piątek, 27 lutego 2015

Rozdział 4 "Gdy nie ma księcia"

Nie żebym kiedykolwiek narzekała na swoje życie. Naprawdę. Przez pierwsze szesnaście lat to była tęcza i cukierki. Dopiero teraz wszystko się trochę... pokomplikowało. Jakiś psychol ubzdurał sobie, że jestem na jego czarnej liście i musi mnie zabić. Oczywiście nie mógł jak normalny człowiek tego spaprać i zostać złapanym przez policję. Nie, on musiał dać to spaprać mi (no bo niby jakim cudem zwiałam?), zabić całą moją rodzinę, zniszczyć mój dom, skierować na mnie wszelkie podejrzenia i zmusić mnie do ucieczki na drugi koniec świata. Bo mniej więcej tam chce mnie zabrać Teresa. I nie będzie to przyjemna wycieczka krajoznawcza. Plany przewidują chowanie się w mało przyjemnych zaułkach i podróżowanie w kiepskich warunkach (żadnych sztuczek typu teleportacja) aż dotrzemy do owianego tajemnicą celu. Naprawdę, nie mam pojęcia gdzie jest miejsce, w którym mam być tak bardzo bezpieczna. I dlaczego nie ma tam być mojego nowo nabytego"brata". Skoro jesteśmy rodziną to powinniśmy trzymać się razem, prawda? 
Ach... i gdzie jestem teraz? W jakimś nieznanym, dużym, ciemnym pomieszczeniu razem z Robertem, Teresą i paroma gostkami. Tudzież wampirami z klanu tokijskiego, do którego będzie należeć Halder (wiem, że oficjalnie już się tak nie nazywa, ale nie mogę go sobie wyobrazić jako nie-Haldera). To jego bezpieczne miejsce. Z dala od wszystkiego co zna. Przynajmniej nauczy się tu czegoś nowego. Japońskiego na przykład. Ma przecież na to całą wieczność. Takiemu głąbowi to się przyda. 
-Idziemy - powiedziała Teresa matowym głosem. - Czas na nas.
-Ale... - zaczęłam niepewnie, patrząc na Roberta. 
Podszedł do mnie i przytulił.
-Będę tęsknić, Misa - szepnął. 
-Ja za tobą też idioto - odpowiedziałam.
-Ja dla ciebie taki miły, a ty co? - żachnął się. Po chwili jego twarz na powrót spoważniała. - Nie martw się. Prędzej czy później się spotkamy - pocieszył mnie. Następne słowa wypowiedział tak cicho, że nawet obecne w sali wampiry nie miały szansy go usłyszeć - Wszyscy tutaj to straszne sztywniaki. Zwieję stąd jak szybko się da i cię znajdę.
-Znając twoje lenistwo będę szybsza - wysiliłam się na uśmiech.
Wiedziałam, że mnie, w przeciwieństwie do niego wszyscy słyszeli, ale raczej bezsensowne zdanie ich nie zainteresuje... prawda?
-Czas nas nagli - Teresa spojrzała nerwowo na wampiry. Chyba za nimi nie przepada... wreszcie jakaś normalna reakcja.
Odsunęłam się od Roberta i spojrzałam na niego po raz ostatni. Chciałam go zapamiętać na zawsze. Był najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałam. Zupełnie inny niż wszystkie moje przyjaciółki.
Gdy wychodziłam z sali za Teresą usłyszałam jego ciche, pełne determinacji: "do zobaczenia" i poczułam jak serce pęka mi na tysiące kawałków. Moje oczy zaszkliły się łzami. Teresa prowadziła mnie przez kolejne korytarze i schody, nie zwracając na to najmniejszej uwagi. W końcu wyszłyśmy z podziemnej części ogromnego budynku - nowoczesnego wieżowca, będącego siedzibą tokijskiego klanu wampirów. Światło mnie oślepiło, a łzy dotąd jedynie zniekształcające obraz świata, pociekły po policzkach.
-Uspokój się dziewczyno. Twój wampir jest w miejscu, do którego pasuje. Tam... tam będzie mu lepiej - powiedziała to takim tonem jakby sama w to nie wierzyła. 
-Jest moim przyjacielem - burknęłam, otwierając przeszklone drzwi. - Dziwisz się, że nie jestem zadowolona? 
-To więcej niż bycie niezadowoloną. Jesteś dzieciakiem, który się nad sobą użala. Nie masz pojęcia co to prawdziwe życie - powiedziała, wychodząc za mną z budynku. Szybko zbiegłyśmy po niebywale długich i wysokich schodach. 
-To nieprawda! Ja... - zaczęłam protestować.
-Bądź cicho! To, że muszę ci pomóc nie znaczy, że muszę tłumaczyć ci jak bardzo jesteś beznadziejna! - warknęła i przyspieszyła.
Przez następne kilka minut szłyśmy w tłumie ludzi w kierunku stacji. Do rozmowy wróciłyśmy dopiero w mieszkaniu aktualnie służącym nam za dom. 
Przez parę ostatnich dni często zmienialiśmy adres zamieszkania by nas nie znaleziono. Dzisiaj był ostatni raz, bo miałyśmy wynieść się z Tokio.
-Dlaczego uważasz, że jestem beznadziejna? - spytałam, sadowiąc się na kanapie.
-Ciągle ktoś ci musi pomagać, nic nie potrafisz zrobić sama.To ciebie Ladislaus Wodostocki chce zabić, nie mnie, nie Colena i nie Veronicę. Ale to my nastawiamy karku i ryzykujemy życiem żebyś ty mogła się nad sobą użalać. Robisz sceny jaka to jesteś zrozpaczona, ale nie przyszło ci do głowy, że jedynym ratunkiem dla Twojego wampira jest znalezienie się jak najdalej od ciebie. Twoja rodzina nie żyje, bo ty przeżyłaś - Teresa mówiła beznamiętnie, jakby to wszystko to były nic nieznaczące fakty. 
A przecież to ma znaczenie. Że to wszystko... to wszystko jest moją winą... ale ja przecież nikomu nie kazałam mi pomagać! Nie kazałam Ladislausowi mordować mojej rodziny! Nie kazałam Colenowi przyjmować mnie pod swój dach! To nie jest moja wina! Nie może być! Nic nie zrobiłam! Nic!
-Czyli, że powinnam umrzeć i wszyscy mieli by święty spokój? - spytałam cicho.
-Nie - odpowiedziała ku mojemu zdziwieniu. - To znaczy tyle, że powinnaś spiąć dupę i przeżyć. Żeby to wszystko nie poszło na marne, rozumiesz? Wiesz ile osób teraz na ciebie poluje? To nie tylko Wodostocki. Istnieją ludzie na tyle głupi, by myśleć, że jeśli mu cię dostarczą to ich nagrodzi. Istnieją ludzie, których zastraszył lub którym zabrał rodzinę. Oni zrobią wszystko by cię dopaść licząc na jego łaskę. To potwór. A ty czekasz z założonymi rękami, żeby wszyscy cię ratowali. Sama zacznij o siebie dbać. Na końcu tego bajzlu nie ma księcia, który cię uratuje. Tam czeka oprawca. I nie ma w sobie nic z bohatera - zakończyła. 
-Więc co mam, Twoim zdaniem, zrobić? - spytałam, patrząc jak zmierza do wyjścia. Każde jej słowo było jak policzek. Teoretycznie rzecz biorąc ledwo ją znałam, ale to co mówiła... nie miała do tego prawa. Nikt nie ma prawa osądzać, bo nikt nie wie wszystkiego. Ona też.
-Zacznij żyć. I nie zadawaj tylu pytań. To męczące i wcale nie przybliży cię do celu. Wyruszasz jutro o świcie - po tych słowach zostawiła mnie samą.
Nie cierpię jej. Nie cierpię. Nie cierpię. Przy najbliższej okazji jej zwieję i będzie miała święty spokój. Żaden zrozpaczony dzieciak nie będzie utrudniał jej życia.    
Z tym postanowieniem ruszyłam do swojego pokoju i zebrałam garstkę rzeczy, które tu ze sobą zabrałam. Nie ma na co czekać. Im szybciej, tym lepiej.

 Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że nie była to najlepsza decyzja. Teresa miała rację. Na końcu bajzlu nie było księcia. Tam czekał oprawca.   

Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. I przepraszam, że tak długo! W tygodniu nie mam czasu pisać, do tego internet mi padł na kilka dni - m. in. ostatni weekend. Następny rozdział pojawi się w najbliższym czasie. Nie dalej niż w przyszły weekend. 


Czytasz? Skomentuj! Serio, to nie tak dużo napisać kilka słów, a daje motywację :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz