Otwieram oczy. Nade mną stoi mama. Słońce wlewające się do pokoju razi mnie w oczy.
-Misa, śpiochu! Spóźnisz się do szkoły!
Zmuszam się by otworzyć oczy. Jestem w swoim pokoju. Na szafce nocnej stoi budzik - wskazuje szóstą trzydzieści. Na biurku leżą równo ułożone książki i pojemnik z drugim śniadaniem. Ubrania, przygotowane do szkoły wiszą na drzwiach od szafy. Wszystko jest dokładnie takie samo jak zawsze.
-Mama? - patrzę na kobietę. Wygląda zupełnie jak ona! Ta sama burza jasnych loków i niebieskie oczy wokół, których uwidaczniają się zmarszczki mimiczne. Ma na sobie biały szlafrok w granatowe paski i pachnie perfumami, których zapach towarzyszy mi odkąd pamiętam.
-A któż by inny? - śmieje się tak wesoło i szczerze, że ja też mam ochotę się uśmiechnąć.
Wstaję z łóżka i idę się umyć. Potem siadam do stołu - pomiędzy mamą i tatą. Ona nadal się nie ubrała, ale on już jest w garniturze. Je szybko, jak zawsze zaspał i boi się, że się spóźni. Zaczynam jeść płatki z mlekiem.
-Ja będę już zmykał - mówi zerkając na zegarek. - Powodzenia, bawcie się dobrze! - chce już wychodzić, ale mama jak zwykle poprawia niechlujnie zawiązany krawat.
W przyjaznej ciszy kończymy śniadanie i idę się ubrać. Granatowa sukienka na krótki rękaw i baleriny. Ładne, ale niewyróżniające się ubranie. Pakuję stos książek i drugie śniadanie do plecaka. Żegnam się z mamą i wychodzę do szkoły.
Do domu wracam w pośpiechu.
Boję się.
Nie zdążę!
Przed czym?
Coś się wydarzyło... coś złego.
Biegnę.
Syreny strażackie.
Jestem tuż za rogiem.
Krzyczę.
***
Obudziłam się zlana potem. Po raz pierwszy przyśnił mi się dzień, w którym zaczęło się to całe szaleństwo. I nie było to przyjemne. Od tamtej pory w moim życiu wciąż coś się działo. Nie miałam ani chwili spokoju.
Rozejrzałam się. W pokoju było ciemno, zegarek wskazywał trzecią w nocy. Powinnam iść spać, ale jakoś mi się ta opcja nie uśmiecha. Nie ma się co dziwić po wrażeniach jakie zafundował mi mój mózg.
A skoro i tak nie mam nic ciekawego do zrobienia mogę równie dobrze... i w tym momencie do mojego pokoju wpadł Mike i Kate.
-Misa! - warknął Mike. - Czy to prawda, że Lily umówiła się na randkę?
I to jest powód dla którego przyłazicie mi do pokoju o trzeciej nad ranem?
-Cóż... - ziewnęłam pretensjonalnie. - Jeśli to jest randka to nietypowa, bo i ja, i Kate jesteśmy zaproszone. I jakiś tabun ludzi. Jakiś kumpel tego faceta, który zaprosił Lily to organizuje. Czy jakoś tak.
-Mówiłam ci, że to nie jest randka! - warknęła wściekła Kate.
-Nie było cię tam! Skąd możesz wiedzieć?! - odparował Mike.
-Może z nią rozmawiałam idioto?! Musiałeś stawiać cały dom na nogi przez swoje dyrdymały?!
Nie żeby mi to w jakikolwiek sposób przeszkadzało, czy coś, ale Mike jest cholernie zazdrosny o Lily. Mylę się? Coś przegapiłam?
-To nie są dyrdymały! On ją zaprosił na randkę na imprezę! I ten.., Alex, czy jak mu tam... nie jest odpowiedni dla Lily. Przecież nic o nim nie wie! Równie dobrze może być seryjnym mordercą! - wykrzyknął Mike wymachując rękami.
Cudownie. W środku nocy dowiaduję się, że mężczyzna z którym mieszkam pod jednym dachem od kilkunastu, raptem, godzin, jest zazdrośnikiem i cierpi na jakąś nieuleczalną chorobę jak z "House'a". Czego chcieć więcej od życia, co?
-Skąd o tym wiesz?! Przecież nawet go nie znasz! Nie możesz dać spokoju wszystkim, chociaż na noc? - ze wściekłości Kate niemal zaczęła toczyć pianę z ust.
Wścieklizna, nie ma co.
-No właśnie! Nie znam go! Tak samo jak Lily! - Mike założył ręce i uśmiechnął się zwycięsko. Kate wydała z siebie nieartykułowany dźwięk.
-Mam dość. Mike, jest środek nocy, chcę spać - stwierdziła i wyszła.
-Jakbyś naprawdę potrzebowała snu! - mruknął ze złością Mike i ruszył w ślad za dziewczyną, wcale się nie przejmując moją zdezorientowaną osobą.
Jakim cudem do tej pory nie obudzili Lily?!
Po chwili usłyszałam wrzask gdzieś na dole:
-Kate, do diabła! Nie ignoruj mnie!
Potem coś trzasło.
Zapowiada się długa noc.