-Powiedz, Lily - mruknęła Kate, tak by tylko siostra ją usłyszała - jak ty mnie w to wpakowałaś?
-Misa jest ostatnim z potomków w linii prostej wywodzących się ode mnie. Chcemy ją chronić - stwierdziła lekko młodsza dziewczyna w odpowiedzi.
-Ach tak. Wieczny sentymentalizm - westchnęła Kate. - Przecież ona nie jest do ciebie w ogóle podobna!
-Oczywiście, że jest! - obruszyła się Lily.
-Niby w czym? Wygląda inaczej, inaczej myśli, o ile w ogóle... - mruczała z niezadowoleniem Kate.
-Nie mów tak o niej! Jeszcze nie raz uratuje ci tyłek!
-Póki co to jej trzeba pomagać.
Po tych słowach skinęły sobie głowami i ruszyły w oddzielne korytarze. Plan jasno określał miejsca przeszukiwane przez poszczególne osoby.
Kate weszła w jasno pomalowany hol, pełen obrazów i rzeźb. Pierwsze drzwi napotkała kilka metrów od wejścia. Ostrożnie je otworzyła i cicho warcząc weszła do środka. Z ulgą odnotowała, że nikogo nie było w środku. Trzy następne pomieszczenia także były puste. Czwarty przyprawił ją o wymioty. Pierwszym co zauważyła był smród gnijącego ciała. Obserwując wielkie kałuże krwi porozsiewane po całym pokoju zakryła usta dłonią. Gdy przeszła do malej garderoby zwymiotowała. Na środku leżały zwłoki w wysokim stadium rozkładu.
-Gdy tylko stąd wyjdziemy zatłukę Lily, Misę i Lada - mruknęła pod nosem, wychodząc z pokoju.
W najbliższym lustrze z niesmakiem spojrzała na swoją zielonkowatą cerę i przekrwione oczy.
-Tak, zdecydowanie za to oberwiecie - mruknęła znów do siebie i ruszyła dalej.
Kolejne pomieszczenie okazało się być dla niej bardziej łaskawe. Zastała w nim kobietę, wyglądającą na około pięćdziesiąt lat. Szybko pozbawiła ją przytomności mocnym ciosem w głowę i wzięło głęboki wdech.
"Człowiek" - stwierdziła ze zdziwieniem. - "Tamten pokój... cholera!"
-Katieńka? - dziecięcy głos dochodził z korytarza. - Katieńka!
Nim zdążyła się zorientować jasnowłosa postać tuliła się do jej pleców.
-Tak za tobą tęskniłem, Katieńka! - wybuchnął płaczem. Dziewczyna delikatnie odwróciła się w jego stronę i zamarła.
-Mello... - wydusiła cicho.
-Tak, Katieńka, to ja! Ja, Katieńka! - powtarzał, płacząc coraz głośniej.
-Co ci się stało, Mello? - powiedziała, patrząc na niego z ubolewaniem.
-Nic, Katieńka! Jestem taki jak zawsze, Katieńka! Słyszysz, Katieńka? Nic się nie zmieniłem, nawet nie urosłem, Katieńka! - powtarzał jej imię jak gdyby było magicznym zaklęciem, które miało przekonać nie tylko ją, ale i jego.
-Nie - dziewczyna wyswobodziła się z jego uścisku. - Znam Mello, wiem jaki jest. A ty... jesteś jego wynaturzoną wersją. Nie jesteś moim bratem. Nie jesteś - powtórzyła z przekonaniem, odsuwając się jeszcze dalej.
-Katieńka... Katieńka, przestań! To ja! Jestem taki jak zawsze! Jak zawsze! Jak zawsze! Jak zawsze!
W oczach Kate zalśniły łzy. Kły przecięły dolną wargę.
-Nie jesteś Mello - powtórzyła i stanowczym krokiem ruszyła w jego stronę.
-Jestem Mello - stwierdził z uporem. - Mello! Tak mam na imię! Mello! Jestem twoim bratem, pamiętasz?! Masz pamiętać! Słyszysz? Masz pamiętać! Masz... - nie dokończył.
Kate uderzyła go w głowę najmocniej jak potrafiła. Działała automatycznie, bez emocji, jak robot. Gdy podnosiła chłopca z podłogi zadzwonił jej telefon. Lily.
Korytarz, w który weszła Lily był pomalowany na zgniłozielony kolor. Nie było w nim żadnych mebli, jedynie olbrzymie lustra w bogato zdobionych ramach i ciemne drzwi. Jednak nie musiała szukać długo by znaleźć swój cel.
Jej wzrok od razu przyciągnęły drugie drzwi, jedynie otwarte na tym korytarzu. Gdy tylko zajrzała do pomieszczenia jej oczom ukazał się makabryczny widok. Cały pokój był skąpany we krwi. Przedmioty codziennego użytku leżały porozrzucane po podłodze. W kącie leżała martwa dziewczyna, której Lily nie była w stanie rozpoznać. Niedaleko otwartych drzwi do pomieszczenia wyłożonego kafelkami leżał Ladislaus. Z głęboką raną na piersi, w miejscu, gdzie kiedyś biło jego serce. Obok niego stała Misa, wycierając czerwone ręce w śnieżnobiały ręcznik.
-Misa... Lad... co tu się stało?
-Wygrana to przetrwanie. Jeśli nie nie potrafisz przyczynić się do mojego ostatecznego zwycięstwa to jesteś mi zbędna. Zbędni są przegrani, odepchnięci i zapomniani. Są martwi - mój głos brzmiał inaczej. Zupełnie jakby należał do kogoś innego. Jakbym to nie ja mówiła. Nie miał żadnego zabarwienia emocjonalnego, nie było w nim nic prócz dźwięku.
-O czym ty mówisz, Misa? - Lily szybko podeszła do mnie i wyciągnęła ją z pokoju. - Kto to zrobił? Nie martw się, kochanie, ze mną jesteś bezpieczna. Ten kto jest odpowiedzialny za... - jej głos się załamał - to co się tutaj stało, tobie nie zagrozi. jesteśmy tu by cię uratować.
-Uratować? - mimowolnie zaśmiałam się cicho. Ale śmiech też nie brzmiał jak ten mój. Był obcy w każdym tego słowa znaczeniu. - Mnie się już nie uratować. Nie mam już zewnętrznych wrogów.
To była prawda. Leżący za nami Ladislaus był jedyną osobą, która chciała mnie kontrolować, która chciała na mnie wymusić cokolwiek. Teraz, gdy go nie ma... nie mam żadnych zewnętrznych wrogów.
-Misa, o czym ty mówisz? - Lily złapała mnie za ramiona i potrząsnęła. - Powiedz, co się tu stało! Co... co zrobił ci Ladislaus?
-Możesz mną nie trząść? To nieprzyjemne - spytałam zdegustowana.
Lily wyglądała na strasznie przejętą, a przecież nic się nie stało. Zastosowałam tylko słowa Stokrotki w praktyce: jeśli ktoś nie może przyczynić się do twojego przetrwania jest Ci zbędny. A bycie zbędnym to bycie martwym.
-Rozumiesz co do ciebie mówię?! - warknęła zrezygnowana Wood. - Pytam co się tu stało!
-Oczywiście, że rozumiem - wyrwałam się z jej żelaznego uścisku i cofnęłam się o krok, rozmasowując ramiona.
-To odpowiedz!
-Póki co chcę stąd wyjść. Porozmawiamy w stosowniejszej chwili - szybko ruszyłam w głąb korytarza. - Którędy do wyjścia?
Nie miałam ochoty jej teraz o tym opowiadać. Wszyscy będą chcieli wiedzieć co się stało. Nie zamierzam rozmawiać o tym dziesięć tysięcy razy.
-Według planu powinnyśmy iść dalej tym korytarzem, skręcić w lewo i w dół schodami. powinnyśmy tam spotkać Colena - powiedziała Lily odzyskując rezon. Szybko mnie dogoniła i wyjęła komórkę.
-Kate? Znalazłam Misę - powiedziała szybko do telefonu. -To nie jest temat na telefon. Pogadamy, gdy już wszyscy będziemy siedzieć bezpiecznie na tyłkach. Idę do Colena.
Po kilku minutach dotarłyśmy do miejsca, w którym korytarz rozgałęział się na cztery kolejne. Skręciłam w pierwszy z lewej strony i weszłyśmy do ogromnego, jasno oświetlonego pomieszczenia. Na środku stały jakieś meble. Nie przyglądałam im się dokładnie tylko ruszyłam w stronę znajdujących się w przeciwległej ścianie drzwi, jedynych jeśli by nie liczyć tych, którymi przyszłyśmy.
Tak jak mówiła Lily, za drzwiami znajdowały się schody prowadzące w dół. Zeszłyśmy nimi do dużo mniej przyjemnego pomieszczenia. Wszędzie znajdowały się noże najróżniejszych rozmiarów i każdy inny rodzaj broni białej jaka tylko może przyjść do głowy. Oprócz niej gdzieniegdzie leżały przedmioty wyglądające z pozoru niewinnie – otwarte pudełeczko ze szpilkami, nieprzyciągający uwagi grzebień czy ołówek. Jednak to właśnie te niegroźnie wyglądające przedmioty odstręczały mnie najbardziej. Niby takie niegroźne, a w sprawnych rękach tak bardzo zabójcze.
Nagle rozległy się kroki. Nie byłam w stanie stwierdzić z której strony ktoś nadchodzi. Miałam wrażenia, że zewsząd, co przecież nie było możliwe, choćby dlatego, że tutaj także były dwie pary drzwi.
-Lily, spotkałaś kogoś zanim mnie znalazłaś? – spytałam łapiąc dwa noże. Jeden mniejszy, taki bym z łatwością mogła schować go do kieszeni, a drugi większy, odrobinę mniejszy od odległości między nadgarstkiem a łokciem.
-Hmm? Nie – odpowiedziała, jakby wyrwana z zamyśleń. – Dlaczego pytasz?
-Nie słyszysz? – spytałam mimowolnie unosząc brwi.
-Czego? – rozejrzała się.
Nie zdążyłam jej odpowiedzieć. Do pokoju wszedł wysoki brunet i zmierzył nas czujnym spojrzeniem. Lufa pistoletu wystawała mu z kabury, a w zakrwawionej dłoni trzymał dziwną broń, której nie byłam w stanie rozpoznać. A miałam nadzieję, że uda nam się stąd wyjść bez żadnych miłych spotkań. Zrobię komuś krzywdę.
Nie czekając na czyjąkolwiek reakcję ruszyłam w stronę mężczyzny. Miałam kiepskie wspomnienia związane z osobami przebywającymi w tym domu – niemal wszyscy chcieli mnie zabić. Ale nie ma tak dobrze.
-Misa, nie! - między mnie a mężczyznę wbiegła Lily.
-Dobrze cię widzieć żywą, Misa - powiedział brunet jak gdyby nigdy nic. - Skoro już się znalazłaś, to trzeba powiadomić resztę i się zwijamy, tak? Wygląda na to, że Misa jest w kiepskim stanie.
Hę? Że o czym on do mnie gada? Jak widać mój wzrok odzwierciedlał mętlik w głowie, bo Lily zaczęła wszystko wyjaśniać:
-Sporo osób przyszło cię uratować. Znając Lad... - jej głos się załamał - n-nie wiedzieliśmy co m-mógł wymyślić. Gdyby nie Colen nie udało by nam się tego zorganizować.
-Robiłem tylko to co do mnie należało - stwierdził wzruszając ramionami.
Stop! To jest Colen?! Wygląda zupełnie inaczej! Niby brunet i w ogóle, ale... jak dokładnie wyglądał Colen?
-A właśnie co z Ladislausem?
-To nie jest temat na... - zaczęła Lily i gwałtownie urwała kręcąc głową. A tej co znowu? -Potem.
-Niech będzie - zgodził się najprawdopodobniej-Colen, przyglądając się Lily badawczo.
Wyszliśmy z pomieszczenia i po kilku minutach marszu w ciszy wyszliśmy z budynku. Normalność okolicy odczułam niczym uderzenie obuchem prosto w twarz. Wszytko było takie... normalne. Nie ma innego słowa by to określić. Przypominając sobie to co działo się w tym niewinnie wyglądającym domu... to wszystko wydawało się być nierealne. I chciałabym żeby tak było. Ale ciało Teresy, wkładane do samochodu akurat, gdy wychodziliśmy z terenu posesji Stokrotki boleśnie uświadomiło mi, że każde okrucieństwo popełnione za białymi murami istnieje również i tutaj.
Pod osłoną nocy żaden normalny człowiek nie zauważył ogromnej grupy ludzi, która wedle praw fizyki nie powinna zmieścić się w dwupiętrowym domu. No ale przecież nikt nie przypuszczał, że rzeczony dom posiada piwnicę wielkości połowy miasta.
Gdy wsiedliśmy do jednego z podstawionych samochodów, nikt się nie odezwał. Colen wpatrywał się ponuro w drogę, Veronica siedziała z zamkniętymi oczyma i odchyloną głową - pewnie ktos im powiedział o Teresie. Kate patrzyła przed siebie martwym wzrokiem, a Lily ściskała moja rękę patrząc na mnie matczynym wzrokiem. Co było dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że wygląda na młodszą ode mnie.
Zatrzymaliśmy się przed sporym budynkiem, nie mogę o nim powiedzieć nic więcej przez wszechogarniającą ciemność. Wszyscy skierowali się w nieznanym mi kierunku, więc chcąc czy nie, poszłam za nimi, ciągnięta przez Lily. W końcu dotarliśmy do salonu, gdzie wszyscy wbili we mnie wyczekujące spojrzenie.
-Misa, wiem, że to może być dla ciebie trudne, ale powiedz mi co się zdarzyło w domu Ladislausa? - spytał Colen.
Przetrwanie jest najważniejsze. A na chwilę obecną - bez nich nie przetrwam. Odpowiedź jest prosta. Nie mogę im powiedzieć. Choćby nie wiem co.
Już po egzaminach, więc nauczyciele postanowili, że zapowiedzą pięć sprawdzianów, a co! Kto bogatemu zabroni? :D
A tak na poważnie to nie miałam pojęcia o czym napisać i wyszło kiepsko no ale cóż. Coś naskrobałam.
CZYTASZ? SKOMENTUJ!