piątek, 10 kwietnia 2015

Rozdział 8 "Wszystkie grzechy i świętości"

Pierwsza lekcja ze Stokrotką była koszmarna. Delikatnie mówiąc. Nigdy nie byłam szczególnie wrażliwa na śmierć, zwłoki i w ogóle, ale to co zrobił Teresie było znacznie gorsze niż tortury. Wyglądała jakby ją ktoś od szyi w dół przepuścił przez maszynkę do mięsa. Nie że twarz była nietknięta. Pomijając odcień (fioletowy), jeden policzek miała rozcięty do kącika ust, a drugi... drugiego policzka nie było.
W pierwszym odruchu miałam ochotę zacząć krzyczeć. I pewnie zrobiłabym to, nawet zaczęłam otwierać usta, ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Zupełnie jakbym była niemową.
Podłoga była zakrwawiona, a wokół leżało mnóstwo z pozoru niewinnych przedmiotów, którymi Stokrotka zapewne zrobił... to. Wśród nich były nożyczki, młotek kuchenny i szpilki. Takie nic, które można znaleźć w każdym domu.
-Pobudka, panno Memphis! - zawołał Stokrotka, podchodząc do Teresy. Z każdym krokiem rozchlapywał na boki fontanny krwi. - I.. Miza, przepraszam za bałagan. Kazałbym to komuś posprzątać, ale sama rozumiesz. Artystyczny klimat.
Nie odpowiedziałam.  Co za popieprzony psychol! Artystyczny klimat?!A on to może artysta?!
-Czas na pierwszą lekcję,  my lady - rozłożył szeroko ręce. - Jeśli chcesz nauczyć się zabijać... a chcesz, musisz wyzbyć się wszelkiej litości dla innych. Twoim pierwszym zadaniem będzie... dobicie panny Memphis. Kogoś kogo znasz. W dodatku w takim stanie jest idealnym materiałem na pierwszą lekcję - rozłożył się na łóżku z szerokim uśmiechem. - Możesz zaczynać, Miza. 

Colen i Veronica powzięli wszelkie kroki by Misa została jak najszybciej odnaleziona. Zorganizowali akcję ratunkową i razem z siostrami Wood przylecieli do Tokio, gdzie pozostawało im już tylko czekać na odzew ludzi śledzących Ladislausa.
- Dlaczego jesteście takie pewne, że Wodostocki, mając Misę pod ręką od razu jej nie zabił? Wcześniej nie dbał o oprawę swoich mordów. Znaleźć, zabić, szukać kolejnej ofiary, taki był mechanizm jego działania - powiedział Colen, siadając naprzeciwko Kate i Lily.
-Misa nie jest taka jak reszta. Jest ostatnią z wszystkich potomków, a Lad jest... sentymentalny. Najprawdopodobniej czeka aż odnajdzie całą swoją rodzinę. Lubi się chwalić swoimi dokonaniami. Nie było by w tym nic dziwnego - wyjaśniła Lily.
-Nie, to niemożliwe. Jego siostry nie żyją - mruknął Colen pod nosem. Jego oczy zamgliły się, jakby usilnie się nad czymś zastanawiał.
W tym czasie Veronica, do tej pory stojąca przy oknie podeszła bliżej rozmawiających.
-Teraz ja mam pytanie. Skąd tyle wiecie o Ladislausie?! - jej oczy zwęziły się w szparki.
-Ver! - syknął Colen, momentalnie przytomniejąc.  - Nie powinnaś...
-A właśnie, że powinnam! Nie wiemy o nich praktycznie nic! Gdyby rzeczywiście było prawdą to co mówiły wcześniej, nie byłoby szans, że w ogóle wiedziałyby kim jest Ladislaus! - wyrzuciła z siebie Loss.
-Fakt, wcześniej kłamałyśmy - przyznała niechętnie Kate.
-Ale musiałyśmy coś powiedzieć! Nie miałyśmy wyjścia! Chciałyśmy poznać Misę! Zawsze staramy się poznać potomków zanim Lad ich znajdzie - dopowiedziała Lily.
-Dlaczego? - naciskała Veronica.
-Bo to też nasi potomkowie. I to w linii prostej. Jesteśmy... - Lily gwałtownie urwała, patrząc niepewnie na siostrę.
-Jesteśmy siostrami Lada - dokończyła za nią Kate.
Colen gwałtownie wciągnął powietrze.
-Niemożliwe! Obie siostry Ladislausa nie żyją! Zgniły w lochach setki lat temu! - warknął.
-Chciałbyś co? - na ustach Kate pojawił się nieprzyjemny uśmiech. - Takie wyjaśnienie byłoby znacznie wygodniejsze! Ale spójrz na mnie! Stoję tu i żyję. Coś kiepsko ci wyszło pozbycie się żony!
-O czym ona mówi? -wycedził Veronica, skierowując wzrok na swojego brata.
-Dawno, dawno temu, gdy ja, Katieńka i Lad byliśmy normalnymi ludźmi, ojciec postanowił wydać nas dwie za mąż. Lada akurat nie było w wiosce, a Colen i Mikael tamtędy przejeżdżali - zaczęła opowiadać cicho Lily.
-Sprzedali! Właśni rodzice sprzedali nas twoim braciom jak bydło! - warknęła Kate.
-To co się z nami później działo... nie było przyjemne. Zostałyśmy zamknięte, nikt nie dawał nam jeść... w końcu wyrzucono nas do rzeki, bo myśleli, że jesteśmy martwe - zakończyła Lily.
-I byłybyśmy, gdyby nie Lad! Wszyscy jesteśmy nieśmiertelni, bo Lad chciał nas ocalić! Zabija potomków, by nikt nie zniszczył jego planów, by nikt nie odebrał nam życia!
I tak pierwsza część historii ujrzała światło dziennie.

Brzydziłam się samą sobą. Jak mogłam... zabić? Przecież... ja takich rzeczy nie robię! Jestem dobrą uczennicą ze stuprocentową frekwencją, a nie mordercą! Cholera, przecież ja się nawet pająków boję, co dopiero myśleć o zabiciu kogoś?! W dodatku Teresy, która jako pierwsza kazała mi ogarnąć dupę, która dbała, żebym nie wpadła w to bagno?! Jak mogłam... Teresę?
Pobiegłam do toalety i upadłam na kolana. Zwymiotowałam. Raz. Drugi. Trzeci. Ale obraz tego co zrobiłam nieustannie do mnie wracał.
Krew... na moich rękach... ubraniu... twarzy... krew Teresy... jak mogłam?
W końcu, gdy już nic nie zalegało mi na żołądku, wstałam i na chybotliwych nogach ruszyłam w kierunku najbardziej oddalonej od drzwi ściany. Łazienka, w której się znajdowałam miała tylko jedno wyjście na korytarz - przez pokój, w którym... ja... Teresę... Stokrotka mnie tam zostawił, a ja szybko wybiegłam do łazienki. A teraz nie mam odwagi stąd wyjść i przejść obok niej. Jej oczy... nie zamknęła ich nawet na chwilę. Pewnie wciąż wbija martwe spojrzenie w miejsce, w którym stałam. Nie przejdę. Nie mogę! 
W tym momencie do sypialni ktoś wszedł. Jakiś mężczyzna. Wysoki, ciemnowłosy. Nigdy wcześniej go nie widziałam. 
-Tereso.. - westchnął podchodząc bliżej niej. - Siostrzyczko... przecież obiecaliśmy sobie... jeśli ktoś nas kiedyś zabije... to zrobimy to nawzajem... 
Teresa miała brata?! Nie przeszło mi przez myśl, że mogła mieć jakąkolwiek rodzinę. Wydawała się być taka samowystarczalna...
Z gardła mężczyzny wyrwał się szloch.
-Ladislaus, ty skurwielu! - warknął wściekły, odwracając się plecami do ciała Teresy. - Pokaż się, ty popaprańcu!
Stokrotka pojawił się znikąd tuż przed nim.
-Z drugiego końca domu słyszałem jak rozpaczliwie mnie wołasz - powiedział. Na jego ustach igrał drwiący uśmieszek. - Jaka sprawa była tak niecierpiąca zwłoki?
-Powiedziałeś, że nie zabijesz Teresy. Ty skurwielu, przysięgałeś na krew swojego rodzeństwa! Czy to przypadkiem nie jest święta przysięga?! Zabicie Teresy było dla ciebie ważniejsze niż twoja rodzina? Jedyna świętość jaką uznajesz?! - wrzeszczał brat Teresy.
-Przyznam ci rację. Moje rodzeństwo to jedyna świętość jaką uznaję. I gdybym złamał przysięgę miałbyś wszelkie prawo do krwi całej trójki - zaczął spokojnie Stokrotka. - Ale nie zabiłem Teresy.
-Co? - mężczyzna na chwilę stracił rezon. - Ona nie żyje...
-Zgadza się. Ale, Kirisaki, to ona ją zamordowała - machnął ręką w moją stronę.
Mężczyzna błyskawicznie odwrócił się w moją stronę. W jego oczach jarzyła się wściekłość i rozpacz.
-Misa Hastings - syknął. - Dlaczego? Opiekowała się tobą. Ryzykowała własne życie dla ciebie-skąd to wie?! Przecież zadanie Teresy miało być ściśle tajne! - Zanim cię zabiję, chcę wiedzieć, dlaczego zamordowałaś moją siostrę. Liczę na sensowną odpowiedź.
Ruszył w moją stronę.


Kate nie odzywała się do Colena do późnego wieczora. Dopiero, gdy okazało się, że oboje są w tej samej grupie i będą musieli współpracować, by ocalić życie Misy, postanowiła zerwać zasłonę milczenia.
-Wiesz, Jungkey - zaczęła, gdy zostali sami - to wcale nie tak, że cię nienawidzę za to co mi zrobiłeś.
-Naprawdę? - spojrzał na nią zaskoczony.
-Tak. Na początku, jakieś pierwsze dwieście lat, przeżyłeś tylko dzięki Lil. To ona hamowała mordercze zapędy. Nie tylko u mnie - ściszyła głos - Lad chciał cię nauczyć tego i owego o traktowaniu kobiet - na te słowa Colen się wzdrygnął i spojrzał na dziewczynę z przestrachem - Przez te pierwsze dwieście lat marzyłam byście ty i twój brat poczuli to wszystko co ja i Lil czułyśmy w lochach. Zamknięte niczym zwierzęta, bez żadnej pomocy. Ale potem dałam sobie z tym spokój. Jaki sens miało wymyślanie planów zemsty, których nigdy nie zrealizuję? A teraz... - wzruszyła ramionami. - Teraz jest mi to obojętne. Minęło zbyt wiele czasu. Dorosłam. Jaki sens miałoby krzywienie się na bóle sprzed lat? 
-Doceniam twoje wybaczenie - Colen podszedł do Kate i dotknął jej ramienia. - Nie wiem czy potrafiłbym zdobyć się na podobny gest.
-Hę? - parsknęła dziewczyna w odpowiedzi. - Źle mnie zrozumiałeś. Ja ci nie wybaczyłam. Po prostu mam cię w dupie. I tam, w domu mojego brata też tak będzie. Nie ważne co się będzie działo i jak duże będą szansę na powodzenie misji. Módl się, by twoje przeżycie nie zależało ode mnie - strzepnęła jego rękę.
-Kate... - zaczął.
-Jakim prawem zwracasz się do mnie po imieniu? Nie pamiętam żebym ci pozwoliła. I... nigdy więcej mnie nie dotykaj - po tych słowach wyszła na korytarz. 
Kierowała się do głównego pokoju, który przemianowano na główny sztab dowodzenia. 
-Jak wygląda sytuacja? - spytała, rozwalając się na jednym z foteli. Nikt jej nie odpowiedział. - Ktoś powie? - rozejrzała się. 
Przy dużym stole na środku pomieszczenia kilka osobników obojga płci różnych ras głośno się nad czymś sprzeczało. Młodsi od nich biegali z jakimiś papierami. Veronica z jakąś kobietą rozmawiała cicho w drugim kącie pokoju. 
-Ktoś mi powiem jak wygląda sytuacja?! - warknęła zezłoszczona dziewczyna.
-Ladislaus Wodostocki i Misa Hastings są w budynku - odpowiedział na oko dwudziestokilkuletni chłopak nerwowo zerkając w stronę Kate.
-Sami? - brwi dziewczyny uniosły się w zdziwieniu. - Lad nie postawiłby się w tak głupiej sytuacji. 
-Nie, pani... - zaczął ten sam chłopak, ale przerwał mu jeden ze starszych mężczyzn naradzających się przy stole:
-Jonah, wróć do swoich zadań! Kapral Wood, zapraszam do nas, zapoznamy panią ze wszelkimi szczegółami.
-Awansowałam na kaprala?- zaśmiała się Kate, wstając z fotela. - Nierozważnie przydzielają stopnie w tym "wojsku na pięć minut".
-Jestem sierżant Schmitt, wilkołak z Niemiec - przedstawił się mężczyzna, gdy Kate do niego podeszła. - Jestem do pani dyspozycji, kapral Wood.
-Aha - mruknęła Kate w odpowiedzi.
-Eee... czy jest coś co mógłbym dla pani zrobić? - spytał po chwili niezręcznego milczenia.
-Przedstaw mi plan, sierżancie Schmitt - stopień Schmitta wymówiła z rozbawieniem.
-Obecnie trzy oddziały znajdują się w terenie: kaprala Wiśniowicza, kaprala Gawriłowa i kaprala Gregorowicza. Wszyscy trzej są protegowanymi wicedowódcy Friedricha, który jest odpowiedzialny za służby wywiadowcze z terenu Rosji. Wicedówca Friedrich podlega bezpośrednio... 
-Stop! - Kate zatkała usta Schmittowi. - Jak wygląda sytuacja. Nie chcę wiedzieć kto jest czyim przełożonym.
-Tak jest! Wyruszymy w formacji przedstawionej na tym rysunku - Schmitt wskazał leżący najbliżej nich arkusz papieru. - Pierwsze wyruszą jednostki B1 i B4. Jednostką B1 będzie dowodził....
"Rany!" - jęknęła w duchu Kate. - "Czy ten cholerny Jungkey musi tak wszystko komplikować? Kiedy powiedział, że akcja ratunkowa jest zorganizowana, nie powiedział, że zadzwonił po wojska z całego świata! Jak on zamierza wejść niepostrzeżenie do domu Lada?!"
-Kapralu Loss! - wykrzyknęła jakaś blondynka, wbiegając do pokoju. - Złe wieści! Trzeba wyruszać natychmiast, w przeciwnym razie misja nie ma szans powodzenia. 
-Zawiadom dowódcę! - wykrzyknęła Veronica w odpowiedzi. - A wy wszyscy na stanowiska. Misja zostaje przyspieszona! 
Wszyscy zaczęli w pośpiechu wychodzić. Nawet Kate poddała się tej fali. Gdy była już przy drzwiach poczuła czyjś mocny uścisk na ramieniu.
-My nie - usłyszała szept Lily. Obie szybko zeszły z drogi innym.
"Lily... siostrzyczka... gdzieś ty była przez ten cały czas?" - przemknęło Kate przez głowę.
-My razem z Veronicą i Colenem mamy uratować Misę - wyjaśniła młodsza z sióstr.
-Wreszcie coś się zaczyna dziać - mruknęła pod nosem Kate.

Uderzyłam o ścianę.
-Więc co było tak cholernie ważne, że musiałaś przez to zamordować moją siostrę? W obronę własną raczej nie uwierzę. 
-Kirishima, uspokój się - jakiś głos z oddali. Stokrotka.
-Zabiłaś ją! - warknął Kirishima.
Mimo zamroczenia po uderzeniu niemal widziałam jak bierze zamach i uderza mnie w brzuch. Nazwijcie mnie masochistką, ale nie miałam mu tego za złe. Czułam, że na to zasłużyłam.
-Kirishima, powiedziałem coś. To, że Miza zabiła pannę Memphis nie oznacza, że... - resztę wypowiedzi Stokrotki zagłuszył wrzask wściekłości Kirishimy.
-Tylko ja miałem prawo ją zabić! Ja!
Słowa "zabić" i "zamordować" oznaczają to samo. A jednak dużo łatwiej jest mi znieść myśl, że zabiłam niż zamordowałam. Dlaczego? Przecież to tylko kilka literek. Nic wielkiego. Nie jest to sprawa, którą warto zaprzątać sobie głowę, więc... dlaczego? 
Następne uderzenie nie nadeszło.
-Lekcja druga, Miza. Tym razem twój przeciwnik jest całkiem sprawny - co?!
Moją reakcję uprzedził Kirishima.
-Coś ty powiedział, Ladislaus?! - warknął.
-Słyszałeś. Po za tym - Stokrotka uśmiechnął się nieprzyjemnie - pomyliłeś się w jednym. To nie rodzeństwo jest jedyną świętością jaką uznaję. Jest nią rodzina. A ona do niej należy. Przysięgałem, że nie zabiję twojej siostry, a nie, że ona nie umrze. Przysięgałem też, że na przyjaciół nigdy nie podniosę ręki. Zrobi to Miza. My lady, czy mogę cię prosić o przysługę? Zabij go i zdobądź moje zaufanie. 
Cholera. 

2 komentarze:

  1. Rozdział całkiem fajny, chociaż nadal nie ogarniam połowy, co nie oznacza, że źle się czyta. Według mnie bardzo płynnie i interesująco poprowadziłaś fabułę, jedyne co mi przeszkadza to przeskoki z narracji pierwszo- do trzecioosobowej ω

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z przeskokami w narracji już kończę. Akcja będzie się działa w jednym miejscu :D

      Usuń