Strony

sobota, 12 grudnia 2015

"Śmierć za życia" - Rozdział 4

Koniec leniuchowania! Nie było mnie długo, ale czas wziąć się za siebie. Wstawiam 4 rozdział Śmierci.., kolejny rozdział Na zawsze razem czeka na ostatnie poprawki :D jeszcze dziś postaram się zaktualizować informacje w zakładkach :D
A wam życzę miłego czytania! ^^


Leżałam na łóżku zasłuchana w jedną z moich ulubionych piosenek: "Adorable", kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
-Panienko! Panienko Phantomhive!
Jak ja tego nie cierpię! Leżę sobie, w swoim własnym świecie, a ktoś mi przeszkadza! Ehhh...
-Wejść! - zawołałam, zdejmując słuchawki z uszu.
-Przyniosłam panience obiad - powiedziała cicho dziewczyna stawiając tacę z jedzeniem na stole w drugiej części pokoju.
-Co to jest?!
-Dziś na obiad kucharz przyrządził mleczne risotto z grzybami i wieprzowiną - powiedziała, schylając głowę. Jestem aż tak straszna?
-Możesz wyjść - dziewczyna pędem wybiegła. Cholera, naprawdę ich przerażam. Nie żeby mi to przeszkadzało. Strach to najlepsza obroża.
"Masz licencjat, brak zasad i power" - telefon. Cholera, od kiedy mam ten dzwonek? Muszę go zmienić. Koniecznie, ale tymczasem... kto tak pilnie usiłuje się ze mną skontaktować?
-Caroline Phantomhive - powiedziałam przykładając do ucha.
-Cześć, Care - usłyszałam zmęczony, ale pogodny głos po drugiej stronie.
-Jamie! - ucieszyłam się.
James Phantomhive. Mój starszy brat, mój mentor. Wyjechał dwa lata temu na w Yale, od tamtej pory tylko czasem rozmawiamy przez telefon.
-Co u ciebie, sis? - spytał.
-Nuudy! Dzisiaj pierwszy dzień w nowej szkole.
-I jak? Dużo znajomych twarzy?
-Tylko jedna. Lysander Meriwether - powiedziałam cicho. Z jednej strony cieszyłam się, że będę widywać go codziennie, ale z drugiej ten widok powodował ból. Wiem, jestem masochistką.
-Cholera! - zaklął. - Care nie możesz się tym zadręczać.
-Wiem.
-Więc powtarzaj za mną: Nic mnie nie obchodzi...
-Nic mnie nie obchodzi... - powtórzyłam jak echo.
-Lysander Meriwether. Mam głęboko gdzieś jego szanowną osobę. Mam w poważaniu całą tę pieprzoną.... - w miarę jak za nim powtarzałam mój humor się poprawiał.
Nie ma co samopoczucie umiał mi poprawić jak nikt inny.
Po rozmowie szybko zjadłam obiad i wyszłam z pokoju. Nie będę przecież całego dnia marnować na siedzenie w domu. Po za tym nadal nie rozmówiłam się z Kastielem.


Wiem, krótki. Następny będzie dłuższy!
A tak w ogóle zapowiada się, że święta będą bez śniegu... dołujące... no bo co to za święta bez śniegu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz