Dwie kobiety siedziały w zimnej celi wtulone w siebie, będąc swoim jedynym źródłem ciepła.
-Dawno, dawno temu żyła sobie czwórka rodzeństwa - zaczęła cicho mówić zielonooka. - Ale zostali rozdzieleni. Siostry zostały zmuszone do poślubienia złych mężczyzn i uwięziona, schowane przed światem. Jeden z braci został porwany przez okrutnych ludzi i słuch o nim zaginął. Drugi z braci, ostatni z rodzeństwa, poprzysiągł zemstę oprawcom swojej rodziny. Przysiągł, że nie spocznie póki jego rodzeństwo nie odnajdzie się i będzie żył póki oni będą żyli by zapewniać im szczęście i bezpieczeństwo. By spełnić przysięgę stał się nieśmiertelny. Nie wiedział, że i jego rodzeństwo stało się przez to wieczne.
-Co to za historia, Katieńka? - spytała niebieskooka.
-Bajka. Jakoś musimy zapełniać czas - wyjaśniła Katieńka.
-Co było dalej?
-Nie wiem, Lilienia. Ta bajka się nie skończyła.
-Ale zakończenie wymyślisz dobre, prawda? Przecież bajki zawsze kończą się dobrze - Lilienia spojrzała na zielonooką z nadzieją.
-Ale to może nie być taka bajka, Liliania.
-Co masz na myśli mówiąc, że wiesz co się stało z Misą? - Colen niespokojnie poruszył się na krześle.
Lily wzięła głęboki oddech.
-Myślę, że najlepiej będzie jeśli to Kate wam wszystko opowie - mruknęła dziewczyna, unikając jego wzroku.
-Przyprowadzę ją - natychmiast odpowiedziała Veronica i zniknęła. Po niecałej minucie zmaterializowała się z powrotem trzymając zdezorientowaną Kate za ramię.
-Co się stało? - spytała rozglądając się dookoła. Gdy dostrzegła patrzącą w podłogę Lily wyraz jej twarzy zmienił się na zatroskany.
-Lil, co się dzieje? - spytała delikatnie.
-Ladi... - niebieskooka wzięła gwałtowny wdech. - Ladislaus znalazł Misę.
-Co?! - Kate gwałtownie się wyprostowała, by po chwili zgiąć się w pół. - Lad, co ty wyprawiasz?!
-Możecie mówić jaśniej?! - warknął Colen patrząc to na jedną, to na drugą z sióstr.
-Ladislaus ją zabije. Trzeba skontaktować się z Mello. Zawsze lubił towarzyskie pogawędki. I trzeba zaplanować podróż - zaczęła mówić gorączkowo Kate, nie zwracając na nikogo uwagi. - Lily, idź spakować nasze rzeczy. Postaram dotrzeć do...
-Nie szarżuj, panno! - przerwał jej Colen. - Nie potrzebuję nowego dowódcy tylko informacji.
-On ma rację, Kate - zgodziła się Lily. - Musisz mu opowiedzieć całą historię Ladislausa.
Kate prychnęła.
-Ja? Ja muszę mu coś powiedzieć?! Myślałam, że ustaliliśmy wieki temu co muszę względem ciebie! - ostatnie zdanie dziewczyna wycedziła przez zęby do Colena.
W tym momencie i jemu zaczęły puszczać nerwy.
-Katierina, dobrze wiesz, że tu nie chodzi o mnie, tylko o Lada! Co on do cholery sobie myśli porywając tych wszystkich ludzi! Misa jest trzecią osobą spośród waszych potomków porwaną na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat! Po cholerę mu to?! - krzyczał, co kilka słów waląc pięścią w blat biurka.
-Sami sobie z tym poradzimy! - odwarknęła Kate.
-Jasne! - parsknął w odpowiedzi. - Biorąc pod uwagę wasze dotychczasowe wyniki jakoś w to wątpię.
-Jak śmiesz?! To wszystko jest twoją winą, mój drogi! Gdybyś... - urwała gwałtownie, czerwieniejąc ze złości. - Gdyby nie ty i twój przeklęty brat, niech się smaży w piekle jego dusza, nie było by żadnych potomków, a nasza rodzina byłaby wolna!
-O czym ty bredzisz?! Nigdy cię nie dotknąłem! A mój brat umarł lata przed twoimi narodzinami!
Kate otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i opadła na krzesło.
-Więc to prawda... ty mnie nawet nie poznajesz...
-Katy, spokojnie - młodsza siostra podeszła do niej i przytuliła. - Spokojnie. Później się z nim policzysz. Teraz musimy znaleźć Misę.
-Masz rację. A z tobą się rozmówię, gdy nasza Misa będzie bezpieczna - w ostatnie słowa Kate skierowała do Colena. - I będziesz żałował, że wiesz.
-Niech tak będzie - zgodził się mężczyzna. - A teraz powiedz nam gdzie Ladislaus przetrzymuje Misę Hastings?
"-Tessi, jak myślisz, dlaczego tamten pan zabił rodziców? - spytał dziewięcioletni chłopczyk.
-Nie wiem, Ris. Ale pan Colen powiedział, że postara się czegoś dowiedzieć - odpowiedziała odrobinę wyższa od niego dziewczynka.
Obydwoje siedzieli na wysłużonej kanapie w sierocińcu. Policjant, który ich tu przyprowadził obiecał, że to tylko chwilowe, póki nie znajdą innych krewnych. Ale Teresa wiedziała, że nie ma innych. Prócz niej, Kirisakiego i ich rodziców, nie było nikogo.
"Ale pojawił się pan Colen. - pomyślała Teresa. - I obiecał, że nas stąd zabierze.""
To wspomnienie odbijało się od krawędzi świadomości Teresy, gdy leżała na dachu. Zwracała w nim szczególną uwagę na swojego brata. Małego, ufnego chłopczyka, za którego oddała by życie nawet teraz, mimo tych wszystkich krzywd, które jej wyrządził.
-Jak się czujesz? - dziecięcy głosik zmusił ją do otwarcia oczu.
Obok niej kucał niski, jasnowłosy chłopczyk, wlepiający w nią zaciekawione spojrzenie.
-Kim jesteś? - jęknęła Teresa podciągając się rękoma do siadu.
-Nie powiem - zachichotał. - Nie powiem! Nie chcę!
Teresa w milczeniu patrzyła jak chłopczyk wstaje i zaczyna skakać po łóżku.
-Nie chcę! Nie muszę! - chichotał, skacząc coraz wyżej.
W tym momencie do pokoju wkroczyła jakaś obca kobieta. Nie zwróciła uwagi na Teresę, z przestrachem patrzyła na chłopca.
-Paniczu Mello, uważaj! - powiedziała głośno, zwracając na siebie uwagę chłopca.
-Nie chcę! Nie muszę! - powtórzył, wytykając język.
Nagle do uszu obu kobiet dobiegł nieprzyjemny chrzęst kości. Chwilę później jasnowłosy siedział na łóżku i patrzyła na nie zdezorientowany. Jego lewe ramię było wygięte pod dziwnym kątem.
-Co to? - zapytał, bezskutecznie próbując poruszyć ręką. - Podoba mi się! - zachichotał.
-Marta, patrz! - zawołał ze śmiechem. - Nie mogę ruszyć ręką!
-Widzę, paniczu Mello - westchnęła kobieta, podchodząc do niego. - Widzę. Ale musimy już iść paniczu. Twój brat będzie niezadowolony, bo zrobiłeś sobie krzywdę.
-Jej też ktoś zrobił krzywdę? - Mello wyjrzał przez ramię kobiety, by spojrzeć na Teresę.
-Ona... nie wiem, paniczu Mello. Jest gościem Twojego brata, więc...
-Ooo! - zawołał i podbiegł do Teresy. - Znasz mojego brata?
-Twojego... brata? - powtórzyła, rozglądając się. - A kim on jest?
-Miło mi, że się poznaliście - w drzwiach pojawił się Ladislaus. Jego mina nie wyrażała zadowolenia.
-Braciszek! - zawołał Mello i ze śmiechem podbiegł do Ladislausa. Ku zdziwieniu Teresy byli niemal równi. -Skąd się znacie?
-To długa historia Mel, a teraz nie mamy czasu. Muszę porozmawiać z panną Memphis. Ale opowiem ci o tym podczas kolacji, co ty na to? - Ladislaus uśmiechnął się delikatnie.
-Niech będzie - westchnął ze smutkiem. Radość jednak szybko do niego wróciła, bo już po chwili słychać było jedynie jego pokrzykiwania z korytarza i kroki goniącej go opiekunki.
Ladislaus i Teresa zostali sami. W postawie mężczyzny zaszła ogromna metamorfoza. Przyjazny wyraz zniknął z twarzy, jego miejsce zajął grymas pełen niezadowolenia. Rozluźniona postawa także gdzieś się ulotniła, cały się spiął, jakby oczekiwał ataku.
-A więc panno Memphis? - powoli wycedził przez zęby. - Może wyjaśnisz mi, dlaczego ukrywałaś przede mną ostatniego potomka mojej rodziny?
-Chyba ze mnie kpisz! - sarknęła dziewczyna. - Jesteś aż tak głupi?!
Następnym co poczuła był silny cios w klatkę piersiową.
-Zła odpowiedź. Spróbuj jeszcze raz.
-Chyba... - tym razem poczuła krótkie pieczenie i dotkliwy punktowy ból. Zacisnęła powieki. Uchyliła je dopiero gdy poczuła jak ciepła ciecz spływa jej po policzku. Ladislaus trzymał w ręku nożyczki.
Teresa chciała się odezwać, ale dotkliwy ból jej to uniemożliwił.
-Jeśli nie wiesz co się stało - zaczął obojętnie Wodostocki - informuję cię, że przebiłem ci policzek tuż pod kością policzkową i przeciąłem go na wylot aż do kącika ust. Ale ty jesteś wytrwała, czyż nie? Bo przecież... - na jego ustach pojawił się nieprzyjemny uśmiech - twoją mocną stroną jest obrona, nieustająca wytrwałość, czyż nie?
Wzrok Teresy został rozmyty przez słone łzy.
-Ciesz się. Do kolacji jeszcze dwie godziny. Będziesz się bronić przed bólem przez najbliższe dwie godziny. I obiecuję cie, to będą najdłuższe godziny w twoim życiu - ostatnie zdanie wyszeptał jej do ucha.
***
-Mizo, chciałbym ci kogoś przedstawić - oderwałam wzrok od okna.
W drzwiach stał Stokrotka z młodym chłopcem.
-To jest mój młodszy brat, Mello - wskazał na jasnowłosego dzieciaka.
Nie odrywając od twarzy młodszego z Wodostockich wzroku, ruszyłam w kierunku obu braci. Musiałam przy tym przeskakiwać przez ogromne kałuże. Krwi. Mojej krwi.
-Ohayō - powiedział chłopczyk radośnie, wykrzywiając twarz w parodii uśmiechu.
Z pozoru wydawał się być uroczym, trochę za wysokim dzieckiem. Włosy w najjaśniejszym odcieniu blondu, szare oczy, figlarny uśmiech. Przy bliższych oględzinach jego włosy miały kolor nieokreślony. Coś pomiędzy bielą a szarością. W popielatoszarych oczach błyszczało coś nieznanego, przyprawiającego o gęsią skórkę, a figlarny uśmiech przywoływał na myśl okrucieństwo. Do tego szwy. Mnóstwo czerwonych szwów. Do tego większość nici wyglądała na wszyte niewyćwiczoną ręką.
-Cześć - odpowiedziałam obojętnie.
-Kim ona jest? - spytał Mello. Swoje pytanie kierował do Stokrotki.
-Miza jest naszą nową siostrzyczką - wykrzywiona twarz Mello w pełni oddawała mój stosunek do tych słów.
-A co z Lilieńką i Katieńką? - tupnął nóżką.
-Niedługo nas odwiedzą - obiecał Stokrotka.
To było dziwne. Kilkanaście godzin temu Stokrotka był psychopatą, a teraz, w tej samej, zakrwawionej scenerii odgrywa idealnego starszego brata. To... to więcej niż dziwne. To makabryczne.
Chłopczyk zaklaskał w ręce z uciechy.
On też jest makabryczny. Jego wygląd i sposób w jaki patrzy na krew, jakby znalazł nową zabawkę albo odkrył tajemniczy skarb. Oni obaj są psychopatami.
-A teraz idź się pobawić. Muszę porozmawiać z Mizą - polecił Stokrotka.
-Ciągle mnie odsyłasz - mruknął skwaszony.
-Ale przecież później wszystko ci wyjaśniam, prawda?
Chłopiec pokiwał głową.
-Więc idź się pobaw. Interesy raczej nie są twoim konikiem, co? - na twarzy Ladislausa pojawił się ten wyraz: "jestem starszy i wiem lepiej, więc masz się słuchać i kropka".
-No... nie - przyznał mu rację Mello i zniknął. Dosłownie. W jednej chwili był, a w drugiej już nie.
Nie jest to najbardziej komfortowa sytuacja. Nawet teraz, gdy znam wszystkie jego pobudki.
-O co chodzi?
-Twoja nowa znajoma, Teresa Memphis - w mojej wyobraźni kształtuje się obraz stanowczej brunetki. Tej samej, która wiedziała, że z niczym sobie nie poradzę. Tej samej, która powiedziała, że wszyscy nadstawiają za mnie karku.
-Co z nią? - silę się na obojętność, choć mam ochotę wyć z wściekłości.
-Jest tutaj - zamieram. - Tak się składa, że jej brat, Kirisaki, jest moim dobrym przyjacielem.
W przypadku Stokrotki "dobry przyjaciel" to taki, który bez żadnego "ale" wypełnia wszystkie jego polecenia.
-A ja chciałem przedyskutować z nią kwestię ukrywanie cię przede mną - skupiłam wzrok na widoku za oknem, by nie musieć na niego patrzeć. Wystarczy, że czułam przeszywające spojrzenie na całym ciele. Dobrze wiedziałam po co to robił. Oceniał mnie. Chciał wiedzieć jak zareaguję na jego "rozmowę", która zapewne zakończy się śmiercią, z kobietą, która pilnowała bym czuła się względnie bezpieczna (swoją drogą kiepsko jej to wyszło skoro jestem gdzie jestem). Chciał wiedzieć jak wiele zostało we mnie sentymentu. Krótka piłka - nic a nic.
-I? - spytałam.
-Nie za wiele się dowiedziałem.
Och, już z nią rozmawiał. Niedobrze. Źle. Katastrofalnie. Sentymentu nie mam, ale jestem jej coś winna. Życie, na przykład.
-Niestety już za wiele mi nie powie. Pamiętasz jak nauczę cię używać tej części dziedzictwa naszej rodziny, która ci się dostała?
-Tak.
-Więc zaczniemy naukę na pannie Memphis. W wielu przypadkach to właśnie w trakcie pierwszego morderstwa ujawniały się rodzinne talenty. Oczywiście zdarzały się przypadki beznadziejne, nieposiadające żadnego szczególnego talentu, ale jestem pewien, że ciebie to nie dotyczy. W końcu jesteś ostatnia. - w końcu przestał zabijać mnie wzrokiem.
-Wiem - przerwałam mu. - Ostatnia. Najbardziej utalentowana.
-Skoro wiesz, to zapraszam. Zaczynamy nowy rozdział, Miza - uśmiechnął się. - Lekcja pierwsza,k odkryć talent.
Odwróciłam się od okna i wyszłam za nim z pomieszczenia. Mam nadzieję, że posprzątają tę krew zanim wrócę.
Jest rozdział siódmy :D ale się cieszę :D Następny rozdział mimo nawału przygotować świątecznych powinien pojawić się w terminie :D CZYTASZ? SKOMENTUJ!
-Co masz na myśli mówiąc, że wiesz co się stało z Misą? - Colen niespokojnie poruszył się na krześle.
Lily wzięła głęboki oddech.
-Myślę, że najlepiej będzie jeśli to Kate wam wszystko opowie - mruknęła dziewczyna, unikając jego wzroku.
-Przyprowadzę ją - natychmiast odpowiedziała Veronica i zniknęła. Po niecałej minucie zmaterializowała się z powrotem trzymając zdezorientowaną Kate za ramię.
-Co się stało? - spytała rozglądając się dookoła. Gdy dostrzegła patrzącą w podłogę Lily wyraz jej twarzy zmienił się na zatroskany.
-Lil, co się dzieje? - spytała delikatnie.
-Ladi... - niebieskooka wzięła gwałtowny wdech. - Ladislaus znalazł Misę.
-Co?! - Kate gwałtownie się wyprostowała, by po chwili zgiąć się w pół. - Lad, co ty wyprawiasz?!
-Możecie mówić jaśniej?! - warknął Colen patrząc to na jedną, to na drugą z sióstr.
-Ladislaus ją zabije. Trzeba skontaktować się z Mello. Zawsze lubił towarzyskie pogawędki. I trzeba zaplanować podróż - zaczęła mówić gorączkowo Kate, nie zwracając na nikogo uwagi. - Lily, idź spakować nasze rzeczy. Postaram dotrzeć do...
-Nie szarżuj, panno! - przerwał jej Colen. - Nie potrzebuję nowego dowódcy tylko informacji.
-On ma rację, Kate - zgodziła się Lily. - Musisz mu opowiedzieć całą historię Ladislausa.
Kate prychnęła.
-Ja? Ja muszę mu coś powiedzieć?! Myślałam, że ustaliliśmy wieki temu co muszę względem ciebie! - ostatnie zdanie dziewczyna wycedziła przez zęby do Colena.
W tym momencie i jemu zaczęły puszczać nerwy.
-Katierina, dobrze wiesz, że tu nie chodzi o mnie, tylko o Lada! Co on do cholery sobie myśli porywając tych wszystkich ludzi! Misa jest trzecią osobą spośród waszych potomków porwaną na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat! Po cholerę mu to?! - krzyczał, co kilka słów waląc pięścią w blat biurka.
-Sami sobie z tym poradzimy! - odwarknęła Kate.
-Jasne! - parsknął w odpowiedzi. - Biorąc pod uwagę wasze dotychczasowe wyniki jakoś w to wątpię.
-Jak śmiesz?! To wszystko jest twoją winą, mój drogi! Gdybyś... - urwała gwałtownie, czerwieniejąc ze złości. - Gdyby nie ty i twój przeklęty brat, niech się smaży w piekle jego dusza, nie było by żadnych potomków, a nasza rodzina byłaby wolna!
-O czym ty bredzisz?! Nigdy cię nie dotknąłem! A mój brat umarł lata przed twoimi narodzinami!
Kate otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i opadła na krzesło.
-Więc to prawda... ty mnie nawet nie poznajesz...
-Katy, spokojnie - młodsza siostra podeszła do niej i przytuliła. - Spokojnie. Później się z nim policzysz. Teraz musimy znaleźć Misę.
-Masz rację. A z tobą się rozmówię, gdy nasza Misa będzie bezpieczna - w ostatnie słowa Kate skierowała do Colena. - I będziesz żałował, że wiesz.
-Niech tak będzie - zgodził się mężczyzna. - A teraz powiedz nam gdzie Ladislaus przetrzymuje Misę Hastings?
"-Tessi, jak myślisz, dlaczego tamten pan zabił rodziców? - spytał dziewięcioletni chłopczyk.
-Nie wiem, Ris. Ale pan Colen powiedział, że postara się czegoś dowiedzieć - odpowiedziała odrobinę wyższa od niego dziewczynka.
Obydwoje siedzieli na wysłużonej kanapie w sierocińcu. Policjant, który ich tu przyprowadził obiecał, że to tylko chwilowe, póki nie znajdą innych krewnych. Ale Teresa wiedziała, że nie ma innych. Prócz niej, Kirisakiego i ich rodziców, nie było nikogo.
"Ale pojawił się pan Colen. - pomyślała Teresa. - I obiecał, że nas stąd zabierze.""
To wspomnienie odbijało się od krawędzi świadomości Teresy, gdy leżała na dachu. Zwracała w nim szczególną uwagę na swojego brata. Małego, ufnego chłopczyka, za którego oddała by życie nawet teraz, mimo tych wszystkich krzywd, które jej wyrządził.
-Jak się czujesz? - dziecięcy głosik zmusił ją do otwarcia oczu.
Obok niej kucał niski, jasnowłosy chłopczyk, wlepiający w nią zaciekawione spojrzenie.
-Kim jesteś? - jęknęła Teresa podciągając się rękoma do siadu.
-Nie powiem - zachichotał. - Nie powiem! Nie chcę!
Teresa w milczeniu patrzyła jak chłopczyk wstaje i zaczyna skakać po łóżku.
-Nie chcę! Nie muszę! - chichotał, skacząc coraz wyżej.
W tym momencie do pokoju wkroczyła jakaś obca kobieta. Nie zwróciła uwagi na Teresę, z przestrachem patrzyła na chłopca.
-Paniczu Mello, uważaj! - powiedziała głośno, zwracając na siebie uwagę chłopca.
-Nie chcę! Nie muszę! - powtórzył, wytykając język.
Nagle do uszu obu kobiet dobiegł nieprzyjemny chrzęst kości. Chwilę później jasnowłosy siedział na łóżku i patrzyła na nie zdezorientowany. Jego lewe ramię było wygięte pod dziwnym kątem.
-Co to? - zapytał, bezskutecznie próbując poruszyć ręką. - Podoba mi się! - zachichotał.
-Marta, patrz! - zawołał ze śmiechem. - Nie mogę ruszyć ręką!
-Widzę, paniczu Mello - westchnęła kobieta, podchodząc do niego. - Widzę. Ale musimy już iść paniczu. Twój brat będzie niezadowolony, bo zrobiłeś sobie krzywdę.
-Jej też ktoś zrobił krzywdę? - Mello wyjrzał przez ramię kobiety, by spojrzeć na Teresę.
-Ona... nie wiem, paniczu Mello. Jest gościem Twojego brata, więc...
-Ooo! - zawołał i podbiegł do Teresy. - Znasz mojego brata?
-Twojego... brata? - powtórzyła, rozglądając się. - A kim on jest?
-Miło mi, że się poznaliście - w drzwiach pojawił się Ladislaus. Jego mina nie wyrażała zadowolenia.
-Braciszek! - zawołał Mello i ze śmiechem podbiegł do Ladislausa. Ku zdziwieniu Teresy byli niemal równi. -Skąd się znacie?
-To długa historia Mel, a teraz nie mamy czasu. Muszę porozmawiać z panną Memphis. Ale opowiem ci o tym podczas kolacji, co ty na to? - Ladislaus uśmiechnął się delikatnie.
-Niech będzie - westchnął ze smutkiem. Radość jednak szybko do niego wróciła, bo już po chwili słychać było jedynie jego pokrzykiwania z korytarza i kroki goniącej go opiekunki.
Ladislaus i Teresa zostali sami. W postawie mężczyzny zaszła ogromna metamorfoza. Przyjazny wyraz zniknął z twarzy, jego miejsce zajął grymas pełen niezadowolenia. Rozluźniona postawa także gdzieś się ulotniła, cały się spiął, jakby oczekiwał ataku.
-A więc panno Memphis? - powoli wycedził przez zęby. - Może wyjaśnisz mi, dlaczego ukrywałaś przede mną ostatniego potomka mojej rodziny?
-Chyba ze mnie kpisz! - sarknęła dziewczyna. - Jesteś aż tak głupi?!
Następnym co poczuła był silny cios w klatkę piersiową.
-Zła odpowiedź. Spróbuj jeszcze raz.
-Chyba... - tym razem poczuła krótkie pieczenie i dotkliwy punktowy ból. Zacisnęła powieki. Uchyliła je dopiero gdy poczuła jak ciepła ciecz spływa jej po policzku. Ladislaus trzymał w ręku nożyczki.
Teresa chciała się odezwać, ale dotkliwy ból jej to uniemożliwił.
-Jeśli nie wiesz co się stało - zaczął obojętnie Wodostocki - informuję cię, że przebiłem ci policzek tuż pod kością policzkową i przeciąłem go na wylot aż do kącika ust. Ale ty jesteś wytrwała, czyż nie? Bo przecież... - na jego ustach pojawił się nieprzyjemny uśmiech - twoją mocną stroną jest obrona, nieustająca wytrwałość, czyż nie?
Wzrok Teresy został rozmyty przez słone łzy.
-Ciesz się. Do kolacji jeszcze dwie godziny. Będziesz się bronić przed bólem przez najbliższe dwie godziny. I obiecuję cie, to będą najdłuższe godziny w twoim życiu - ostatnie zdanie wyszeptał jej do ucha.
***
-Mizo, chciałbym ci kogoś przedstawić - oderwałam wzrok od okna.
W drzwiach stał Stokrotka z młodym chłopcem.
-To jest mój młodszy brat, Mello - wskazał na jasnowłosego dzieciaka.
Nie odrywając od twarzy młodszego z Wodostockich wzroku, ruszyłam w kierunku obu braci. Musiałam przy tym przeskakiwać przez ogromne kałuże. Krwi. Mojej krwi.
-Ohayō - powiedział chłopczyk radośnie, wykrzywiając twarz w parodii uśmiechu.
Z pozoru wydawał się być uroczym, trochę za wysokim dzieckiem. Włosy w najjaśniejszym odcieniu blondu, szare oczy, figlarny uśmiech. Przy bliższych oględzinach jego włosy miały kolor nieokreślony. Coś pomiędzy bielą a szarością. W popielatoszarych oczach błyszczało coś nieznanego, przyprawiającego o gęsią skórkę, a figlarny uśmiech przywoływał na myśl okrucieństwo. Do tego szwy. Mnóstwo czerwonych szwów. Do tego większość nici wyglądała na wszyte niewyćwiczoną ręką.
-Cześć - odpowiedziałam obojętnie.
-Kim ona jest? - spytał Mello. Swoje pytanie kierował do Stokrotki.
-Miza jest naszą nową siostrzyczką - wykrzywiona twarz Mello w pełni oddawała mój stosunek do tych słów.
-A co z Lilieńką i Katieńką? - tupnął nóżką.
-Niedługo nas odwiedzą - obiecał Stokrotka.
To było dziwne. Kilkanaście godzin temu Stokrotka był psychopatą, a teraz, w tej samej, zakrwawionej scenerii odgrywa idealnego starszego brata. To... to więcej niż dziwne. To makabryczne.
Chłopczyk zaklaskał w ręce z uciechy.
On też jest makabryczny. Jego wygląd i sposób w jaki patrzy na krew, jakby znalazł nową zabawkę albo odkrył tajemniczy skarb. Oni obaj są psychopatami.
-A teraz idź się pobawić. Muszę porozmawiać z Mizą - polecił Stokrotka.
-Ciągle mnie odsyłasz - mruknął skwaszony.
-Ale przecież później wszystko ci wyjaśniam, prawda?
Chłopiec pokiwał głową.
-Więc idź się pobaw. Interesy raczej nie są twoim konikiem, co? - na twarzy Ladislausa pojawił się ten wyraz: "jestem starszy i wiem lepiej, więc masz się słuchać i kropka".
-No... nie - przyznał mu rację Mello i zniknął. Dosłownie. W jednej chwili był, a w drugiej już nie.
Nie jest to najbardziej komfortowa sytuacja. Nawet teraz, gdy znam wszystkie jego pobudki.
-O co chodzi?
-Twoja nowa znajoma, Teresa Memphis - w mojej wyobraźni kształtuje się obraz stanowczej brunetki. Tej samej, która wiedziała, że z niczym sobie nie poradzę. Tej samej, która powiedziała, że wszyscy nadstawiają za mnie karku.
-Co z nią? - silę się na obojętność, choć mam ochotę wyć z wściekłości.
-Jest tutaj - zamieram. - Tak się składa, że jej brat, Kirisaki, jest moim dobrym przyjacielem.
W przypadku Stokrotki "dobry przyjaciel" to taki, który bez żadnego "ale" wypełnia wszystkie jego polecenia.
-A ja chciałem przedyskutować z nią kwestię ukrywanie cię przede mną - skupiłam wzrok na widoku za oknem, by nie musieć na niego patrzeć. Wystarczy, że czułam przeszywające spojrzenie na całym ciele. Dobrze wiedziałam po co to robił. Oceniał mnie. Chciał wiedzieć jak zareaguję na jego "rozmowę", która zapewne zakończy się śmiercią, z kobietą, która pilnowała bym czuła się względnie bezpieczna (swoją drogą kiepsko jej to wyszło skoro jestem gdzie jestem). Chciał wiedzieć jak wiele zostało we mnie sentymentu. Krótka piłka - nic a nic.
-I? - spytałam.
-Nie za wiele się dowiedziałem.
Och, już z nią rozmawiał. Niedobrze. Źle. Katastrofalnie. Sentymentu nie mam, ale jestem jej coś winna. Życie, na przykład.
-Niestety już za wiele mi nie powie. Pamiętasz jak nauczę cię używać tej części dziedzictwa naszej rodziny, która ci się dostała?
-Tak.
-Więc zaczniemy naukę na pannie Memphis. W wielu przypadkach to właśnie w trakcie pierwszego morderstwa ujawniały się rodzinne talenty. Oczywiście zdarzały się przypadki beznadziejne, nieposiadające żadnego szczególnego talentu, ale jestem pewien, że ciebie to nie dotyczy. W końcu jesteś ostatnia. - w końcu przestał zabijać mnie wzrokiem.
-Wiem - przerwałam mu. - Ostatnia. Najbardziej utalentowana.
-Skoro wiesz, to zapraszam. Zaczynamy nowy rozdział, Miza - uśmiechnął się. - Lekcja pierwsza,k odkryć talent.
Odwróciłam się od okna i wyszłam za nim z pomieszczenia. Mam nadzieję, że posprzątają tę krew zanim wrócę.
Jest rozdział siódmy :D ale się cieszę :D Następny rozdział mimo nawału przygotować świątecznych powinien pojawić się w terminie :D CZYTASZ? SKOMENTUJ!