Wracając do tematu: aktualnie się ściemnia i jest coraz zimniej. Ta szalona eskapada była naprawdę kiepskim pomysłem.
-Ohayō*- niska i pulchna staruszka zatrzymała się przede mną.
Wyglądała na typową babcię piekącą babeczki dla wnucząt - miała siwe włosy spięte w niski kok i babciną różową sukienkę w kwiaty. Pchała metalowy wózek wypełniony papierowymi torbami.
-Nie znam japońskiego - stwierdziła po angielsku, kręcąc bezradnie głową.
Jej pooraną zmarszczkami twarz rozjaśnił dobrotliwy uśmiech.
-W takim razie będziemy rozmawiać po angielsku - oświadczyła, a ja otworzyłam usta w zdziwieniu (skwitowała to tajemniczym uśmiechem). Serio?! Dorośli, nastolatki - nikt nie znał angielskiego przez cały dzień, ale starsza pani? Czemu miałaby nie być poliglotką?!
-Nazywam się Misa Hastings - zaczęłam, ale natychmiast urwałam, bo zdałam sobie sprawę z ogromnej gafy, którą popełniłam. Fałszywe dokumenty, tożsamość, przeprowadzka... a ja to wszystko zniszczyłam. Jednym zdaniem.
-Miło mi cię poznać Miso - odpowiedziała staruszka. - Mieszkam niedaleko stąd, a od dłuższego czasu widzę, że kręcisz się bez celu. Zgubiłaś się dziecko? - spojrzała na mnie z troską.
Ok - ta przemiła staruszka to zwyczajny człowiek, który chce pomóc zagubionej dziewczynie. Nie ma żadnego znaczenia jakie imię jej podałam.
-Tak jakby. Jestem w Tokio od niedawna i... nie mam zielonego pojęcia jak dostać się do mieszkania mojej... siostry - wymyśliłam na poczekaniu. Nie powiem, że czułam się dobrze okłamując miłą panią, ale w prawdę raczej nie uwierzy. Po za tym w jakiś sposób muszę wrócić do domu Teresy. Najlepiej po cichu z podkulonym ogonem. Może nie będzie aż taka wkurzona?
-Chodźmy do mnie. Opowiesz mi wszystko i zadzwonimy po twoją siostrę -zaproponowała.
-Dziękuję Pani - z wdzięcznością przyjęłam pomocną dłoń, którą mi ofiarowała. Z perspektywy czasu była to najgłupsza rzecz jaką mogłam zrobić. Serio. Mądrzejsze byłoby by nawet uciekanie z krzykiem.
Teresa Memphis nie jest młodą kobietą, choć na taką wygląda. Przeszła w życiu nie jedno i nigdy się nie załamała. Nie przyszło jej przez myśl by się nad sobą użalać. Dlatego zachowanie Misy było dla niej nie więcej niż niezrozumiałe i poniżające. Było obrzydliwe.
W chwili, w której Teresa weszła do swojego aktualnego mieszkania, spodziewała się, że zastanie nastolatkę na kanapie, zalaną łzami. Jakie było jej zdziwienie, gdy przywitała ją niczym niezmącona cisza! Teresa doskonale znała tę ciszę. Oznaczała pustkę. W domu nikogo nie było. Dla pewności sprawdziła resztę pomieszczeń - sypialnię Misy, łazienkę i kuchnię. Byłoby głupotą ogłosić ucieczkę Misy, Colenowi i Veronice, gdyby się okazało, że dziewczyna ukryła się w innym pokoju. Niestety przeszukanie Misy, tylko potwierdziło przypuszczenia Memphis. Dom był pusty.
-Cholera by to! - warknęła, uderzając ze złością w najbliższą ścianę (jej pięść pozostawiła niewielkie wgłębienie). - Nie dość, że żałosna, to i głupia!
Teresa nienawidziła takich sytuacji. Gdy coś nie szło z planem. Jednak zanim zdążyła zrobić cokolwiek, drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia żołnierskim krokiem weszły dwie identyczne kobiety w stylowych garniturach - różniła je tylko jedna rzecz - kolor. Jedna była skąpana w bieli, druga - w czerni. Równocześnie największe okno w salonie zostało rozbite, a młody mężczyzna wskoczył do środka.
Teresa wyciągnęła miecz przypasany do boku i zmierzyła całą trójkę nienawistnym spojrzeniem. Mężczyzna zacmokał z niezadowolenie:
-Co jest, siostrzyczko? Tak się wita z rodziną?
Mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat. Czarne włosy z granatowymi refleksami sięgały mu ramion, a oczy skryte za okularami przeciwsłonecznymi miały ten sam odcień co oczy Teresy.
-Rodziną?! - dziewczyna splunęła. - Nie rozśmieszaj mnie!
-Nie chcesz żebyśmy zachowywali się jak jedna, wielka rodzina? - usta chłopaka wygięły się w podkówkę. - I właśnie dlatego musiałem sprawić sobie nowe siostrzyczki. Bo ty mnie nie chcesz! - wskazał ręką na obce stojące w drzwiach. - Prawda siostrzyczki?
Obie skinęły głowami.
-Małomówne - oceniła Teresa - nigdy nie lubiłeś, by kobieta miała coś do powiedzenia.
-Czy grzechem jest mała wytrzymałość na plecenie bzdur?
-O grzechu z pewnością wiesz wiele! - sarknęła.
-Od kiedy jesteś taka religijna? Kiedyś też lubiłaś grzeszyć - te słowa rozwścieczyły Teresę.
Do tej pory okrążali się powoli, ale kobieta przyspieszyła. Wyglądali jak zwierzęta gotowe da ataku. Gdy Teresa znalazła się w niewielkiej odległości od zbitego okna, nieostrożnie postawiła stopę, a jeden z odłamków szkła przebił jej but, po czym zagłębił się stopie. Brunetka skomentowała to głośnym syknięciem i nierozważnym spojrzeniem w stronę bolącego miejsca. Nie zdążyła jednak go zobaczyć, bo właśnie ten moment chłopak uznał za swoją szansę. Lekko ugiął kolana i rzucił się na Teresę, przygniatając ją całym swoim ciężarem. Walczyli krótko. Widać było wyraźne dysproporcje między ich sposobami walki. Do tego Teresa wyraźnie kulała na stopę, w której tkwił odłamek szkła.
-Zawsze byłaś tą słabszą - syknął dziewczynie brat do ucha, zadając ostatni cios w brzuch.
-A ty tym, którego nikt nie potrafił pokochać - odpowiedziała i osunęła się w ciemność, gdzie ból i złość nie miały do niej dostępu.
Choć ona tego nie widziała w oczach chłopaka zaświecił się głęboko skrywany przez lata ból.
-Ryō, Sena. Kanojo o eru** - polecił dziewczynom, stojącym w drzwiach.
-Hai*** - odpowiedział jednocześnie i ruszyły w stronę Teresy.
-Mistrz będzie zadowolony - mruknął do siebie chłopaka, delikatnie się uśmiechając.
Nad Tokio zaczęło wschodzić słońce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz