Wspaniałe zakończenia tej porąbanej historii.
-Ale tak dalekie pokrewieństwo to żadne pokrewieństwo! - pocieszyła mnie. - Przecież wszyscy pochodzimy od Adama i Ewy.
-Wierzysz w te brednie? 
-To religia. Nie brednie - powiedziała stanowczo.
-Zależy kto w co wierzy - wzruszyłam ramionami.
-Od teraz będziemy żyć jak rodzina. Ty, ja, Kate i Mello. Mamy tylko siebie - stwierdziła.
-Wow, wow... zwolnij. Rozumiem, że się cieszysz i w ogóle, ale... poznałyśmy się jakiś miesiąc temu i to na koleżeńskiej stopie. Wychodzi na to, że wiem o was tyle co nic. A po za tym, rodzina to ostatnie do czego mam w tej chwili głowę. Muszę wrócić do Anglii i uporządkować swoje życie - powiedziałam szybko.
O czym ona myśli? Polubiłam ją, ale na zabawę w rodzinę raczej nie mam ochoty. 
-Oh... ok - powiedziała cicho. 
-Możemy porozmawiać o czymś innym niż pokręcone drzewo genealogiczne? To co usłyszałam do tej pory w zupełności mi wystarczy - zasugerowałam.
Myślała nad czymś chwilę i wypaliła:
-Jaka jest twoja umiejętność?
-Słucham?
-Zdolność. Talent. Jak zwał tak zwał.   
- Nie wiem - skłamałam gładko.
-Hę? - zdziwiła się. - Niemożliwe! Przecież... nie czułaś się zagrożona, gdy... L-lad... - nie potrafiła wypowiedzieć jego imienia - cię porwał?
-Przez większość czasu byłam nieprzytomna - to nie było kłamstwo. Przynajmniej nie do końca. 
-Ahaś - spojrzała na mnie z powątpiewaniem. - Są jakieś sprawy, które chcesz załatwić zanim wrócimy do Anglii? - zmieniła temat.
-W sumie to... - zamyśliłam się. Przed oczami stanęła mi twarz Haldera - Chętnie dowiedziałabym się co u Roberta.
-Kogo?
-Tego idioty, który wszędzie się za mną szwendał - mimowolnie się uśmiechnęłam. Bo jak tu się nie śmiać kiedy myśli się o takim idiocie? Przecież dla niego powinni wymyślić specjalną terapię, by ochronić niewinną ludzkość!
-Tego, który ciągle podrywał Kate?
-I ciebie. I wszystko inne co się rusza - dopowiedziałam.
-Myślę, że będziesz musiała o tym pogadać z Colenem, bo sama raczej go nie znajdziesz.
-Wątpię żeby był w nastroju - mruknęłam. - Ta kłótnia z Kate...
-Nie przejmuj się - machnęła beztrosko ręką. - Odkąd Kate mu o sobie przypomniała ciągle się kłócą. Nie ma zmiłuj. Jeśli masz zamiar czekać aż wszystko się uspokoi to możesz się nie doczekać. 
-Taa.. w takim razie... pójdę go poszukać - mruknęłam i ruszyłam w kierunku wyjścia.
-Drugie drzwi po lewo od końca korytarza - zawołała, gdy zamykałam drzwi.
Skinęłam głową, chociaż ona nie mogła tego zobaczyć i ruszyłam w kierunku wskazanych drzwi. Jak się okazało nie aż tak trudno było je znaleźć, bo ktoś, zapewne Kate, wydrapał na nich napis DUPEK. Nie chcę wiedzieć jakiego narzędzia do tego użyła. Raczej nie paznokci... chyba... w tym momencie wszystko się zamazało, a po chwili znów stałam przed drzwiami do pokoju Colena, tyle że teraz nie różniły się niczym od wszystkich innych na korytarzu. Nieoczekiwanie z pokoju obok wyszła Kate z długi i ostrym nożem. Wyglądał na solidny. 
Podeszła do drzwi, ustała dokładnie obok mnie i nie zwracając na nic uwagi wbiła nóż w drzwi. Nie przebił ich na wylot. Pociągnęła nożem w dół, wyjęła go, po czym znowu wbiła i kolisty ruchem przejechała po drzwiach. Po chwili na drzwiach znów widniało słowo DUPEK, a ona patrzyła na to z zadowoleniem.
-Zobaczymy co teraz zrobisz - mruknęła i ruszyła w kierunku drzwi wyjściowych.  Jej sylwetka zaczęła się rozmazywać, a ja zostałam sama na korytarzu. 
Czy już zawsze tak będzie? Zacznę zastanawiać się nad czymś co miało miejsce i nagle się tam znajdę? Jakoś nie uśmiecha mi się tak skakać w przeszłość przez resztę życia...
-Misa! - przede mną stał Colen i wpatrywał się we mnie zmartwionym wzrokiem.
-Tak? 
-Pytałem co tu robisz.
-Ach tak. Chciałam żebyś pomógł mi odnaleźć Roberta przed wyjazdem - powiedziałam na jednym wydechu.
-Co? Misa, to niemożliwe.
-Dlaczego? 
Westchnął.
-Wejdź do środka, wszystko ci wyjaśnię. 
Gdy już oboje siedzieliśmy na wygodnych krzesłach po obu stronach biurka (nigdzie nie było łóżka, czy ona w ogóle sypia?!) powtórnie westchnął i zaczął mówić:
-Jak dobrze wiesz działania naszej organizacji są określane przez jasne zasady - zaczął.
-Wiem. Zasady wymyślone przez ciebie - wtrąciłam.
-Dokładnie. Jedną z nich jest dawanie naszym podopiecznym nowego życia, z dala od wspomnień, starych przyjaciół czy rodziny. Dzięki temu są bezpieczni - kontynuował. - Ten model sprawdza się od setek lat. Nikt się nie skarży. Dbamy o to by każdy zadomowił się w nowej rzeczywistości i nie tęsknił za starą.
-I co z tego? - przerwałam mu. - Chcę się spotkać z Robertem. Poznaliśmy się, gdy on był już wampirem. Wiem o nim.
-Tak, Miso, ale to nie zmienia faktu, że - urwał. - Należysz do przeszłości Roberta. Nie możecie się spotkać.
Auć. Zabolało. Nie żeby coś, ale bycie zaliczoną do przeszłości najlepszego przyjaciela nie jest czymś szczególnie miłym....
-Colen, ty mnie chyba nie zrozumiałeś - powiedziałam cicho, wbijając w niego wzrok. - Ja muszę się spotkać z Robertem. 


To już wiemy dlaczego Stokrotka nie żyje xd 

2 komentarze:

  1. Teraz dopiero zauważyłam, że coś szybko ją wydostali...Hmmm...Ale to szczegół
    -Tylko śmieszne plany akcji ratunkowej[reszta wypowiedzi]- w tym momencie padłam.
    Fajny rozdział :) Czekam na nexta

    W międzyczasie zapraszam do mnie, dopiero zaczynam, ale jakaś opinia zawsze się przyda
    http://shade-of-scream.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń