wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział 15 "Cisza"

Jak według was wygląda przepis na idealny absurd? Albo komedię? Kiedyś rozważałam karierę pisarską, ale wobec mojego braku talentu i stanowczych sprzeciwów rodziców (dokładniej mamy, która zdusiła ten pomysł w zarodku) zrezygnowałam. To nie tak, że teraz myślę do tego wrócić. Nie, już mówiłam, że nie mam talentu. Ale przyszło mi do głowy, że gdybym chciała to moje życie przypomina każdy gatunek. Wystarczy przedstawić to w odpowiednim tle. Przykładowo, gdyby w tle puszczać na przemian "Bring me to life" Evanescence i "So cold" Ben Cocks'a wypadła by z tego smutna historia przeplatana beznadziejną akcją. Ale gdyby podkładem było by coś w zupełnie innym, wesołym stylu, wyszła by opowieść o niezbyt rozgarniętej nastolatce, która ma co i rusz robi coś głupiego... chowanie się przed Ladislausem, potem te wydarzenia w Japonii, powrót do Anglii i ucieczka... jaki w tym wszystkim sens? Patrząc z perspektywy czasu - gdzie w tym jakakolwiek analogia? 
-Hej, ziemia do Misy! Eee... to jest do Evelyn...emm... do ciebie, no! - ręka poruszająca się z prędkością światła i męski głos to chyba przypomnienie, że moje rozważania zaszły za daleko, prawda? Bo tak w gwoli informacji stwierdzam, że jedziemy do nowego domu. Gdyby ktoś chciał wiedzieć.
-Co jest?
-Rozumiem, że polubiłaś ten samochód - zaczął całkiem poważnym tonem. -Jeśli będziesz chciała, to jestem pewien, że możesz zamówić sobie go na bliżej nieokreślony czas i za odpowiednią opłatę pan taksówkarz zrealizuje twoje zlecenia, ale póki co, musisz wysiąść. 
Poważny ton i dziwaczna treść dały komiczny efekt. Przynajmniej dla mnie, bo gdy ja wybuchnęłam śmiechem nie dołączył do mnie nikt z wyjątkiem Mike'a. Całą reszta patrzyła na nas jak na dwójkę idiotów. Prócz Lily. Ona chyba widziała rozczulających idiotów. Ale mniejsza. 
Gdy w końcu udało nam (czyt, mi) wysiąść nadszedł czas na oglądanie domu. Z zewnątrz wyglądał zwyczajnie. Ot, pomalowane na nijaki kolor ściany i ciemny dach. Dwa piętra, kilka okien, drzwi frontowe. Za to w środku - zupełnie inny wymiar! Nie powiem, że wyglądał jak wyjęty z najnowszego numeru magazynu dla bogaczy, ale raczej nie o to w tym chodzi, nie? Całość sprawiała przytulne wrażenie. Pozorowała bezpieczeństwo - coś za czymś tęsknie od dawna, 
-I jak wam się podoba? - spytała Lily, by przerwać napiętą ciszę. W jej głosie brzmiało zdenerwowanie.
-Jest ok, sis. Spisałaś się - gdy Kate wypowiedziała te słowa Lily wyglądała jakby uszło z niej powietrze. - Następnym razem się tak nie spinaj. Wybór domu to nie wyrok.
-Przecież wiem! - parsknęła nerwowo dziewczyna w odpowiedzi.
Później było trochę słownych przepychanek i niemal doszło o rękoczynów (Mike bardzo chciał zająć pokój gościnny, a Kate bardzo tego NIE chciała), ale nic wartego uwagi. Każdy rozszedł się do pokoju w celu krótkiego wypoczęcia i rozpakowanie plecaka. 
Mi osobiście była potrzebna chwila na opadnięcie napięcia. Bo w końcu udało się! Uciekłyśmy, nikt nas nie gonił, nie złapał, nie szukał. Może na prawdziwą radość jeszcze za wcześnie, a co do tego czy nie rozesłali za nami listów gończych to jeszcze nie wiadomo, ale sam fakt, że póki co nie idzie najgorzej (z chłopakiem z drogi poradziłam sobie dość szybko, więc nie uznawajmy tego za wielki problem) jest motywujący.I jednocześnie niepokojący. Colen ma mnóstwo ludzi i możliwości. Gdyby chciał już dawno siedziałybyśmy z powrotem w swoich pokojach w ośrodku. Ale nie. Nikt nawet nie próbował nas zatrzymać. Co jest nielogiczne biorąc pod uwagę jawny sprzeciw Colena na tego typu rozwiązania. 
To wszystko... od wejścia do samochodu Mike'a do teraz... przypomina czekanie na najgorsze. Minę ukrytą w ziemi. Może wybuchnąć w każdej chwili, a my nie mamy pojęcia gdzie ona jest i jak się bronić. A przynajmniej ja nie mam zielonego pojęcia. Nie mogę przecież zatrzymać czasu i postąpić ze wszystkimi jak z Ladislausem. Nie jestem rasowym mordercą. 
Rozpakowałam tę garstkę rzeczy, które miałam. Notes Roberta schowałam na dnie szuflady, tak by nie natknąć się na niego przypadkiem. Kilka sztuk ubrań trafiło do niezbyt dużej szafy i po rozpakowywaniu się.
Co teraz ze mną będzie? Co z Kate, Lily i Mike'iem? Nie mogę przecież wiecznie uciekać. Po prostu tak się złożyło, że ten rok jest wyjątkowo burzliwy i wszyscy stwierdzili, że utrudnianie mi życia to bardzo przyjemne zajęcie. Nie mogę jedynie zrozumieć motywacji Colena. Dlaczego chciał żebym została w ośrodku? Wcześniej, przed ucieczką (acha, znowu to słowo) do Japonii był zupełnie inny. Dbał o mnie, chciał żebym przystosowała się do nowej sytuacji, wyszła na prostą. Więc dlaczego tak się zmienił..?
Cholera, odkąd Ladislaus wparował w moje życie wszystko jet inaczej! Wytrzymał mnie na tym świecie siedemnaście lat, nie mógł wstrzymać się jeszcze trochę?! Po cholerę mu to było?!
-Misa, Kate pyta czy... - do pokoju wparował Mike. - Dlaczego płaczesz?
-Hę? - uniosłam głowę i po policzkach pociekły mi łzy. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać. - Nie to nic.
Otarłam oczy.
-O co pyta Kate? 
-Nie, nie! Do tego zaraz wrócimy! - usiadł obok mnie. - Najpierw powiedz mi dlaczego płaczesz!
-To nic - machnęłam ręką i uśmiechnęłam się. Jednocześnie  poczułam, że kolejne łzy szklą mi oczy. - To... naprawdę... nic...
Pięknie! Powyję się teraz i Mike będzie mnie pocieszał. I przy okazji wszystkiego się dowie. Boże, dlaczego mi to robisz? Bo to nie tak, że jestem beksą. Może to tak wygląda, ale nie. Jedni ludzie pod wpływem stresu, zdenerwowania czy złości krzyczą, inni kopią i gryzą. A ja płaczę. Taka reakcja stresowa. Chociaż w moim przypadku to już może podchodzić pod zespół stresu pourazowego.
-Gdyby to było nic, z pewnością byś nie płakała. Więc albo ty powiesz mi co się stało, albo powiesz to wszystkim! - stwierdził stanowczo.
Jasne, zaangażujmy w to Kate i Lily. Nie ma to jak truć dupę wszystkim, bo zostałam przyłapana na kiepskim nastroju, nie?
-Naprawdę nic mi nie jest - zapewniłam go i wstałam, przecierając po raz kolejny oczy. - To nic wielkiego, ok?
I wyszłam. Nie ma rozdmuchiwania moich problem, dziękujmy za to Panu. Tak, o dziwo jestem jakiegoś wyznania. 
Mike za mną nie poszedł, więc mogłam w spokoju pochodzić po całym domu, by namyślić się co mam robić. Przeszłam korytarz, salon, łazienkę i dopiero w kuchni wpadłam na genialny pomysł zjedzenia czegoś. Jadłam co prawda nie tak dawno, ale to zawsze jakieś zajęcie. 
Rozczarowanie dopadło mnie przy lodówce - dlaczego pomyślałam, że jedzenie w magiczny sposób sam się tam pojawi? Wobec tak nurtującego problemu ponownie ruszyłam na wędrówkę, tym razem w poszukiwaniu Kate lub Lily. Obie siedziały w swoim pokoju (stwierdziły, że dzielą pokój od zawsze i nie zamierzają tego zmieniać) .
-Jest problem - oznajmiłam poważnym tonem, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi.
Ich twarze momentalnie zastygły w masce niepokoju. Kate natychmiast wstała i ruszyła w stronę okna. Gdy ona uważnie przyglądała się każdemu krzaczkowi, Lily postanowiła dociekać przyczyn:
-Co się stało?
-Lodówka jest pusta - odpowiedziałam tym samym poważnym tonem.
Spojrzały na mnie zszokowane, jakby nie mogły zrozumieć sensu moich słów, a potem jednocześnie wybuchły śmiechem.
-Jesteś niewyjęta! - wydusiła Kate.
-Nie, jestem nadzwyczaj poważna. Nie ma nic do jedzenia. Mój żołądek tego nie rozumie - stwierdziłam, co wywołało kolejną salwę śmiechu.
Po kilku minutach, gdy dziewczyny się uspokoiły Lily obiecała iść ze mną. Zapowiada się całkiem nieźle. Dwie samotne nastolatki, w mieście, którego nie znają.
Miasteczko okazało się być całkiem małe. Trzy ulice sklepów i takich tam. I szkoła. Niezbyt duży budynek mieszczący podstawówkę i gimnazjum. Naprawdę nikt nas tu nie znajdzie. 
Najpierw weszłyśmy do spożywczego. W końcu poszłyśmy tam głównie w tym celu. Sklep świecił pustkami. Aż się chciało krzyknąć "halo?" jak w filmach. Przeszłyśmy cały sklep wzdłuż i wszerz, wybrałyśmy co chciałyśmy i poszłyśmy zapłacić. Tu się zaczęły schody.
-Dzień dobry - kasjerka uśmiechnęła się do nas przymilnie.
Nie wyróżniała się niczym szczególnym - blondynka po czterdziestce. Ze zbyt mocną opalenizną z solarium. 
-Dzień dobry - odpowiedziała jej grzecznie Lily.
-Jesteście tu nowe, dziewczynki? Czy tylko przejazdem?
-Niedawno się wprowadziłyśmy, proszę pani.
-Ach, tak? Słyszałam, że dom po synu Johna jest na sprzedaż. Biedactwo nie mógł znieść samotności i wyjechał. Kiedyś mieszkał ze swoim ojcem. Nie byli zbyt bogaci... - trajkotała. Nawet gdy wszystkie zakupy były już w torbach nie podała nam ich tylko opowiadała o wielkich nieszczęściach Johna i jego syna. - Aż w końcu jakaś firma przejęła dom, odnowiła go i sprzedała. Miło było was poznać dziewczynki! - krzyknęła jeszcze za nami.
Co za kobieta! Jak można... nieważne. Co mnie to obchodzi? Widzę ją tyle co przy kasie. Następnym razem po prostu pójdziemy do sklepu z mniej gadatliwą kasjerką, czy coś. Może będzie jej koleżanka? Żeby do tego doszło żeby tyle rozmyślań poświęcać kasjerce... naprawdę...
-Chcesz iść gdzieś jeszcze? - spytała Lily.
-Mamy mało ciuchów, możemy pójść do.... - rozejrzałam się. - Nie możemy. W tym mieście raczej nie ma takich sklepów, co?
-Pomóc w czymś paniom? - melodyjny, znajomy głos odezwał się gdzieś za mną. 
Gdy odwróciłam się, zdębiałam. Niebieskowłosy chłopak z wczoraj! Tutaj! Cholera jasna, to jakieś fatum, czy co?
-Nie, dziękujemy - odpowiedziała Lily uśmiechając się. - Dziś się wprowadziłyśmy, więc... - pomachała reklamówką - trzeba było zrobić małe zakupy.
-Rozumiem - chłopak uśmiechnął się. Gdy nie stał na środku drogi, grożąc śmiercią był nawet uroczy. - Wszyscy o was mówią.
-Ach tak? - Lily spojrzała na niego spod rzęs. - Co takiego?
Nie wierzę! Ona z nim flirtuje! Przecież jest starsza od niego setki lat! Może tego nie widać, ale tak właśnie jest!
-Że pojawiły się nowe, niezwykle dziwne sąsiadki. Tylko, że nikt nie wie niczego konkretnego.... - zawiesił głos i spojrzał na nią wyczekująco.
Tak wygląda flirt? Jak dla mnie wygląda to odrobinę... nie, bardzo dziwnie. Ale ja się nie znam. Naprawdę, nigdy do nikogo nie zarywałam. Może wydawać się to niemożliwe w wieku niemal osiemnastu lat, ale jakoś tak wyszło. 
-Naprawdę? Możesz się pochwalić, że zrobiłeś wywiad. Jestem Lizzy, to moja wnu... siostra Evelyn. Jest jeszcze Mikka. 
-Alex - chwila przerwy na głupie uśmiechy. - Dzisiaj jest impreza u Marca. Wpadniecie?
-Jeśli po nas przyjdziesz.
-Jasne! Z chęcią. To jesteśmy umówieni - co za entuzjasta!
-Mieszkamy... 
-Wiem - uśmiechnął się.
-No tak. Wszyscy wiedzą - drugie zdanie powiedziała tak cicho, że chłopak raczej nie usłyszał.
Wymienili się jeszcze numerami telefonów (te też załatwiły przed wyjazdem) i każdy poszedł w swoją stronę.
-W co ty nas wpakowałaś, Lily?! - warknęłam, gdy tylko weszłyśmy do domu.
Czy jestem jedyną osobą, która uznaje, że nie powinnyśmy spoufalać się z każdym napotkanym osobnikiem?!




4 komentarze:

  1. Oh,oh,oh! Doczekałam się^^ Jaka pesymistka z tej Misy, fe, nieładnie być tak negatywnie nastawionym do życia.
    A więc życzę weny i czekam na nn^^
    W ten weekend, tak? >.<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przeciwieństwie do Misy jestem optymistką. Gorąco wierzyłam, że wstawię rozdział w ten weekend. :D Jak widać nie wyszło... ale więcej to się nie zdarzy. *o*

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Buuuuuu ~ chciałąm pierwsza skomentować , a tu kiszka no nic trudno :(
    < płacze w koncie i próbuje się pozbierać >
    No już , już
    Rozdział boski , a Lily jak zwykle przeurocza <3
    Mam tylko jedną małą prośbę ... (a ty jak zwykle masz jakieś wąty ) (no dobra mniej o sobie )
    Poprosiłabym o spis treści bo grzebanie w archiwum jest dość uciążliwe zwłaszcza jak chcę komentować starsze posty to tyle ufff wreszcie to wykrztusiłam .
    Weny ~ <3

    OdpowiedzUsuń