Strony

niedziela, 11 października 2015

"Śmierć za życia" Rozdział 1

Nazywam się Care. Care Phantomhive w gwoli ścisłości. Mam 17 lat. Dzisiaj zaczynam swoje życie od początku. Bez żadnych znajomych twarzy. Bez starych przyjaciół i wrogów. Nie ukrywam, że się cieszę. Bo niby czemu nie? Kiedy nie będzie żadnych graczy będę mogła robić co mi się żywnie podoba. Będę mogła grać o co chcę nie martwiąc się, że ktoś nakryje mnie na oszustwie. Po prostu raj. Żyć nie umierać!
 -Care!- usłyszałam z dołu głos mamy - Jeśli za 5 minut nie stawisz się na śniadaniu to... - reszta jej słów została zagłuszona przez trzask otwieranej szafy.
-W co by się tu... - zastanawiałam się na głos. Nie miałam dużo czasu. Szybko zdecydowałam się na jasne dżinsy a'la grunge, adidasy i czarną bokserkę. W rękę złapałam czarną, skórzaną kurtkę i torbę w czarno - czerwoną kratę. Swoje krótkie zielone loki przeczesałam palcami i byłam gotowa.
Spojrzałam na zegarek. Cztery i pół minuty.
"Nieźle" - oceniłam swój czas i zeszłam po schodach do jadalni.
Rodzice siedzieli przy stole. Tata czytał gazetę, a mama popijała wodę wpatrując się w krajobraz za oknem.
Gdy tylko przekroczyłam próg, ich wzrok został skierowany na mnie. Tata odłożył gazetę i się odezwał:
-Dokładnie... - spojrzał na zegarek - pięć minut. Siadaj.
Posłusznie zajęłam swoje miejsce. Bez słowa każdy z nas zabrał się za śniadanie. Nalałam sobie mleka do miski i wsypałam płatki kukurydziane, dodałam rodzynki. Po 10 minutach naczynie było puste.
Wstałam od stołu i podeszłam do drzwi.
-Wrócę ok 17.00 - powiedziałam i ruszyłam w kierunku drzwi frontowych. Przy nich zatrzymała mnie gosposia.
-Panienki śniadanie - wręczyła mi pakunek.
-Dziękuję, Sophie - uśmiechnęłam się promiennie do dziewczyny. Kiedy zabierałam od niej II śniadanie nasze dłonie się zetknęły. Poczułam ożywczy przepływ energii. Schowałam pakunek do torby, założyłam kurtkę i wyszłam na żwirowy podjazd. Tam czekał na mnie czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Czasem cała ta 'wspólnota' się przydaje, a czasem wręcz przeciwnie. Przez to, że wszyscy jesteśmy jedną, wielką familią mamy niewiarygodnie dużo kasy. Więc taki samochód z szoferem to pikuś. Tylko, że nie zawsze mam ochotę na takie pikusie. Dziś był jeden z tych dni. Niestety moje zdanie niezbyt się liczy. Rodzice wydali polecenia, żeby mnie zawieźć do szkoły, więc nie ma mocnych, żeby jakże wspaniały Bogu-ducha-winny szofer mnie nie zawiózł do szkoły.
Niezadowolona zajęłam miejsce pasażera i rzuciłam torbę na tył.
-Dokąd panienko? - spytał szofer.
Kolejna niezręczna zasada. Dla wszystkich byłam panienką. Nikt nigdy nie zwraca się do mnie po imieniu. Wkurzające i wymuszone. Ani ja ani służba tego nie lubi.
-LO na Lacross - powiedziałam krótko i zaczęłam gapić na budynki za oknem.
W tym miejscu było coś co uwielbiają moi rodzice - idealność. Ładne, eleganckie domy z ogrodami stały w rzędzie obok siebie. Różniły się tylko paroma szczegółami. Nasz z pewnością był urządzony z większym gustem.
Po raz pierwszy widzę tę część okolicy, ale już wiem jedno. Jest tu do kitu. Dlaczego nie mogliśmy wprowadzić się do jakiegoś ciekawszego miejsca? Uhhh... dobrze chociaż, że się wyprowadziliśmy.
Po 10 minutach byłam na miejscu. Stałam przed dużym budynkiem z dziedzińcem, gdzie wszędzie wałęsali się uczniowie. Tylko jeden kąt- ławka ukryta w cieniu drzewa przy murze była pusta. Niech zgadnę... ta "niedobra" część lubi tam siedzieć?
Prychnęłam. Gołym okiem widać jak ci ludzie są pogrupowani. Patrzą wrogo albo z pogardą na innych. Dać im spokój, a wybiją się sami.
Weszłam do budynku. Wśród tych ścian pomalowanych na neutralny kolor mam żyć przez najbliższy czas.
"Gdzie jest gabinet dyrektorki?" - zapytałam w duchu. Jeden z nielicznych skutków braku "Wybrańców", nie można z nimi porozumieć się telepatycznie. W swoim gronie już bym wiedziała gdzie iść, kogo szukać, kto już do kogoś należy. A tak... nic. Zero odzewu.
Nie mając większego wyboru podeszłam do rudej dziewczyny grzebiącej w szafce.
-Cześć - przywitałam ją promiennym uśmiechem - Jestem Care.
-Hej - odwzajemniła uśmiech. -Gośka. Nie widziałam cię tutaj wcześniej. Nowa?
Dziewczyna była przyjemna w obyciu.
-Taak. Wiesz może... - zaczęłam, ale mi przerwała.
-Gdzie jest gabinet dyrektorki? Jasne. Niby każdy musi się do niej zgłosić, ale to tylko strata czasu. Ona odeśle cię do gospodarza. Takie odbijanie - paplała. -Chodź, akurat mam niedaleko lekcje to mogę cię zaprowadzić.
Razem przeszłyśmy dwa piętra wyżej, w tym czasie dziewczyna zalewała mnie pytaniami:
-I w ogóle skąd twoje imię: Care? Ono nie jest stąd i jakoś dziwnie mówisz. Skąd jesteś, Care? - za każdym razem, gdy wymawiała moje imię robiła w nim mnóstwo błędów.
-Care to skrót - zatrzymałyśmy się przed gabinetem. - Dzięki. Do zobaczenia.
Zapukałam do drzwi opatrzonych numerem 101.
-Jakby co to mam teraz lekcję w 105. Paa - powiedziała i poszła dalej.
Gosia była taka ufna, pomocna... nie po raz pierwszy ludzka głupota mnie zadziwia. Jak można być tak niewinnym?
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek. Chwilę po nim usłyszałam szczekanie psa i skrzeczenie jakiejś kobiety. Drzwi się otworzyły. Przede mną stanęła niemal idealna kopia Dolores Umbridge z "Harry Pottera". To właśnie przez takie osoby można się w łatwy i szybki sposób nabawić wstrętu do koloru różowego.
-Dzień dobry - przywitałam ją grzecznie. Wiadomo pełna kulturka.
Szkoda tylko, że ona na dzień dobry spojrzała z odrazą na moje zielone włosy. Ale chcieć czy też nie musiałam być miła, grzeczna i uprzejma. Gdyby rodzice dowiedzieli się, że pierwsze wrażenie dyrektorki (po za włosami) było niepochlebne padłabym trupem (Tu leży pamięci diabłów... rozstrzelana przez rodziców).
-Moje nazwisko Phantomhive. Caroline Phantomhive - przedstawiłam się.
W oczach kobiety zauważyłam przebłysk... czegoś. Nie wiem dokładnie czego. Nigdy nie byłam dobra w odgadywaniu emocji.
-Ach tak, Caroline Phantomhive - wymruczała pod nosem - Twoi rodzice...
Oczywiście. Moi kochani rodzice dali ogromny datek na szkołę, więc jak mogłaby ich zapomnieć?
-Miło mi cię powitać w naszym liceum, panno Phantomhive. Jestem Amanda Privet, dyrektorka - żeby cholera jasna wzięła moich świątobliwych rodziców! Nie omieszkali zaznaczyć, że jestem panną Phantomhive. Z pewnością kopia Umbridge poinformowała o tym nauczycieli. Żadnego spoufalania, jedynie bezwzględny, obustronny szacunek. To samo działo się w poprzednich szkołach. Nauczyciele do wszystkich z wyjątkiem mnie zwracali się po imieniu, nazwisku,przezwisku. Ja natomiast niezmiennie pozostawałam panną Phantomhive.
-Cieszę się, że mogę uczyć się w tak świetnej placówce - powiedziałam uśmiechając się promiennie. To zawsze załatwiało sprawę. Nienaganne maniery, uśmiech i pochwała, a zielone włosy poszły w zapomnienie. Już nie spoglądała na moje zielone loczki, tylko na promienny uśmiech pięciolatki. Ma on swoje zalety.
-Zaprowadzę cię do pokoju gospodarzy. Tam przewodniczący klas wraz ze swoim przełożonym rezydują. Nataniel, gospodarz szkoły z pewnością wszystko pannie wytłumaczy - powiedziała. Wyszłyśmy z gabinetu pozostawiając żałosnego pulpeta, który, prawdopodobnie był imitacją psa.
Okazało się, że pokój gospodarzy mieści się na tym samym piętrze. Na drzwiach była zawieszona tabliczka "Sala nr 89 - Pokój Gospodarzy". Dyrektorka zapukała energicznie i weszła nie czekając na odpowiedź.
W środku królowały biel i błękit. Ściany, wszelkiego rodzaju drobiazgi, ramki - w różnych odcieniach niebieskiego. Natomiast wszystkie krzesła, stół, biurka, drukarki itp. były białe. Akcenty stanowił komputer, zielona roślinka i kserokopiarka, przy której stał ładny blondyn o niebieskich oczach. Ubrany w jasną koszulę i brązowe spodnie, z porządnie zawiązanym krawatem stanowił wzór praworządności. Nawet w kieszonce koszuli miał dwa długopisy.
Gdy tylko weszłyśmy odłożył dokumenty i podszedł do nas.
-Dzień dobry - przywitał się. Miał przyjemny głos - W czym mogę pomóc?
-Panno Phantomhive to jest Nataniel Caspellano, gospodarz szkoły. Natanielu poznaj pannę Caroline Phantomhive, nową uczennicę - słowo "pannę" podkreśliła wyjątkowo dosadnie. - Załatw wszystkie formalności związane z dokumentacją.
-Oczywiście, pani dyrektor. Po to tu jestem - powiedział do dyrektorki i zwrócił się do mnie - miło mi cię poznać Caroline.
-Panno Phantomhive- poprawiła go dyrektorka. - Do zobaczenia. I panno Phantomhive gdybyś miała jakikolwiek problem nie wahaj się z nim do mnie przyjść.
-Oczywiście, pani dyrektor. - znów się do niej uśmiechnęłam. - Tak zrobię.
Privet wyszła zostawiając mnie i Nataniela samych sobie. Uff... jej perfumy zaczynały mnie dusić.
-A więc panno... -zaczął Nataniel, ale szybko mu przerwałam:
-Po prostu Care - uśmiechnął się.
-Dobrze. A więc po prostu Care... zobaczmy twoją dokumentację - otworzył jedną z niezliczonej ilości szuflad i zaczął w niej szperać co chwila rzucając mi ukradkowe spojrzenia. Chyba chodziło o moje włosy.
"Masz u mnie minusa za osądzanie po wyglądzie" -zwróciłam się do niego w myślach.
Kiedy znalazł moje dokumenty, zaczął się im uważnie przyglądać.
-Imponujące - mruknął.
Jak zwykle rubryka "osiągnięcia" skupia najwięcej uwagi.
-Dzięki, czy mógłbyś...
-Oh - szybko się zreflektował. - Odnośnie papierów... brakuje aktualnego zdjęcia do dokumentów i jednego do legitymacji.
-To nie problem - z torby wyjęłam dwie fotografie w małym formacie. Jedną włożył do teczki, a drugą przybił do różowego kartonika, który zaczął wypełniać pochyłym pismem.
Podał mi kartonik wyjaśniając, że jest to moja nowa legitymacja. I, że prawnie jestem już uczennicą LO. Dał mi też kilka innych kartek tłumacząc, które są do dyrektorki,a które do poszczególnych nauczycieli. Nabazgrał mi jeszcze zwolnienie i mogłam uwolnić się od niego.
-Do zobaczenia - zawołał.
-Taak, narazka - szybko się ulotniłam.
To teraz czas zacząć życie towarzyskie...


Dobra, teraz już  naprawdę biorę się za francuski... xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz